Marek Budzisz Marek Budzisz
685
BLOG

Polowanie na szpiegów (rosyjskich) w Mołdawii.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Mołdawskie MSZ złożyło ambasadorowi Rosji notę dyplomatyczna, w której informuje, że pięciu dyplomatów rosyjskich pracujących w Kiszyniowie uznaje za osoby niepożądane, które natychmiast winny opuścić Mołdawię. Wśród wydalonych jest między innymi rosyjski attaché wojskowy Igor Dobian, a także jego pomocnik oraz sekretarz ambasady. Działalność rosyjskiego attaché już wcześniej budziło sprzeciw mołdawskiego ministerstwa obrony, które zwracało mu uwagę, że winien powstrzymać się od uczestnictwa w przedsięwzięciach organizowanych przez władze separatystycznej „republiki” Naddniestrza. Ten jednak nie wziął sobie do serca tego rodzaju ostrzeżeń i pojechał do Dubosar (Naddniestrze) na uroczystości dla upamiętnienia dnia, kiedy separatyści „odparli agresję Mołdawii”. Sekretarz ambasady stał się uczestnikiem innego skandalu – został sfilmowany, zaś cały materiał można było obejrzeć w sieci, jak będąc najprawdopodobniej „pod wpływem”, ćwiczy drifty w lesie. Najciekawsza była jednak reakcja Moskwy. Otóż w specjalnym oświadczeniu oburzyła się na łamanie prawa przez nieznanych internautów, którzy uwiecznili zachowanie rosyjskiego dyplomaty, będącego, oczywiście, bez winy. Te wielkopańskie maniery rosyjskich dyplomatów obrazują stosunek Moskwy do państwowości mołdawskiej – lekceważący, pełen protekcjonalności i przekonania, że wolno im więcej.

Rzeczywistym, jak można przypuszczać, powodem wydalenia rosyjskich przedstawicieli dyplomatycznych jest, co innego. Chodzi mianowicie o aferę szpiegowską związaną z aresztowanym jeszcze w marcu byłym deputowanych rządzącej, proeuropejskiej Partii Demokratycznej, Jurijem Bołboczanu. Otóż oskarżony on został o to, że utrzymywał wielokrotne zakonspirowane relacje z pomocnikiem rosyjskiego attaché wojskowego celem, jak to określono „destabilizacji sytuacji w kraju”. A precyzyjnie rzecz ujmując miał on w 2014 roku zaproponować dwojgu deputowanych z rządzącej Mołdową większości opuszczenie ich partii, nie dla idei, a za 250 tys. dolarów dla każdego i opowiedzenie się przeciw umowie stowarzyszeniowej z Unią Europejską, która właśnie wtedy była podpisywana i miała zostać ratyfikowana przez parlament. W kraju, w którym porzucanie swych ugrupowań przez posłów jest na porządku dziennym nikogo by to specjalnie nie zdziwiło. Teraz jednak staje się jasne, że za całą intrygą stała Moskwa, która chciała nie dopuścić do europejskiej integracji Kiszyniowa.

Trzy lata później sytuacja jest oczywiście inna. Mołdawią nadal rządzą proeuropejscy demokraci, kontrolowani przez oligarchę Płachotniuka, ale po tym, jak wybory prezydenckie wygrał pro-rosyjski socjalista Igor Dodon, walka polityczna o kontrolę nad krajem i kształt jej polityki zaostrza się. I wydaje się, że wydalenie rosyjskich dyplomatów jest jednym z elementów frontalnego starcia, które niedługo najprawdopodobniej nastąpi.

Demokraci postanowili zagrać kartą Naddniestrza i niedawno rząd poinformował, że w porozumieniu z Kijowem, wprowadzi posterunki graniczne na granicy tego regionu z Ukrainą. Naddniestrze, do tej pory, kontrolowało, za zgodą i przy współdziałaniu władz Ukrainy, 400 kilometrowy odcinek wspólnej granicy. Teraz ma się to zmienić, posterunki mają być ukraińsko – mołdawskie, a kontrabanda, z którego w niemałej części żyła separatystyczna „republika” ma zostać zahamowana. Oficjalnie władze Naddniestrza informują, że wprowadzenie kontroli na granicy doprowadzi do zmniejszenia się PKB kraju o 8 %, a żyje się tam biednie, nawet gorzej niż w sąsiedniej Mołdawii. Dla władz separatystycznej „republiki” sytuacja jest groźna. Planują oni poprosić Moskwę o to, aby przysłała ona swoich pograniczników mogących strzec granicę. Ale takie z kolei posunięcie byłoby niezwykle dla Rosjan niewygodne. Ze strony gwarantującej „porozumienie pokojowe”, która w założeniu winna utrzymywać równy dystans wobec uczestniczących w konflikcie, stała by się patronem jednej z nich. Nie tylko przekształceniu uległa by oficjalna „narracja”, ale cała sprawa zasadniczo zmieniła swój status a Rosja okazała się w oczach całego świata, jako czynnik destabilizujące sytuację w kolejnym państwie. A na tym Rosji, szczególnie teraz, zupełnie nie zależy. A co ważniejsze polityka odzyskiwania przez Kiszyniów kontroli nad swoimi granicami jest jednym z warunków integracji z Unią Europejską i trudno liczyć, aby spotkała się z krytyką w stolicach europejskich.

Rosyjskie media informują, że czterech z pięciu wydalonych dyplomatów pracowała w komisji kontrolującej strefę bezpieczeństwa, w której znajduje się Naddniestrze i jednocześnie zaangażowani byli w niekończące się rozmowy (w formacie Kiszyniów, Tyraspol i państwa nadzorujące negocjacje Rosja, Ukraina oraz OBWE) na temat uregulowania konfliktu. Ale ponieważ Rosja była raczej zainteresowana zamrożeniem status quo to rozmowy od lat stały w miejscu. Teraz uważa się, że Kijów oraz Kiszyniów za zgodą administracji amerykańskiej postanowiły zablokować ten „format” i rozwiązać konflikt wprowadzając faktyczną blokadę. Mieli też na ten cel otrzymać, podobno, od Stanów Zjednoczonych, 250 mln dolarów.

To dość sprytne posunięcie stawia w dwuznacznym położeniu prezydenta Dodona. Po tym, jak informacja o wydaleniu rosyjskich dyplomatów została podana przez agencje wyraził on publicznie „zdumienie” tym posunięciem i określił decyzję, jako „skandaliczną”. Niewątpliwa reakcja Moskwy – np. w postaci wydalenia dyplomatów Kiszyniowa, znacznie utrudniłoby prezydentowi Mołdawii uprawianie polityki zbliżenia z Rosją. I paradoksalnie osłabiło jego pozycję, bo dyskusja, która miała miejsce na początku roku o podział kompetencji w zakresie mianowania przedstawicieli dyplomatycznych, między mołdawskim rządem a prezydentem zakończyła się kompromisem – proeuropejscy dyplomaci mianowani są przez rząd, głównie w państwach zachodnich, zaś współpraca z Rosją, to domena Dodona. I dziś ambasadorem w Moskwie jest jego polityczny przyjaciel. Gdyby np. Rosja zareagowała symetrycznie wydalając pięciu dyplomatów mołdawskich, ta praktycznie połowa misji tego kraju musiałaby zacząć się pakować. Jak do tej pory rosyjski MSZ zdecydował się jedynie na wydanie oświadczenia, w którym mówi się, że reakcja „będzie stanowcza”. Jeszcze nigdy dotąd w relacjach z krajami wchodzącymi niegdyś w skład ZSRR nie zdarzyło się, aby Moskwa zrezygnowała z symetrii, tak jak np. w przypadku Stanów Zjednoczonych, które w grudniu wydaliły rosyjskich dyplomatów. Jeżeli taki krok Kiszyniowa pozostałby bez odpowiedzi, i to odpowiedzi symetrycznej, to może być odczytany, jako oznaka słabości. Tym bardziej, że ewentualne inne działania odwetowe bardziej biją w prorosyjskie siły w Mołdawii niźli w rząd. Może oczywiście powrócić kwestia mołdawskiego wina, w którym rosyjskie organa nadzoru znajdą niedopuszczalne pestycydy, jak ostatnio w winie z Czarnogóry, po wstąpieniu tej ostatniej do NATO. Inne produkty rolnictwa mołdawskiego też mogą się okazać groźne dla zdrowia. Tylko, że to prezydent Dodon nie dalej jak na początku maja zabiegał o otwarcie rosyjskiego rynku i fiasko tych starań jest nawet na rękę rządzącym demokratom.

Ale to oczywiście nie jedyne posunięcie, które stawia prezydenta Mołdawii w trudnym położeniu. Fakt, że rząd zdecydował się zagrać „kartą Naddniestrza”, czyli po prostu nacjonalistyczną, uniemożliwia mu zajęcie innego stanowiska niźli tylko poparcie tych działań. I tak, chcąc nie chcąc, Dodon robi – poparł wprowadzenie na granicy posterunków mołdawsko – ukraińskich. Wydaje się, zatem, że rząd postanowił rozegrać nadchodzące wybory parlamentarne pod hasłami zakończenia konfliktu z Naddniestrzem, które siłą rzeczy, mają wydźwięk nacjonalistyczny i antyrosyjski.

A to, że wybory zbliżają się, jest pewne. Wynika to nie tylko z kalendarza wyborczego, ale świadczą też o tym posunięcia rządu. Otóż w ostatnich dniach specjalna agencja antykorupcyjna aresztowała mera Kiszyniowa ze współrządzącej Mołdową Partii Liberalnej. Razem z nim zamknięto jego zastępców i doradców, tak, że w merostwie, jak informują media nie ma, kto pracować. Areszt jest efektem śledztwa po wybuchu afery korupcyjnej związanej z przetargiem, jaki miasto ogłosiło na zarządzanie miejscami parkingowymi. Cała sprawa wywołała też sprzeciwy mieszkańców, którzy zaczęli zbierać podpisy chcąc przeprowadzić referendum w sprawie odwołania władz miasta. W reakcji władze Partii Liberalnej poinformowały o opuszczeniu rządzącej koalicji, zaś jej ministrowie podali się do dymisji. Ale Demokraci zdają się tym nie przejmować. Jak uważają analitycy chcą osiągnąć dwa cele. Po pierwsze przed zbliżającą się wizytą przewodniczącego Rady Europy, Jaglanda, pokazać, że skutecznie i stanowczo nawet za cenę turbulencji politycznych walczą z korupcją. Wcześniej za bezczynność w tym względzie były przez Unię krytykowane. Ale drugi cel wydaje się znacznie istotniejszy. Otóż wypchnięta z koalicji Partia Liberalna była główną siłą w Mołdawii, która opowiadała się za integracją kraju z Rumunią. Jej przedstawiciele opowiadali się za nauczaniem historii Rumunii w mołdawskich szkołach i wprowadzenia języka rumuńskiego (nie mołdawskiego), jako języka urzędowego. Teraz Partia Demokratyczna, sytuuje się, jako siła centrum – zwalczająca zarówno prorosyjskie ekstrawagancje urzędującego prezydenta, ale również tych, którzy zerkają na Bukareszt. A przy tym, jako formacja proeuropejska, opowiadająca się za integracją z Unią i taka, która chce i prowadzi politykę zmierzającą do zakończenia secesji Naddniestrza.

Przeprowadzone przez ekspertów analizy elektoratu prezydenta Dodona i socjalistów wskazują, że generalnie jednoczy on dwie grupy wyborców. Mniejszą, około 8 – 10 %, którą można nazwać „sierotami po ZSRR” i większą 30 – 40 % grupę „mołdawskich patriotów”. Ci pierwsi w sytuacji konfliktu o Naddniestrze popierali będą Tyraspol i rozwiązania polityczne suflowane z Moskwy. Patrioci są miłośnikami mołdawskości. A zatem zaostrzenie konfliktu na tle narodowym doprowadzić może, i takie są chyba zamierzenia, rządzących demokratów do podziałów i rozbicia elektoratu socjalistów.

Jak niedawno informował na swojej stronie na Facebooku, lider mołdawskich demokratów Płachotniuk, podczas jego niedawnej wizyty w Stanach Zjednoczonych spotkał się z przedstawicielami Departamenty Stanu, którzy podzielili z nim pogląd, że Waszyngton winien być nie tylko obserwatorem wydarzeń w krajach frontowych, takich jak Mołdawia, ale również uczestniczyć w następujących tam przemianach. W którą stronę mają one iść nie ma wątpliwości czytając następne zamieszczone przezeń informacje, o rozpatrywaniu przez Kongres projektu ustawy mającej doprowadzić do wycofania wojsk rosyjskich z terenów Naddniestrza.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka