Artykuł Martyny Bundy "Niewidzialni umierający" zaczyna się tak:
"Gdyby chcieć poprowadzić uczciwie statystykę śmierci koronawirusowych, trzeba by prócz zarażonych wpisać także ofiary systemu opieki zdrowia. Może kilka tysięcy śmierci co miesiąc. Janusz jeździ otwierać zamknięte od środka drzwi. Jest strażakiem. W każdej chwili mogą go posłać do kolejnego mieszkania. W tym tygodniu było ich aż sześć – rekordowo. W ostatnim znaleźli odwodnionego 77-latka u kresu sił. Ale przynajmniej żywego. Bo teraz najczęściej przyjeżdżają za późno. W jakimś sensie też do ofiar koronawirusa. Ile ich jest? Tysiące. Dokładnie nie wiadomo: po prostu czasem trudno powiedzieć co przeważyło; bardziej sama choroba, czy bardziej brak dostępu do lekarza; bardziej nawracająca depresja, czy samotność i izolacja."
"Pielęgniarka, Radom: – Mama znajomej leży u nas na oddziale płucnym, lekarz zapowiedział, że wkrótce zostanie wypisana do domu. Pani ma ponad 80 lat, założoną rurkę trachetomijną do oddychania, będzie miała koncentrator tlenowy, jest osobą leżącą, transport medyczny zawiezie ją do domu i rób sobie człowieku, co chcesz. Trzeba szybko załatwić łóżko z materacem przeciwodleżynowym, ssak do wydzieliny, mieszanki żywieniowe, pielęgniarkę, pomoc, kogokolwiek. Gdyby nie korona, matka zostałaby w szpitalu, mogłaby liczyć na rehabilitację, poczekałaby, aż córka znajdzie jej jakiś zakład opieki, ale teraz to beznadziejne. Wszystkie się pozamykały, a już na pewno nikt nie przyjmie pacjentki z takiego szpitala jak nasz. Szpitale wypisują starszych, schorowanych ludzi, robią miejsce dla potencjalnych chorych na COVID, poza tym taki pacjent generuje koszty, no i brakuje personelu. Więc ratujemy takich ludzi, a potem rodzino, radź sobie sama.
Lekarz z karetki: – Świdnik, 62 lata, człowiek był na dobrowolnej kwarantannie, samotny, gorączka, kaszel, pielęgniarka nie mogła się do niego dodzwonić, przyjechała policja, zespół ratowników, weszli do mieszkania, był martwy, na ciele plamy opadowe." [cyt. za T.Gabiś]