Marek Budzisz Marek Budzisz
8788
BLOG

Klęska strategii gazowej Putina.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 77

Andriej Gurkow, komentator ekonomiczny Deutsche Welle jest zdania, że „rok 2019 zakończył się klęską gazowej strategii Putina”. Uroczyste otwarcie gazociągu Turecki Potok, które miało miejsce wczoraj (8 stycznia) stanowi dogodny pretekst, aby zebrać informacje, które napływają w ostatnich tygodniach, a mają związek z rosyjską polityką gazową i zastanowić się czy rzeczywiście można mówić o przegranej Moskwy. Tak, jeśli przyjąć, że chodzi w tym wypadku o sprzedaż gazu. Ale co jeśli jej istota polega zupełnie na czymś innym?

Od razu trzeba obalić jeden z mitów, rozpowszechnionych również w Polsce, iż dochody ze sprzedaży gazu ziemnego stanowią z punktu widzenia rosyjskiego budżetu kluczową pozycję. Otóż nie stanowią. W tym sensie, niedawna wypowiedź prezesa PGNiG, p. Piotra Woźniaka, iż kupując rosyjski gaz finansujemy budżet wojskowy Moskwy uznać należy z pewnością za przesadę. Zobaczmy jak wyglądają twarde fakty. Z opublikowanych przez opozycyjny wobec reżimu Putina ruch Forum Wolnej Rosji wynika, że za czasów jego rządów, Federacja Rosyjska zwiększyła swe uzależnienie od dochodów ze sprzedaży węglowodorów. O ile dochody ze sprzedaży ropy naftowej oraz gazu ziemnego stanowiły 52 % wartości rosyjskiego eksportu, o tyle w 2017 było to już 55 %. W przypadku budżetu Federacji Rosyjskiej liczby są jeszcze bardziej uderzające – w 2000 roku 25 % jego dochodów pochodziło ze sprzedaży węglowodorów, w 2017 było to już 40 %. Jednak nie oznacza to dominacji dochodów ze sprzedaży gazu ziemnego. O ile bowiem w 2017 roku sprzedaż ropy naftowej dała rosyjskiemu budżetowi 15,8 % skonsolidowanych dochodów, o tyle dla gazu ziemnego wskaźnik ten wynosił 3,7 %. W przywoływanym 2017 roku Rosja wyeksportowała ropę naftową i produkty jej przetworzenia o wartości 152 mld dolarów (42,4 % eksportu), a sprzedaż gazu ziemnego, wliczając w to LNG, którego znikome ilości eksportuje Gazprom (to rynek kontrolowany w przypadku Rosji przez Novatek) miała wartość 41 mld dolarów (11,6 % eksportu). Rosyjski sektor naftowy jest nastawiony głownie na eksport, natomiast gazowy wysyła poza granice Rosji jedynie ok. 1/3 swego wydobycia. Gazprom jest też znacznie mniej opodatkowany niźli rosyjskie firmy sektora naftowego. O ile w przypadku Gazpromu efektywne podatki (w przeliczeniu na baryłkę paliwa umownego) wynosiły w pierwszym półroczu 2018 roku 4 dolary, o tyle np. Rosnieft płacił za taką samą jednostkę przeliczeniową 26,8 dolarów. Tak zatem teza, że sprzedaż gazu ziemnego stanowi dla Federacji Rosyjskiej budżetowe „być albo nie być” i od utrzymania jej na nie zmienionym poziomie zależy los jej programu modernizacji armii wydaje się tezą bardzo, w świetle dostępnych danych, odważną, a przynajmniej wymagającą udowodnienia. Czy z tego co napisałem należy wyciągnąć wniosek, że dla putinowskiego reżimu rurociągi gazowe są nieistotne? Z pewnością nie, jednak ich znaczenie sprowadza się do innego, niźli finansowy, wymiaru.

Jak dzisiaj wyglądają realia gazowego rynku Europy, najważniejszego z punktu widzenia Rosji? Otóż, jak informuje rosyjska prasa ekonomiczna począwszy od 1 stycznia Gazprom znacznie zredukował wielkość dostaw na europejski rynek. W przypadku tranzytu ukraińskiego odnotowano spadek z poziomu 262,3 mln m³ na dobę do 91,2 mln m³. Przy czym jak zauważają rosyjscy analitycy nie jest to związane z zawartym porozumieniem w sprawie tranzytu, no ono przewiduje przesłanie za pośrednictwem ukraińskich gazociągów w tym roku 65 mld m³ gazu, co oznacza dzienny transport na poziomie 180 mln m³, czyli dwa razy wyższy niźli ma to miejsce od nowego roku. Trzeba pamiętać, że Gazprom w świetle zawartej umowy płaci za 65 mld m³ niezależnie od tego czy wykorzystuje zakontraktowane moce czy też nie. Obecnie de facto na kierunku ukraińskim efektywne stawki tranzytowe są dwa razy dla Rosjan wyższe. Ale to nie jedyne kierunki na których zaobserwowano ograniczenia. W przypadku gazociągu Jamał – Europa, który przechodzi przez Polskę, redukcja przesyłanych ilości wynosiła na początku stycznia 30 %. Zdaniem specjalistów jest to o tyle niecodzienne zjawisko, że gazociąg ten, z punktu widzenia Gazpromu jest jednym z najbardziej efektywnych i niezależnie od tego czy zima była chłodna (2018) czy ciepła (2017) transport tym gazociągiem był zawsze względnie stabilny i wynosił na dobę ok. 100 mln m³. Dziś jest to ok. 70 mln m³. Nie spadła jedynie wielkość dostaw za pośrednictwem Nord Stream 1. Jednak biorąc pod uwagę wszystkie rosyjskie potoki dochodzące do Europy, Gazprom zmniejszył w styczniu eksport na ten rynek o co najmniej 20 %. Zjawisko to wywołane jest przez dwa czynniki. Po pierwsze łagodna zima ograniczyła europejską konsumpcję. Na to nakładają się dostawy LNG oraz olbrzymie zapasy, które wszyscy gromadzili w obawie o przyszłość ukraińskiego tranzytu. Na początku stycznia europejskie podziemne magazyny gazu ziemnego napełnione były 88,2 mld m³ tego paliwa. Trochę wyjaśnia to dzięki jakim trickom Gazpromowi udało się w minionym 2019 roku tylko nieznacznie zmniejszyć poziom eksportu do Europy, w porównaniu z rekordowym 2018 rokiem. Po prostu sprzedawał swoim spółkom – córkom, które gromadziły gaz w wynajmowanych magazynach. Ale za nie trzeba płacić, zaś cena paliwa w związku z łagodną zimą maleje. Cena kontraktów w niemieckim hubie gazowym NCG na luty wynosi dziś 148 dolarów za 1000 m³, kontrakty na następne miesiące są jeszcze tańsze. Oczywiście nie oznacza to, że Gazprom za tyle sprzedaje swój produkt. Ma bowiem w swym portfelu kontrakty długoterminowe, w których ceny powiązane są z cena baryłki ropy naftowej, ale wiele państw, w obliczu sytuacji na rynku asekuruje się renegocjując umowy, lub dążąc do powiązania cen kontraktowych z rynkiem. Takie klauzule wprowadziła np. niedawno Ukraina, dla której, o ile zdecyduje się na bezpośrednie zakupy od Rosjan ceną referencyjną ma być ta w niemieckim hubie NCG (nie licząc 25 % rabatu zaproponowanego przez Putina). Sytuacją Gazpromu na europejskim rynku pogarsza dodatkowo rosnąca sprzedaż LNG, którego dostawy do Europy wzrosły w ubiegłym roku o 100 %.

Przy czym Rosjanie mają „szeroki gest”, a może raczej w obliczu sankcji i narastających dyskusji nad polityką energetyczną Moskwy, zmuszani są do posunięć agresywnych, ale przy tym bardzo kosztownych. Bardzo dobrze widać to na przykładzie gazociągu Eugal, który zbudowany został w Niemczech (do granicy z Czechami) po to aby odbierać paliwo dostarczane Nord Stream 2. Ten gazociąg ma jak się dziś uważa rok opóźnienia, a Eugal jest już gotowy. George Wüstner z niemieckiej firmy Gascade poinformował na początku roku, że gazociąg został uruchomiony mimo, że Nord Stream 2 nie działa. Chodziło o to, aby transportował gaz, bo w przeciwnym razie gotowa już instalacja podlegałaby przyspieszonej technicznej degradacji. Jednak finansowy wymiar tego co się stało jest nie mniej interesujący. Trzeba bowiem zadać pytanie skąd się wziął gaz, który znalazł się w gazociągu Eugal? Otóż pochodzi on z Nord Stream 1, i pierwotnie transportowany był gazociągiem Nel, który łączył się z holenderskimi systemami rurociągów. Problem zdaniem przywoływanych przez niemieckie media specjalistów sprowadza się jednak do tego, że po pierwsze za pośrednictwem Eugala można przesyłać 30,9 mld m³ gazu rocznie, a Nel ma przepustowość na poziomie 20 mld m³, co ich zdaniem oznacza, że Eugel został zapełniony gazem co najwyżej w połowie. Jednak Gazprom przygotowując się na uruchomienie Nord Stream 2 zarezerwował sobie całą możliwą przepustowość rury i dziś nie wykorzystując tego co zamówił efektywnie płaci podwójne stawki. Kosztów inwestycji nie licząc. Firma, która jest operatorem niemieckiej odnogi Nord Stream 2 tylko w 25 % jest własnością Rosjan, pozostałe udziały mają w swoich rękach koncerny niemieckie, holenderskie i belgijskie (Wintershall, Ontas, Fluxys, Gasunie) z takiego obrotu spraw jest w gruncie rzeczy zadowolona – infrastruktura się nie starzeje, opłaty za tranzyt w pełnej wysokości są wnoszone. Jedynie Gazprom może mówić o, delikatnie całą sprawę nazywając, „inwestycji na wyrost”.

W podobny sposób spojrzeć trzeba na słynną Siłę Syberii, którą z wielką pompą oddano do użytku na początku grudnia 2019 roku. Po pierwsze niewielka jest skala całego przedsięwzięcia – w 2020 roku za pośrednictwem Siły Syberii Rosjanie dostarczą 5 mld m³ gazu ziemnego, a docelowo po zbudowaniu po rosyjskiej stronie dodatkowych połączeń 38 mld m³. Chińczycy w tym roku kupią u światowych dostawców 305 mld m³ tego paliwa. Oznacza to, że popyt okazał się niższy niźli pierwotnie planowano (zakładano import 360 mld m³), co jest pochodną spowolnienia tempa rozwoju chińskiej gospodarki. Ale nawet te liczby pokazują, że import z Rosji w 2020 roku stanowił będzie od 1 do 2 % chińskich zakupów, a docelowo nie przekroczy 10 %. Może dlatego, odmiennie niźli Rosjanie, Chińczycy wcale nie spieszyli się z budową infrastruktury przesyłowej w swym regionie północno – wschodnim gdzie dociera rosyjska rura. W trakcie uroczystości otwarcia prezes chińskiego państwowego giganta gazowego mówił o planach rozbudowy sieci przesyłowych, tak aby docelowo docierać z rosyjskim paliwem nawet do Szanghaju. Plany mają to do siebie, że nie muszą się ziścić.

Rosjanie wydali na budowę gazociągu i towarzyszącej mu infrastruktury jak się oficjalnie informuje 1,2 bln rubli, co według dzisiejszego kursu ich waluty wynosi 18,75 mld dolarów. Dokładna wielkość poniesionych nakładów, podobnie zresztą jak i cena po której Moskwa sprzedaje Pekinowi swój gaz, jest jedną z najgłębiej strzeżonych tajemnic. Nie brak w Rosji ekspertów, którzy uważają, że ta kwota jest zaniżona. Ale nawet gdyby uznać, że jest bliska prawdzie, to trzeba pamiętać, że w ciągu 5 lat, jakie upłynęły od początku inwestycji rubel znacząco się osłabił, a zatem w dolarowym przeliczniku, raczej rozsądnie jest mówić o nakładach rzędu 20 mld dolarów. Po to aby dokończyć inwestycję, i docelowo sprzedawać do Chin tyle gazu ile zaplanowano trzeba będzie, zdaniem rosyjskich specjalistów (Michaił Krutichin) wydać kolejne 30 mld dolarów.

Mało tego, nie wiadomo, czy Rosja w ogóle na sprzedaży gazu ziemnego do Państwa Środka zarobi. Chińczycy uprawiają w tym względzie politykę bez sentymentów. Otóż niemal w przeddzień uruchomienia Siły Syberii poinformowali, że w swych prowincjach północnych, czyli tam gdzie dociera rosyjski gazociąg, rozpoczynają reformę taryf gazowych. Do tej pory ceny były regulowane przez państwo, teraz ma kształtować je rynek. Ruch ten stał się możliwy, bo z analiz firmy Sinopec, drugiej pod względem wielkości chińskiej firmy wydobywającej gaz ziemny, wynika, że nadwyżka podaży nad popytem na rynku tych prowincji wyniesie w przyszłym roku 9 mld m³. Innymi słowy uwolnienie cen ma sprzyjać ich obniżeniu. Z tej samej analizy wynika, że sektor przemysłowy oraz gospodarstwa domowe (68 mln ludzi) w prowincjach do których dociera rosyjski gaz zużywa rocznie 14 mld m³ gazu ziemnego, czyli wzrost importu z Rosji do planowanego poziomu 38 mld m³ spotkać się musi ze znaczącą barierą popytu, oczywiście o ile Chińczycy nie rozbudują swojej infrastruktury przesyłowej, tak aby móc rosyjski gaz zużywać w innych lokalizacjach.

Podobnie spojrzeć trzeba na otwarty wczoraj z wielką pompą gazociąg Turecki Potok. W istocie prezydenci Putin, Erdogan, Vucić oraz premier Bułgarii Borysow otworzyli jedynie jedną z dwóch budowanych nitek tego gazociągu, łączący Rosję z Turcją, bo budowa drugiej nitki, w Bułgarii, się dość istotnie opóźnia (zostało ok. 150 km). Putin publicznie oskarżał już Sofię o spowalnianie całej inwestycji, której zakończenie planowane jest z końcem roku. Jak to wygląda z ekonomicznego punktu widzenia? Pierwotnie Rosjanie chcieli zbudować cztery nitki „potoku” do Turcji i na Bałkany, każda o przepustowości 15,75 mld m³ gazu rocznie. Początkowo Ankara godziła się tylko na jedną, z której gaz miał zostać przeznaczony na potrzeby Turcji, później po rocznych negocjacjach a przede wszystkim uzyskaniu rabatu w wysokości 10 % ceny na dostarczony gaz, wyraziła zgodę na drugą nitkę. Koszt budowy obydwu gazociągów przez Morze Czarne ( w swym wystąpieniu Putin chwalił się, że przy ich układaniu w obliczu spodziewanych sankcji ustanowiono rekord świata prędkości) wynosi ok. 7 mld dolarów. Ale tylko licząc rury zatopione w Morzu Czarnym, a ile wydano na zbudowanie całej infrastruktury przesyłowej z Półwyspu Jamał do w brzegów morza? Dane są tajne, ale w ubiegłym roku analityk rynku Aleks Fek, nota bene poddając ostrej krytyce politykę inwestycyjną Gazpromu za co został zwolniony z pracy, łączną wartość inwestycji na dwie nitki Tureckiego Porotku, oceniał na 20 mld dolarów. Według oficjalnych informacji Gazpromu potrzeba od 10 do 15 lat, w zależności od cen, aby wydatki na zbudowanie morskiej części Tureckiego Potoku, się zwróciły. Zdaniem niektórych rosyjskich analityków, gdyby porządnie policzyć koszty (łącznie z nowymi rurociągami do Jamału) to ta inwestycja nie zwróci się nawet w ciągu 50 lat, a na tyle obliczona jest żywotność gazociągu. Przy czym specjaliści zwracają uwagę, że kluczowa w tym zakresie jest polityka Turcji, którą trudno uznać za szczególnie przychylną, w tym obszarze, Rosji. Ankara chce się stać regionalnym (na wzór Niemiec) hubem energetycznym i z pewnością nie ma zamiarów uzależniać się od rosyjskich dostaw. W ubiegłym roku Turcja świętowała uruchomienie gazociągu TANAP z Azerbejdżanu do południowych krajów Europy, mówi się o budowie połączeń gazowych z Iranem, rozbudowie (padały deklaracje przynajmniej 3 nowych instalacji) zdolnych do przyjmowania gazu LNG (należy pamiętać, że Turcja jest jednym z najbliższych sojuszników Kataru, który planuje znaczny wzrost wydobycia, o USA nie wspominając). Ankara chce też grać o złoża znajdujące się we wschodniej części Morza Śródziemnego o czym świadczy blokowanie przez nią prac poszukiwawczych u wybrzeża Cypru i niedawne porozumienie z rządem Libii (w Trypolisie) w sprawie rozgraniczenia swych stref ekonomicznych. Erdogan powiedział zresztą wprost, w trakcie otwarcia Tureckiego Potoku, że jego kraj mając najdłuższą linię brzegową we wschodniej części Morza Śródziemnego nie dopuści, aby jakiekolwiek prace związane z wydobyciem i transportem węglowodorów w regionie zostały rozpoczęte bez uprzedniego z Turcja porozumienia. Z pewnością miał na myśli podpisane 2 stycznia między Grecją, Cyprem i Izraelem porozumienie o budowie gazociągu de Europy. W przypadku współpracy z Rosją w obszarze zakupów gazu ziemnego Turcja gra twardo, bez żadnych sentymentów. Świadczą o tym dane. W 2018 roku Turcja kupiła od Rosji 24 mld m³ gazu, stając się drugim w Europie rynkiem dla Rosjan. Ale już w roku ubiegłym, w związku z uruchomieniem gazociągu TANAP jej zakupy spadły do poziomu 18 – 19 mld m³. Zdaniem rosyjskich specjalistów w tym roku spadną one jeszcze bardziej i w efekcie Turecki Potok nie będzie zapełniony w stopniu większym niż 60 % (8 do 9 mld m³). Jeśli idzie o drugą nitkę, to biorąc pod uwagę zapotrzebowanie rynków na które rosyjski gaz może być eksportowany zapełnienie tego gazociągu nie będzie docelowo większe niż 40 %. Przywoływany przeze mnie na wstępie Andriej Gurkow w jednym ze swoich artykułów zadaje w związku z tym pytanie po co Rosja ostatecznie wycofała się, nie mogąc osiągnąć porozumienia z Bułgarią w 2016 roku z tzw. South Stream. Warto przypomnieć, że wówczas jednym z kluczowych powodów podjętej przez Putina decyzji, były żądania Komisji Europejskiej, aby nitkę poddać europejskim regulacjom, czyli dopuścić innych operatorów do infrastruktury. Innym elementem była presja na Sofię, aby zmusić bułgarskie elity do ustępstw.

Teraz wygląda na to, że i tak rurociągi poddane będą europejskiemu prawu, a polityka obejścia Ukrainy, zakończyła się fiaskiem.

Można byłoby zapytać o co ten cały szum związany z rosyjskimi potokami gazowymi, skoro większość państw europejskich, obserwując uprawianą przez lata przez Rosję politykę szantażu gazowego a dziś patrząc na to do jakiego stopnia zawężone jest pole manewru Białorusi, która nie dysponuje alternatywnymi źródłami dostaw, zdecydowało się na dywersyfikację źródeł zaopatrzenia w paliwo? Rosyjscy analitycy pisząc o inwestycjach Gazpromu zawsze zwracają uwagę na fakt, iż to nie sprzedaż gazu jest w tym przypadkiem głównym interesem, ale budowa gazociągów. Rosja buduje drogo, na wyrost i z ekonomicznego punktu widzenia często zupełnie bez sensu. Ale tak ma być, bo właśnie na tym zarabiają miliardy ci, którzy mają zarobić. Chodzi nie tylko o rosyjskie elity władzy, ale również europejskich kooperantów. Rosja łatwo wydaje tu pieniądze, bo w gruncie rzeczy jej celem jest kupienie, albo skorumpowanie części europejskich elit. I ta polityka jest znacznie groźniejsza niźli brak alternatywnych źródeł zaopatrzenia w gaz.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka