Marek Budzisz Marek Budzisz
1564
BLOG

Kiedy w kasie pustki, Chińczycy są na miejscu.

Marek Budzisz Marek Budzisz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Wczoraj agencje poinformowały, że dotychczasowi mniejszościowi akcjonariusze rosyjskiego giganta naftowego Rosnieftu sprzedali pakiety swoich akcji Chińczykom. Już wcześniej eksperci byli zdania, a ja o tym też pisałem, że zarówno katarski fundusz inwestycyjny QIA, jak i szwajcarski Glencore, którzy w grudniu ubiegłego roku kupili 19,5 % akcji płacąc 10 mld dolarów, są firmami, w których tylko „zaparkowano” pakiety, a ostatecznym nabywcą będzie, kto inny. Teraz już wiadomo, kto - CEFC China Energy Company Limited, kupiła od nich 14,2 % akcji płacąc 9,1 mld dolarów. Przy okazji, jednak na jaw wychodzą ciekawe szczegóły.

Otóż obydwie firmy na potrzeby grudniowej transakcji zaciągnęły kredyt w banku Intesa. Ten drugi, pod względem kapitalizacji w Unii, włoski bank poinformował właśnie, że ma poważne problemy z syndykacją kredytu. Przekładając całą kwestię na ludzki język, może chodzić o to, że inne instytucje bankowe nie chcą przystąpić do konsorcjum, nie chcą, jednym słowem, dzielić się ryzykiem, a sam bank, nawet tak duży, nie może, lub nie chce dźwigać tego jarzma. Z punktu widzenia Rosjan, to zasadnicza kwestia, bo wygląda na to, że amerykańskie restrykcje zaczynają działać – międzynarodowe instytucje finansowe nie chcą ryzykować zaangażowania w rosyjskie projekty.

W trakcie toczącego się właśnie w Moskwie procesu byłego ministra Ulukajewa, oskarżonego o to, że domagał się, od Rosnieftu właśnie, 2 mln dolarów łapówki, odtajniono rozmowy, jakie oskarżony prowadził z Igorem Sieczinem, prezesem koncernu. Prócz innych ciekawych informacji znaleźć tam można również wypowiedź tego ostatniego na temat grudniowej sprzedaży pakietu akcji firmy, którą kieruje. Otóż informuje on swego rozmówcę, że perspektywa sprzedaży wygląda nie najlepiej. Są na świecie instytucje finansowe, które, w jego opinii są gotowe sfinansować transakcję, ale brak podmiotów gotowych stać się właścicielami rosyjskiej firmy. Firmy, przypomnijmy, objętej, tak jak i jej prezes sankcjami. Teraz wygląda na to, że i to się zmieniło. Kłopot jest nie tylko ze znalezieniem nabywców, ale również ze sfinansowaniem operacji w zachodnich instytucjach finansowych.

Eksperci zastanawiają się, dlaczego władze Rosji w grudniu ubiegłego roku tak silnie parły do sfinalizowania operacji. Ich zdaniem, zasadniczym powodem, prócz oczywiście kwestii prestiżowych, bo niepowodzenie próby sprzedaży pakietu akcji największego rosyjskiego gracza na rynku wydobycia ropy naftowej bardzo by się na wizerunku odbiło, były kwestie budżetowe. Moskwa potrzebowała pieniędzy, aby zapełnić niedomykający się budżet.

W tym miejscu nieco uwagi trzeba poświęcić rosyjskiemu budżetowi i generalnie polityce finansowej rządu. Rozmaitego rodzaju domorośli, choć źle najczęściej poinformowani specjaliści, a może niepotrafiący interpretować informacji, które są dostępne, lubią w tym kontekście pisać o niewielkim zadłużeniu rosyjskiego budżetu (w relacji do PKB), skromnym, jak na europejskie standardy deficycie i generalnie, konserwatywnej polityce rządu w materii finansowej. Obraz, jest jednak nieco bardziej złożony. Otóż według stanu na 6 września rosyjskie Ministerstwo Finansów nie zatwierdziło wniosków o wyasygnowanie środków, jakie napływają doń z resortów, na łączną kwotę 1,8 bln rubli, na 2019 rok – 2,2 bln, zaś na 2020 – 2,4 bln (w Rosji obowiązuje trzyletni okres planowania budżetowego). Przy czym nie chodzi w tym wypadku o „pieniądz papierowy”, czy planistyczny, ale o realne środki. Kreml jest zadowolony z prowadzonej przez Bank Centralny polityki tłumienia inflacji, która przynosi rezultaty, jako, że jej poziom znacząco obniżył się w porównaniu z rokiem ubiegłym. Prezes banku Centralnego zapowiada jej kontynuowanie. A zatem wniosków o pieniądze, jakie napływają do ministra finansów Silujanowa, nie można pokryć uruchamiając prasę drukarską. W roku ubiegłym rząd korzystał ze środków zgromadzonych w Funduszu Rezerwowym, ale teraz jest on praktycznie pusty. A zatem wielkość, umiarkowana, rosyjskiego deficytu budżetowego kształtuje nie konserwatywna polityka rządu w tej materii, ale możliwości jego sfinansowania. A te są ograniczone. Plasowanie rosyjskich rządowych papierów dłużnych na rynkach międzynarodowych jest właściwie niemożliwe, a zaciąganie długów wewnętrznych, wobec spadających zasobów ludności również bardzo trudne. A przy tym trzeba pamiętać, iż z Rosji cały czas kapitał ucieka, wycofują się zachodni inwestorzy, ale przede wszystkim rodzime środki wyciekają do rajów podatkowych. O skali tego zjawiska świadczy opublikowane ostatnio studium amerykańskiego NBER. Otóż trójka amerykańskich badaczy wyliczyła, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat z Rosji, do rajów podatkowych wyprowadzono środki o wartości ok. 75 % rosyjskiego PKB.

Wracając jednak do aktualnej sytuacji rosyjskiego budżetu, tamtejsze media informują, że ograniczenia dotykają wszystkich właściwie sektorów – począwszy od armii a kończąc na ochronie zdrowia. Przy czym cięcia nie dotyczą tylko planów inwestycji, najczęściej zamrażanych w trudniejszych latach, ale również, a może nawet przede wszystkim, wydatków bieżących. W rosyjskich gazetach można znaleźć nawet spekulacje czy władze nie ograniczą finansowania podobnego do naszego 500+ programu „kapitał matczyny”, którego celem jest przeciwdziałanie demograficznej zapaści w Rosji.

Wróćmy jednak do Rosnieftu. Wczoraj poinformowano również, że Rosjanie chcą polubownego rozwiązania sporu, jaki mają z amerykańskim koncernem naftowym ExxonMobil. I w tym wypadku w tle są pieniądze budżetu rosyjskiego, i to pieniądze niemałe. Otóż Amerykanie, którzy są uczestnikami, wespół z Rosnieftem właśnie, projektu Sachalin 1, uznali, że w wyniku niekorzystnych dla ich firmy, a sprzecznych z zawartą umową inwestycyjną, regulacji wprowadzonych przez rosyjski rząd, zmuszeni zostali do płacenia wyższych podatków. I wystąpili o zwrot nadpłaty, wraz z należnymi odsetkami. Tylko, że idzie o 637 mln dolarów, o odsetkach nie wspominając. Teraz Rosjanie proponują, aby w ramach „polubownego załatwienia sporu”, amerykański koncern przyjął w charakterze rekompensaty mniejszościowy udział w spółce mającej eksploatować Krasnolenskije pole naftowe o szacunkowej zasobności 750 mln ton. Odpowiadający w rosyjskim rządzie za sektor naftowy minister Nowak, informował media, że stosowne porozumienia może zostać podpisane nawet w przyszłym tygodniu. Zachętą dla Amerykanów ma być m.in. i to, że Rosnieft wystąpił do rządu z wnioskiem o obniżenie o połowę stawki podatku wydobywczego, jaki musiałby zapłacić za ropę z odwiertów w tej lokalizacji. Oczywiście uniknięcie wypłaty ewentualnego odszkodowania nie jest jedynym motywem działania Rosjan, ale z pewnością jest motywem istotnym.

Dzisiejszych braków w kasie centralnej nie pokryje nawet, jak dowodzą przytaczani przez rosyjskie media specjaliści, odejście od założonej w budżecie ceny ropy naftowej na poziomie 40 dolarów za baryłkę. Dziś cena baryłki jest wyższa, wpływ mają na to skutki huraganów pustoszących rejony Zatoki Meksykańskiej, ale rosyjski rząd nie chce wpaść w pułapkę optymizmu. Ale nawet, gdyby dziś zdecydował wydać wszystkie „ekstra” zgromadzone w ten sposób pieniądze, to i tak nie wystarczą one na pokrycie zgłoszonych przez resorty potrzeb.

A Rosjanie potrzebują inwestycji. W trakcie zakończonego właśnie Forum Ekonomicznego we Władywostoku prezydent Putin chwalił się napływem na Daleki Wschód inwestorów. Tylko, że wbrew oficjalnemu optymizmowi liczby są bezlitosne. Jak poinformował Jurij Trutniew, zastępca przedstawiciela Prezydenta na Dalekim Wschodzie 91,7 % środków, jakie planuje się zainwestować w regionie w najbliższych latach w efekcie podpisanych w trakcie Forum umów, pochodzi od przedsiębiorstw rosyjskich, w głównej mierze wielkich państwowych koncernów. 7 % to pieniądze Chińczyków. Koreańczycy z południa, mimo, że ich prezydent był jednym z gości we Władywostoku inwestowali będą 0,9 %. A Japończycy? Premier Abe, regularnie spotykający się z Władimirem Władimirowiczem również uczestniczył w spotkaniach we Władywostoku, i też obiecywał inwestycje. Tylko, że jednocześnie publicznie i to kilka razy wzywał rosyjskiego prezydenta do podpisania traktatu pokojowego między obydwoma krajami, czyli innymi słowy do uregulowania kwestii Wysp Kurylskich.

Generalnie jednak, jak w przypadku zakupu pakietu akcji Rosnieftu, w grze pozostają Chińczycy. Ale jest to gra dla Moskwy niełatwa. W jakim stopniu, mogli przekonać się na Ukrainie. A precyzyjnie rzecz ujmując w rywalizacji o przyciągnięcie ukraińskich specjalistów pracujących w rozpadającym się ukraińskim sektorze zbrojeniowym (zakłady Antonow, MotorSicz, Jużmasz). Rosjanie redukując po aneksji Krymu zamówienie w ukraińskich firmach zbrojeniowych (głównie produkcja silników rakietowych, silników diesla i samolotów transportowych) rozpoczęli wdrażanie ambitnego programu substytucji importu w sektorze zbrojeniowym. Ale aby mógł on być zrealizowany potrzebowali ukraińskich inżynierów i robotników, bo w tym sektorze doświadczenie i myśl techniczna jest dla powodzenia kluczowa. Rosyjski wicepremier Rogozin w swoim czasie, powołując się na bliskość kulturową, wspólne dziedzictwo i słowiańskie korzenie, zaprosił pracowników ukraińskiego sektora zbrojeniowego, aby ci osiedlali się w Rosji. I nawet uroczyście wręczał rosyjski paszport konstruktorowi systemów nawigacyjnych Igorowi Gaszanence, który zdecydował się na emigrację do Rosji. Teraz okazuje się, że w tej rywalizacji o względy ukraińskich konstruktorów, inżynierów i techników Rosję wyprzedziły, a nawet zdeklasowały Chiny. Po cichu zbudowali oni całe miasta, takie jak np. w okolicach miasta Shaanxi, w środkowych Chinach, gdzie na powierzchni 124 km², mieszkało i pracowało będzie tysiące pracowników likwidowanego właśnie na Ukrainie Antonowa. Osobne miasto zbudowano dla ludzi z MotorSicz, i takie samo w przypadku emigrantów z Jużmaszu. Chińczycy sprowadzają cale rodziny, dają większe niż Rosjanie pieniądze i, jak piszą rosyjscy dziennikarze, lepsze możliwości zawodowego rozwoju, bo technicznie w wielu dziedzinach przegonili już Rosję. I może się okazać, że transportowy Antonow wróci na rynek, tym razem z tabliczką Made in China.

 

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka