Arystoteles w Księdze I „Etyki Nikomachejskiej” słusznie zauważa, że polityka to nie dziedzina dla młodzieży. „Młodzieniec nie jest odpowiednim słuchaczem wykładów nauki o państwie; brak mu bowiem doświadczenia w kwestiach życia praktycznego, które są podstawą i przedmiotem odnośnych wywodów. Ponadto, ulegając łatwo namiętnościom, słuchałby tych wykładów na próżno i bez korzyści, skoro celem ich jest nie poznanie, lecz działanie”.
Młodzieńcowi, czyli przykładowo – komuś, kto jest świeżo po maturze, trudno także dokonać stosownych rozróżnień w opisie skomplikowanej dziedziny życia społecznego, bo – jak wiemy – mądrość, oraz towarzysząca jej nieodmiennie zdolność do czynienia dystynkcji, przychodzą z wiekiem.
Zignorowałbym zatem rojenia młodzieńca, jako że mieszanina banalnych tez, fałszywych wniosków, nieprawdziwych przykładów i naiwnych uogólnień, będących jego autorstwa na pewno nie dopinguje do sformułowania głosu polemicznego, gdyby nie fakt, że ów młodzieniec zaatakował mnie wprost po nazwisku, posługując się prymitywną obelgą a wobec mego środowiska i moich przyjaciół – stekiem jawnych oszczerstw. A chodzi o artykuł M. A. Grabowskiego z portalu Konserwatyzm.pl zarzucający mi osobiście i LPR jako całości poruszanie się wyłącznie w obszarze tzw. tematów zastępczych. Nie pierwszy to tego typu atak, posługujący się podobnymi fałszywymi argumentami, więc zdecydowałem się na niego odpowiedzieć.
Najpierw wątek osobisty. Oto cytat z pana Marka A. Grabowskiego: „Ten to [Wierzejski] wręcz istny wulkan homofobii. Raz oglądałem na TVN-24 dyskusję w studiu między nim a panami- gejami, Biedroniem i Legierskim, w trakcie której mówił wyłącznie o tym, że nie poda im ręki. Powód : nie chce się zarazić AIDS. Jakkolwiek źle to o nim świadczy, że nie wie, że dotknięcie homo-dłoni AIDS nie powoduje , to właściwie co to ma wspólnego z polityką?”.
Po pierwsze autor posługuje się pojęciem z repertuaru propagandowej agitacji lewackich środowisk – „homofobia” – pojęciem, dodajmy, które jest puste treściowe, czyli tak naprawdę nic nie znaczy. No bo chyba to nie to samo co: „lęk przed człowiekiem”, co sugerowałaby etymologia, ani tym bardziej „lęk przed homoseksualistami”, jak chcieliby to tłumaczyć aktywiści ruchów homoseksualnych. Ja przynajmniej żadnego lęku wobec tych osobników nie odczuwam. Czy odczuwam jakiś rodzaj „obawy” wobec promowanego przez nich stylu życia? Zapewne tak. Gdy pomyślę o przyszłości mojej rodziny, mojego dziecka, mojej ojczyzny, to w naturalny sposób rodzą się u mnie obawy, czy proces rewolucji homoseksualnej, z całą tą towarzyszącą jej polit-poprawnością, uprzywilejowywaniem (prawnym i politycznym) homo-związków, nachalną promocją tego stylu życia w mediach, z obserwowanymi na Zachodzie zjawiskami tj obowiązkowa indoktrynacja w szkołach (w Anglii nawet w przedszkolach!), prawne zakazy głoszenia poglądów przeciwnych itp., gdy mam tego wszystkiego świadomość i nie chcę się z tym tak po prostu pogodzić, to jasne, że odczuwam przynajmniej obawę o przyszłość. Sądzę, ze jest to obawa zdrowa, racjonalna, czyli uzasadniona, zważywszy na radykalizm haseł i celów tego środowiska i widoczne gołym okiem efekty ich działań w państwach zachodnich. Ta moja postawa – racjonalny sprzeciw wobec POLITYCZNYCH wystąpień określonych środowisk – na pewno nie jest jednak żadną „fobią”, ale czymś dokładnie przeciwnym: próbą postawienia tamy tym wystąpieniom poprzez odpowiednie, również polityczne działania, w pełni racjonalne i wywiedzione z praktyki życia.
Po drugie, nie wiem, jaką audycję pan MAG oglądał, ale ja miałem z tymi panami tylko jeden program w TVN 24 i na pewno nie był on poświęcony podawaniu bądź nie podawaniu przeze mnie im ręki. Zresztą wszystko jest zarchiwizowane i każdy zainteresowany może to sprawdzić. Mówiłem o swoim sprzeciwie wobec uprzywilejowywaniu par homoseksualnych przez prawo stanowione, o drastycznych zjawiskach na Zachodzie, czyniłem rozróżnienia między skłonnościami homoseksualnymi (te, jak zawsze zaznaczałem, jako że należą do dziedziny prywatnej, nigdy mnie nie interesowały), a POLITYCZNYMI wystąpieniami aktywistów homoseksualnych. Oczywiście pan MAG niewiele z tego zrozumiał, inaczej nie plótłby takich farmazonów.
Aktywistom tym zależy na kilku sprawach. Pierwsza sprawa, żeby pokazać, że są dyskryminowani, tępieni, jak nie przymierzając Żydzi za Hitlera (sami nawet takie analogie często wykorzystują), po to, żeby u naiwnych wzbudzić poczucie litości i solidarności. Druga sprawa, żeby wywalczyć prawo do demonstrowania swoich poglądów, że ich styl życia ma takie samo prawo do promocji w przestrzeni publicznej ze strony państwa i zasługuje na takie same przywileje (podatkowe, socjalne, spadkowe i in.) jak życie rodzinne. Gdy prawo do demonstrowania wywalczą, przystąpią do realizacji kolejnych postulatów tj.: legalizacja związków, prawo do adopcji dzieci, zakaz głoszenia poglądów „dyskryminacyjnych”, prawo do indoktrynacji w szkołach itd. Ale żeby te wszystkie postulaty stopniowo osiągnąć, najpierw muszą wywalczyć to pierwsze - prawo do demonstracji. I temu ich „pierwszemu” prawu ja osobiście od początku się sprzeciwiałem, przewidując konsekwencje. I tylko w tej dziedzinie podjąłem działania: sprzeciwu wobec politycznych wystąpień, sprzeciwu wobec żądań przywilejów politycznych. Nic więcej. Media i przeciwnicy polityczni (jak widać dołączył do nich również pan MAG) od początku usiłowali zamazać te ostro wytyczone granice, oskarżając mnie po kolei o: homofobię (psychiczne lęki), nienawiść wobec ludzi, dążenie do politycznego ich nawracania, wtrącanie się w ich życie prywatne, czy nawet w pożycie seksualne, a bywało, że o wzywanie do pogromów. Człowiek roztropny i trzeźwo patrzący na rzeczywistość polityczną potrafi to dostrzec. Oczywiście nie młodzieniec, któremu, jak pisał Arystoteles – brak jest doświadczenia praktycznego, i który tak łatwo ulega fałszywym opiniom (opiniom tłuszczy!, a mieni się być konserwatystą).
Zacznijmy jednak od początku. Pan MAG stawia jaką główną tezę swego wywodu następującą myśl: „polscy politycy (zresztą zagraniczni chyba też) już od dawna, zamiast omawiać poważne sprawy państwowe, wolą gadać o seksie”.
Każdy normalny człowiek widzi, że teza ta jest jawnie fałszywa. Wystarczy włączyć telewizję, czy otworzyć dzisiejsze gazety. Gdzie te wszechobecne „gadanie o seksie” polityków. Czasem może zdarzyć się, że jakiś dziennikarz taki temat wywoła, ale ja nawet nie bardzo mogę sobie w tej chwili przypomnieć, kiedy ostatnio coś podobnego widziałem, albo słyszałem. Powiem więcej: o seksie w polityce mówi się przeciętnie mniej niż w rozmowach w życiu prywatnym, tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie mam na to jakichś wiarygodnych danych empirycznych. I dobrze, że się na ten temat wiele nie mówi, bo to sprawa intymna, bardzo prywatna, zastrzeżona dla życia rodzinnego. Paradoksalnie nawet środowiska homoseksualne o seksie także niewiele publicznie mówią. Jeśli zabierają głos, to przeważnie o tolerancji, prawach, dyskryminacji i tym podobnych kwestiach POLITYCZNYCH. Panu MAG może wszystko się z seksem kojarzy – znów: jak słusznie poczynił uwagę Arystoteles o młodzieńcach – ale naprawdę np. w dyskusjach politycznych między zwolennikami a przeciwnikami legalizacji homo-związków rzadko, albo prawie wcale temat seksu nie bywa poruszany. Skoro więc pierwsza i zasadnicza teza artykułu pana MAG jest fałszywa (empirycznie i logicznie), to można mieć uzasadnione przypuszczenie, że cały jego wywód stoi pod znakiem lipy.
Przyjrzyjmy się innym tezom-poglądom pana MAG.
O paradach równości.
MAG pisze: „Dla mnie, to oni [homoseksualiści] mogą wyjść na ulice ze swoimi flagami i balonikami, nic na tym nie tracę, ale, na litość boską, tak naprawdę to wpływ tego na państwo jest żaden i szkoda o tym w ogóle gadać”.
Pogląd ten jest podwójnie fałszywy. Po pierwsze aprobata tych „parad” jest już zajęciem określonej postawy moralnej i politycznej. Można ją nazwać tolerancjonizmem (wszystko mi jedno), libertynizmem (każdy niech robi, co chce) i egoizmem (co mi prywatnie nie szkodzi, to niech sobie będzie). Ani to konserwatywne myślenie, ani patriotyczne, ani prawicowe, a tym bardziej nie chrześcijańskie. Po drugie, wpływ tych parad na państwo wcale nie jest „żaden”. Tak może pisać tylko ktoś kompletnie naiwny. Są one częścią – jak to wcześniej pisałem – szerszej strategii w rewolucji obyczajowej, a ich wywalczenie przez te środowiska to pierwszy krok ku realizacji pozostałych postulatów. Nie tylko każdy z nas ma moralny obowiązek im się przeciwstawić w granicach możliwości (principiis obsta!), ale nawet więcej: brak zdrowej reakcji społecznej na te parady jest dowodem moralnego skarlenia, znieczulicy i symptomem gnicia cywilizacji.
O seksuologach.
MAG pisze: „O tym, kto jest zboczeńcem powinni decydować apolityczni seksuolodzy, a nie politycy”.
Znów podwójny fałsz, choć prawdziwa jest myśl, że na pewno nie politycy są od tego, by oceniać w konkretnym przypadku, kto jest „zboczeńcem”. Myli się autor jednak co do fachowości i bezstronności tzw. seksuologów. Seksuologia to dział medycyny, a więc nauki szczegółowej, zajmującej się prawidłowym funkcjonowaniem organizmu ludzkiego. Tymczasem wszyscy niemal seksuolodzy, przynajmniej ci powszechnie nam znani z mediów, wypowiadają się jako autorytety w zupełnie innych dziedzinach tj. filozofia, etyka, religia, psychologia, polityka, czy etnologia. A już na pewno nie znam żadnego, który byłby „apolityczny”. Znaczna ich liczba to szarlatani, którzy pod pozorem „naukowości” propagują swoje własne, prywatne, obyczajowo wątpliwe a moralnie naganne poglądy. Napisałem, że nie politycy są od diagnozowania konkretnych przypadków. Ale z drugiej strony, nie dajmy się zwariować, nie tylko politycy, ale każdy normalny człowiek ma prawo stwierdzić oczywisty fakt, że ktoś kto sam się publicznie deklaruje jako „gej” - jest pederastą. Do tego nie potrzebuję „apolitycznych” seksuologów.
O tematach zastępczych.
MAG pisze: „I właśnie o to chodzi, że te tematy [o integracji europejskie, służbie zdrowia itp.] są dla polityków nie wygodne i chcą oni zawrócić polskiemu społeczeństwu głowę czym innym. Niestety, udało im się to skutecznie”.
Czy prawdą jest, że politycy nic nie mówią np. o służbie zdrowia, a tylko o seksie? Ja odnoszę diametralnie przeciwne wrażenie. Każdy zresztą może to sam naocznie sprawdzić, jak to już pisałem, włączając telewizor czy otwierając gazetę. Pan MAG od tej fałszywej tezy wyszedł, by pod koniec artykułu powtórzyć ją bezmyślnie jako rzekomo udowodniony wniosek. Ale tak mówić można o wszystkim: integracja europejska to temat zastępczy wobec poważniejszego – służby zdrowia. Służba zdrowia to temat zastępczy wobec ważniejszego – konfliktu premiera z prezydentem. Konflikt ten to z kolei temat zastępczy wobec zjawiska kryzysu światowego. A kryzys ma przykryć integrację europejską itd. W tym rozumowaniu: obrona życia była tematem zastępczym wobec braku budowy autostrad, sprzeciw wobec parad homoseksualnych „tematował zastępczo” górkę świńską, a górka ta odwracała z kolei uwagę społeczeństwa od seksafery.
Na koniec dwie uwagi w obronie szkalowanych przez pana MAG: R. Giertycha i E. Sowińskiej. O Giertychu pisze: „co było priorytetem dla Giertycha … walka z promocją homoseksualizmu w szkołach… Ten sam Giertych postanowił również wycofać z listy lektur jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy, Witolda Gombrowicza, gdyż ten być może był biseksualistą.
Pan MAG nie słyszał pewnie o priorytecie, jakim było zwiększenie bezpieczeństwa i przywrócenie dyscypliny w szkołach (którego tylko zewnętrzną oznaką stały się mundurki szkolne, dziś zresztą przez PO skasowane). Nie słyszał także zapewne o nowych lekturach szkolnych, tj. „Pamięć i tożsamość” Jana Pawła II (dziś też wycofana z listy lektur przez PO bez najmniejszego sprzeciwu społecznego, ani nawet głosu protestu Kościoła). Słyszał tylko o walce z wyimaginowaną promocją homoseksualizmu. Tymczasem promocja ta oczywiście w szkołach była. Dowodami są wielotysięczne dotacje przyznawane za SLD przez MEN dla Biedronia, a ujawnione za rządów Giertycha. Ponadto „Ferdydurke” została wycofana z listy lektur OBOWIĄZKOWYCH. Nikt nie bronił jej omawiać nauczycielom jako nadobowiązkowej. I już skandalem prawdziwym jest mówienie, że „Ferdydurke” została przesunięta z listy obowiązkowych z powodu… skłonności seksualnych autora. Nigdzie o czymś podobnym nie słyszałem, a od pana MAG dopiero się dowiaduję o jakichś odmiennych skłonnościach Gombrowicza (proszę mi wierzyć, do dziś nie miałem żadnej wiedzy na ten temat). Rozumiem, że pan MAG ma jakieś dowody potwierdzające swoją tezę, że Giertych podjął taka decyzję z tego właśnie powodu (poproszę o cytaty wypowiedzi, jakieś linki…).
O E. Sowińskiej pisze z kolei: „Najpierw oskarżyła teletubisie o homoseksualizm i później tłumaczyła że źle ją zrozumiano, potem chciała zabronić seksu nieletnim i znów skończyło się na tłumaczeniu, że źle ją zrozumiano”.
W przeciwieństwie do pana MAG ja czytałem ów słynny wywiad Sowińskiej dla Wprost. Nie było w nim żadnych „oskarżeń teletubisiów o homoseksualizm”. Za to była jedna mądra myśl, a mianowicie żeby przyglądać się programom, jakie są emitowane dla dzieci i badać treści w nich zawarte. Jeśli są w nich jakieś podejrzane treści, niemoralne, czy w inny sposób szkodliwe dla rozwoju psychicznego dziecka, to należy to najpierw ZBADAĆ. Tyle powiedziała Sowińska. Oczywiście MAG powtarza jak za panią matką za mediami lewackimi te wszystkie brednie i oszczerstwa wobec byłej pani rzecznik, dodajmy, pani rzecznik - zaszczutej, sponiewieranej za swoje przekonania, a w końcu zmuszonej do rezygnacji ze stanowiska.
Na pocieszenie tylko pragnę powiedzieć panu MAG, że wszyscy negatywni bohaterowie pana artykułu: Giertych, Sowińska, Wierzejski już nie uczestniczą w czynnej polityce, więc może pan spać spokojnie. Innych pana wywodów, zawartych w artykule „Upolityczniony seks” nie będę tu komentował, zająłem się tylko tymi najbardziej rażącymi.
I jeśli jedną jedyną wyciągnie pan lekcję z tej mojej polemiki, taką mianowicie, że są sprawy w życiu publicznym naprawdę ważne, takie jak ład moralno-obyczajowy państwa, nieobojętny przecież dla życia i rozwoju przeciętnej rodziny, że ten ład jest dzisiaj poważnie zagrożony, że istnieje wobec tego moralny obowiązek ciążący na każdym z nas zaangażowania się na rzecz obrony tego ładu, że kto w tym zderzeniu dwóch cywilizacji stoi z boku, ten tak samo w sumieniu współ odpowiada za rezultat tego starcia, że - w końcu – są ludzie, którzy swego czasu podjęli konkretną walkę w obronie tego ładu (jak Giertych, czy Sowińska) i niewielu znalazło się takich, którzy ich wsparli, za to wielu, którzy wówczas opluli i dalej opluwają – gdy pan taką lekcję wyciągnie, to będę miał satysfakcję, że warto było mi poświęcić czas na te pare moich niezgrabnych myśli.
Doktor nauk społecznych (ISP PAN), etyk, filozof polityki. Absolwent Wydziału Filozofii i Socjologii UW. Studiował też prawo na UAM w Poznaniu i zarządzanie na SGH w Warszawie. Ukończył studia z rolnictwa na SGGW i studia z nauk o polityce w Collegium Civitas/ISP PAN. W latach 1999-2000 Prezes Młodzieży Wszechpolskiej. 2002 - 2004 Radny Sejmiku Mazowieckiego i Wicemarszałek Województwa Mazowieckiego. 2004 – 2005 poseł do Parlamentu Europejskiego; 2005 - 2007 poseł na Sejm RP. Autor książek: "Zamach na cywilizację", "Naród, Młodzież, Idea", współautor wielu broszur poświęconych krytyce konstytucji UE, ideologii narodowej, zagadnieniom obrony życia i rodziny. Żonaty, dwoje dzieci. Pisuje też na: wierzejski.bog.onet.pl; i na Fronda.pl: http://www.fronda.pl/blogi/wierzejski,2279.html
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka