Marek Budzisz Marek Budzisz
1324
BLOG

O polskiej polityce wobec Rosji – mniej polemik, więcej faktów.

Marek Budzisz Marek Budzisz Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 45

W Niezawisimej Gazietie ukazał się artykuł, który trzeba odnotować, przynajmniej w Warszawie. Andriej Serejenko wzywa w nim oficjalną Moskwę do przeformułowania swojej polityki historycznej a przynajmniej tej jej części, która dotyczy sowieckich upamiętnień w Polsce i Państwach Bałtyckich. Powód tych refleksji jest oczywisty – uchwalenie przez polski Sejm i podpisanie przez prezydenta ustawy przewidującej wyrugowanie z polskiej przestrzeni publicznej monumentów wzniesionych za czasów komunistycznych celem uczczenia sowieckich „wyzwolicieli”. Autor zauważa przy okazji, że publiczne debaty na ten temat wykorzystywane są w celach politycznych nie tylko w byłych dominiach ZSRR, ale również w samej Rosji, dostarczając propagandystom i technologom władzy amunicji przy użyciu, której mogą ciągle bombardować opinię publiczną nowymi, w rozumieniu Rosjan, skandalicznymi wyskokami Warszawy, Tallina czy Wilna i w ten sposób osiągać konsolidację społeczeństwa wokół władzy. Ale czy, Autor pyta retorycznie, w ten sposób jesteśmy w stanie zatroszczyć się w realu, nie w mediach i internecie, o szczątki naszych dziadów i pradziadów poległych w II wojnie światowej? I proponuje odrobinę realizmu. W najbliższej przyszłości poprawa stosunków między Moskwą a stolicami państw byłego Układu Warszawskiego dzisiaj znajdującymi się w NATO, niezależnie od przyczyn obecnego ich stanu, nie jest, jego zdaniem, możliwa. Czy zatem gniewne pomruki, a nawet stanowcze protesty, w sprawie sowieckich pomników, spowodują zmianę polityki tych krajów? W jego opinii nie spowodują. I ten fakt Moskwa musi po prostu przyjąć do wiadomości. Tak samo jak i inny. A mianowicie ten, że w dłuższej perspektywie politycznej i historycznej, wolnej od potrzeb bieżących kampanii propagandowych Rosja okaże się krajem, który nie jest w stanie, mimo, że bardzo tego chce, troszczyć się o miejsca upamiętnień swej armii. I czy jest to oznaka siły czy słabości państwa – pyta znów retorycznie Autor. Tej symbolicznej przestrzeni, której sowieckie pomniki były symbolami już nie ma. Dziś w Polsce, na Litwie, Łotwie czy w Estonii są one postrzegane jak symbole wrogiej cywilizacji i kultury i to się, w jego opinii, nie zmieni. Rosja staje, zatem w tej sprawie wobec wyboru jednej z dwóch dróg, którymi może podążyć – albo bezradnie przyglądać się jak święte dla jej elity i obywateli upamiętnienia będą likwidowane, i to będzie oznaką słabości i bezsilności, albo zaproponować politykę aktywną – przeniesienia monumentów, tablic pamiątkowych, obelisków na Wschód, do domu. Ale nie tylko. Jak pisze, dziś w Rosji realizowany jest program wspierania przesiedleń do ojczyzny rodaków, ludzi żywych. Trzeba taki sam program uruchomić dla poległych – zabierzmy, proponuje, szczątki naszych dziadów i pradziadów do siebie, po to, aby mogły spocząć w pokoju, tym razem już na zawsze. W jego opinii tego rodzaju krok może w dłuższej perspektywie przysporzyć Moskwie tylko korzyści, bo udowodni w ten sposób, że Rosja jest państwem silnym, troszczącym się o swoje tradycje i rozumienie historii, ale również przysporzy jej moralnych przewag. Być może jest to propozycja, którą poważnie winno się przeanalizować również w Warszawie?

Bo z pewnością w naszych relacjach z Moskwą winniśmy unikać takich deklaracji, jakie wygłosił niedawno minister Waszczykowski. I nie mam na myśli wywiadu dla dziennika Kommiersant, który wywołał w Warszawie sporo głosów krytycznych, zarówno po stronie opozycji z lewa, jak i co gorętszych głów z prawej strony polskiej sceny politycznej. Wydaje mi się zresztą, że wielu wypowiadających się wywiadu nie czytało. Ja przeczytałem go z uwagą i oceniam go wysoko, mimo, iż generalnie nie jestem zbyt dobrego zdania o polskiej polityce wschodniej. Zarzucam jej brak koncepcji, szerszego spojrzenia strategicznego, wizji roli, jaką może odebrać Polska na Wschodzie i zastanawiający pasywizm. Nie mówiąc już o nieskrywanym choćby przez poprzednika obecnego ministra (nazwisko pominę) poczuciu wyższości. Ta postawa „polskich panów” spotkała się z ripostą litewskiej prezydent, która komentując nagrania z najsłynniejszej, choć już zamkniętej, polskiej restauracji oświadczyła, że „jej kraj nie będzie płacić za przyjaźń.” W planie gospodarczym polska polityka wschodnia to już generalnie „sen sprawiedliwego”.

W rosyjskich mediach spory rezonans wywołała ostatnio ta część wywiadu ministra Waszczykowskiego dla tygodnika W sieci, w której powiedział on, że ZSRR w podobnym stopniu, co Niemcy Hitlera ponosi odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej. Przy czym wypowiedź ta stanowiła komentarz do wcześniejszej deklaracji rosyjskiego ambasadora Andriejewa, który wezwał Polskę do ochrony sowieckich pomników przy okazji mówiąc, że Polacy winni wdzięczność sowieckim żołnierzom za wyzwolenie spod nazistowskiej okupacji. Teza ministra Waszczykowskiego spotkała się z ripostą ze strony senatora Puszkowa, który napisał na swoim koncie na Twitterze, że przyczyną wojny było Monachium, w który mocarstwa zachodnie opuściły zagrożoną Czechosłowację. I nie omieszkał dodać, że po stronie rewidujących porządek europejski Niemiec Hitlera stanęła ówczesna Polska dokonując najazdu na Zaolzie. Piszę o tym nie po to, aby rozpoczynać trudną i niekonkluzywną z historycznego punktu widzenia dyskusję na temat przyczyny wybuchu II wojny, bo trudno oczekiwać aby polska i rosyjska narracja historyczna w tej sprawie były takie same, ale po to, aby zauważyć, że tego rodzaju tezy nie powinny padać z ust urzędującego ministra. Jak pisze, bowiem w swej ostatniej książce, wydanej już w Polsce, Henry Kissinger współczesna dyplomacja cechuje się wysokim stopniem dyscypliny wypowiedzi – delegaci państw i ambasadorowie nie mają swobody w tym zakresie. Nawet wywiady podlegają „cenzurze” właściwych komórek w ministerstwach spraw zagranicznych. Czy tego rodzaju zasada nie dotyczy Polski i polskiego ministra?

Wracając jednak do wywiadu ministra Waszczykowskiego dla Kommiersanta. Najwięcej komentarzy w Polsce wzbudziły jego słowa, iż znajduje się u nas 5 tys. żołnierzy Paktu Północnoatlantyckiego i większej ich liczby Polska nie potrzebuje. Trzeba jednak widzieć kontekst. Otóż zarówno oficjalna Rosja, jak i chyba większość tamtejszej opinii publicznej przekonana jest, że NATO stanowi dla Moskwy bezpośrednie wojskowe zagrożenie. I dlatego trzeba się skupić wokół władzy i łożyć coraz więcej na rodzime siły zbrojne. Tej propagandowej tezie przeczą słowa Waszczykowskiego, który mówi, że cele Sojuszu są celami obronnymi, rakiety Patriot będą rozmieszczone w Polsce w odpowiedzi na wcześniej przeprowadzoną przez Rosję dyslokację baterii rakietowej do Kaliningradu, a kontyngent wojskowy NATO potrzebny jest w takich rozmiarach nie, dlatego, że przygotowywany jest scenariusz agresywny, ale po to, aby asekurować się wobec możliwości pojawienia się „zielonych ludzików”. Dalej Waszczykowski mówi, że Polska jest gotowa normalizować wzajemne stosunki, pora, aby spotkali się ministrowie, ale to Rosjanie tego nie chcą. I wreszcie w kwestii gazowej używa języka, który w Moskwie jest rozumiany. Mówi mianowicie, że Warszawa nie rezygnuje a priori z zakupów rosyjskiego gazu. Ale jedynie, co robi, to troszczy się o własne interesy – buduje połączenia umożliwiające Warszawie dywersyfikacją źródeł zaopatrzenia. Kiedy te plany zostaną zakończone, a zbiegnie się to z terminem wygaśnięcia kontraktu z Gazpromem, to wówczas, deklaruje, możemy usiąść do stołu. I zacząć rozmawiać, ale na warunkach rynkowych, bez wykorzystywania przewag przez Moskwę. I to jest język, który Rosjanie rozumieją, a nawet szanują. W kwestii relacji z Ukrainą również mówi istotne rzeczy. Trzeba przy tym pamiętać o lansowanej przez moskiewską propagandę tezie, że w Kijowie rządzą faszyści, pogrobowcy banderyzmu. Indagowany przez rosyjską dziennikarkę polski minister spraw zagranicznych mówi, i tu potrzebny jest cytat „ Pamiętamy. Nie zapomnimy o rzezi wołyńskiej, wiemy, że ma miejsce (na Ukrainie przyp. MB) gloryfikacja UPA. Ale to nie oznacza, że zapomnimy na ile suwerenna i niepodległa Ukraina ważna jest dla bezpieczeństwa naszej części Europy. Tak jak i wcześniej jesteśmy gotowi ją popierać i z nią współpracować.”

To język, w którym warto z Rosją rozmawiać. Nie polemik historycznych, bo Rosjanie, a zwłaszcza kierujący rosyjską dyplomacją absolwenci MGiMO, te zostawiają historykom i publicystom. Temperament naukowca trzeba pozostawić w domu, albo na czasy, kiedy tak jak Henry Kissinger, nie pełni się oficjalnych funkcji i można poświęcić swą uwagę pisaniu książek. Uczmy się, choćby od Amerykanów.

Jak informują rosyjskie media przystąpili oni właśnie do budowy na Morzem Czarnym, w Oczakowie, centrum dowodzenia flotą na tym akwenie. W linii prostej do krymskiego Sewastopola jest stamtąd dwieście siedemdziesiąt kilometrów. Na razie Amerykanie wznoszą obiekty sztabowe skąd będą śledzić ruch okrętów. Ale jak mówi cytowany przez rosyjskie media ekspert wystarczy tydzień, aby zwiększyć tam amerykański kontyngent wojskowy. Również w Mołdawii, w okolicach Naddniestrza, trwa rozbudowa amerykańskich instalacji wojskowych. Te z kolei mają służyć szkoleniu mołdawskich żołnierzy uczestniczących w misjach pokojowych. Rośnie obecność wojsk Sojuszu w Gruzji. Jednym słowem materializuje się scenariusz, o którym od jakiegoś czasu zaczyna się mówić w rosyjskich mediach. Rosyjska polityka blokowania członkostwa państw „bliskiej zagranicy” takich jak Ukraina czy Gruzja w Sojuszu Północnoatlantyckim, może się okazać rażąco nieskuteczną. Moskwa do tej pory uważała, że utrzymywanie nierozwiązanych sporów granicznych stanowiło będzie dla natowskich aspiracji tych krajów barierę nie do pokonania. Zwłaszcza w obliczu postawy europejskich członków Sojuszu, takich jak choćby Niemcy. Teraz może się okazać, że być może Ukraina, Mołdowa czy Gruzja nie staną się pełnoprawnymi członkami Paktu. Ale na ich terenie stacjonować będą oddziały amerykańskie, Amerykanie i ich sojusznicy będą mieli tam swe instalacje wojskowe i w trybie dwustronnych porozumień udzielą tym państwom militarnej ochrony przed pojawieniem się „zielonych ludzików”. Jednym słowem tak jak w materii polityki historycznej tak i polityki polegającej na powstrzymywaniu NATO, Moskwa może ujawnić swą słabość i nieskuteczność. A zatem, Panowie, mniej polemik, więcej faktów.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka