Marek Budzisz Marek Budzisz
1570
BLOG

Referendum w irackim Kurdystanie ze śmiercią rosyjskiego generała w tle (w Syrii

Marek Budzisz Marek Budzisz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Sołżenicyn pisał w swoim czasie o węzłach historii, kiedy wszystko zbiega się, zapętla, w jednym momencie. Wczoraj weszła w życie lotnicza blokada irackiego Kurdystanu zapowiedziana przez rząd w Bagdadzie. Jest ona odpowiedzią na przeprowadzone tam referendum, w którym ponad 90 % jego uczestników opowiedziało się za niepodległością dotychczas autonomicznego regionu. Irackich Kurdów oficjalnie popiera jedynie Izrael, a wszyscy inni regionalni gracze w mniej lub bardziej stanowczy sposób krytykują posunięcia Mahmuda Barzaniego, lidera prowincji.

Najbardziej stanowczo zareagowała Turcja i Iran. Kraje te chcąc zastraszyć Kurdów rozpoczęły manewry nadgraniczne i przerzut w te rejony ciężkiej techniki wojskowej. Powód takiego zachowania jest oczywisty – zarówno w Turcji, jak i w Iranie zamieszkuje znacząca mniejszość kurdyjska i liderzy tych państw obawiają się destabilizacji. Ale zaognienie relacji z Irbilem nie jest Turcji na rękę. To właśnie dzięki pośrednictwu Masuda Barzaniego kilka lat temu udało się zawrzeć kruchy kompromis z partyzantką kurdyjską w Turcji i teraz wszystko stanąć może pod znakiem zapytania. Gdyby przyszłą politykę Turcji wobec irackiego Kurdystanu oceniać na podstawie temperatury wystąpień prezydenta Erdogana to będzie ona stanowcza i zdecydowana. W czasie swego niedawnego wystąpienia w trakcie kongresu ombudsmanów w Ankarze powiedział on, że użyje wszelkich środków „tak ekonomicznych jak i militarnych”, aby nie dopuścić do uniezależnienia się tej irackiej prowincji. Blokada granic to tylko jedna z możliwości, inną, również braną pod uwagę jest zamknięcie rurociągu, którym ropa z irackiego Kurdystanu płynie do tureckich portów, czyli jednym słowem zagłodzenie niepokornych.

Przy czym nie brak też głosów, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z jednym wielkim teatrem. Turcja nie chce izolacji prowincji, z którą blisko współpracuje i w której tureccy przedsiębiorcy robią kokosowe interesy. Zaś Irbil tylko pręży muskuły i wcale nie dąży do niepodległości, a chce jedynie wytargować więcej od Bagdadu. Tym nie mniej na razie strony będą uprawiały politykę demonstracji siły i determinacji. Lider Kurdów Irackich Barzani zapowiedział, że na wrogie działania Bagdadu odpowie „adekwatnie” i nie wykluczył działań zbrojnych, zaś kilka dni temu jego walczący w Syrii pobratymcy oświadczyli, że „w razie, czego” pospieszą z pomocą.

Moskwa, póki, co, stara się nie zaogniać sytuacji. W czasie wczorajszego spotkania w Ankarze, jak informują media, prezydenci Rosji i Turcji rozmawiali o wielu sprawach, ale kwestia kurdyjska nie była priorytetem. Rzecznik Kremla Pieskow ograniczył się do lakonicznego sformułowania, że „Rosja wyraża poparcie dla integralności terytorialnej Iraku”, a cała kwestia była jednym z tematów rozmów. Wcześniej minister Ławrow pytany o kurdyjskie referendum użył dyplomatycznej formułki mówiąc, że „Rosja jest zainteresowana w tym, aby naród Kurdyjski, tak jak każdy inny naród, mógł realizować swoje nadzieje i marzenia w ramach istniejących norm międzynarodowych”. Rosyjscy komentatorzy są dość zgodni w ocenie polityki swego kraju względem kwestii kurdyjskiej. Po pierwsze handel. I to zarówno z Bagdadem, któremu Moskwa sprzedaje broń, m.in. czołgi T 72, ale również z kurdyjskim rejonem autonomicznym, w którym działają rosyjskie firmy z chcącym eksploatować tamtejsze złoża ropy naftowej na czele z Rosnieftem. Po drugie Moskwa zmuszona do wyboru aliansu albo z Turcją, albo z Kurdami, z pewnością wybierze sojusz z Ankarą. Nie tylko, dlatego, że ta ogłosiła niedawno zakup rosyjskich systemów rakietowych, ale również, a może przede wszystkim z tego powodu, że zaangażowanej w Syrii Rosji potrzebna jest dobra współpraca z kontrolującą cieśniny czarnomorskie Turcją. Oczywiście nie oznacza to, że rosyjska dyplomacja zrezygnuje z dobrych relacji z Kurdami – dziś w Moskwie działa jedno z kilkunastu zagranicznych przedstawicielstw autonomii Irackich Kurdów, podobnie zresztą jak i przedstawicielstwo zwalczanej przez Turcję Partii Pracujących Kurdystanu. Te stosunki, nieograniczające się wyłącznie do kwestii handlowych i kulturalnych, mające również swój ciężar militarny, pozwalają Moskwie równoważyć politykę turecką. Bo trzeba przecież pamiętać, że dzisiejsze dobre relacje na linii Ankara – Moskwa poprzedzał rollercoaster przyjaźni i wrogości. Jeszcze kilka lat temu Erdogan był największym przyjacielem syryjskiego prezydenta Asada by potem, dość nagle, przeistoczyć się w jego śmiertelnego wroga, patrona antyasadowskiej zbrojnej opozycji. Wspierająca syryjski reżim Moskwa podobnie doświadczała zmienności tureckiej polityki, żeby przypomnieć tylko zeszłoroczne zamrożenie relacji po zestrzeleniu przez Turków rosyjskiego myśliwca, czy tegoroczne ochłodzenie, po wprowadzeniu przez Ankarę embarga na import rosyjskiego zboża. Teraz też mamy do czynienia z trudniejszym momentem wzajemnych relacji. I idzie nie tylko o kwestię kurdyjską, ale o to, że komplikuje się sytuacja w Syrii.

Planowana tzw. północna strefa zdemilitaryzowana, którą kontrolować mieli Turcy nie może powstać. Dodatkowo zaostrza się sytuacja na wschodzie kraju gdzie nacierające wojska syryjskie, którymi dowodzą rosyjscy oficerowie zetknęły się z jednej strony z kurdyjskimi siłami, których wspierają Amerykanie, z drugiej zaś z silniejszym, niźli zakładano oporem ze strony islamistów. Rosjanie i Syryjczycy dążą do oponowania strefy nadgranicznej z Irakiem, do czego nie chcą dopuścić Amerykanie. Walki są niezwykle ciężkie. Kilka dni temu rosyjskie ministerstwo obrony potwierdziło, że w trakcie walk w rejonie leżącego nad Eufratem miasta Dajr az-Zaur, poległ generał – lejtnant (odpowiednik naszego generała dywizji) Walery Asapow. W mediach pojawiły się też informacje o innych poległych Rosjanach, ale rosyjskie czynniki oficjalne zaprzeczają. Wróćmy jednak do Asapowa, bo to ciekawa postać. Formalnie pełnił o funkcję doradcy wojskowego, ale nikt raczej nie zaprzecza tezie, że dowodził nacierającymi oddziałami składającymi się z syryjskiej armii, rozmaitych formacji milicyjnych oraz grup rosyjskich najemników, najprawdopodobniej z tzw. oddziału Wagnera. Wcześniej, zanim znalazł się w Syrii, według niepotwierdzonych danych, był aktywny w Doniecku, stojąc na czele tzw. pierwszego korpusu armijnego DNR. Według informacji pochodzących od ukraińskich służb wywiadowczych zanim zaczął dowodzić siłami zbrojnymi samozwańczej republiki pod przybranym nazwiskiem (Primakow) pojawił się na początku 2016 roku w Doniecku i odpowiadał za przerzut ciężkiego sprzętu z Rosji na kierunku mariupolskim.

W Syrii, według oficjalnych informacji, Asapow poległ w trakcie ostrzału wysuniętego punktu dowodzenia pod Dajr az-Zaur, co zdaniem rosyjskich komentatorów świadczy, że to właśnie on kierował natarciem. Co ciekawe, ostatnio rosyjskie Ministerstwo Obrony opublikowało zdjęcia mające świadczyć o tym, że amerykańskie siły specjalne znajdują się na obszarach kontrolowanych jeszcze przez Państwo Islamskie i nie widać oznak, aby były przez kogokolwiek niepokojone. Ma to być dowodem na potwierdzenie starej rosyjskiej tezy propagandowej, że Stany Zjednoczone wykorzystują wszelkie możliwości, w tym i terrorystów z DAESZ, aby zaprowadzić na Bliskim Wschodzie swoje rządy.

W tym samym czasie w północno – zachodniej prowincji Idlib, na terenie, której ma zostać utworzona kontrolowana przez Turcję strefa zdemilitaryzowana, do kontrnatarcia przeszły oddziały lokalnych grup islamistycznych. Rosjanie odpowiedzieli nalotami na tereny zajmowane przez syryjską opozycję, stosując przy tym swą ulubioną taktykę – atakowania celów cywilnych oddalonych nawet kilkadziesiąt kilometrów od linii frontu. Ma ona na celu skłonienie bojowników oddziałów opozycyjnych do porzucenia frontu i powrotu, celem ratowania swoich rodzin, na tyły. Turcy już dość dawno deklarowali, że wprowadzą do prowincji swe siły zbrojne, ale póki, co, nie czynią tego. Cała sytuacja daleka jest od stabilności. Trwają intensywne turecko – rosyjskie rokowania. Prócz Putina i Erdogana w toczonych w Ankarze rozmowach uczestniczyli szefowie sztabów armii obydwu państw oraz kierujący służbami specjalnymi. Nie potrzeba nawet komunikatów, aby domyślać się, o czym rozmawiano.

Na cały ten syryjski tygiel nakłada się sytuacja w irackim Kurdystanie. I paradoksalnie, wszyscy istotni gracze, a przede wszystkim Rosja i Stany Zjednoczone chętnie przeciągnęłyby Kurdów na swoją stronę, ale nie za cenę utworzenia przez nich niepodległego państwa. Rosjanie mają z referendum kurdyjskim jeszcze jeden oczywisty problem – jeśli uważają, a tak przynajmniej głoszą, że mieszkańcy Krymu, ale również Abchazji i Osetii, mieli przyrodzone prawo wypowiedzieć się w powszechnym plebiscycie na temat przyszłości państwowej regionu który zamieszkują, to dlaczego tego prawa zabronić Kurdom, czy może Katalończykom? Rosjanie dotychczas oskarżali Zachód o stosowanie podwójnych standardów – uznania referendum Kosowa, winno ich zdaniem, gdyby chcieć być konsekwentnym, implikować uznanie wyników referendum na Krymie. Ale teraz pojawiają się Kurdowie i cały ten wywód zostaje zaburzony. Bo trzeba byłoby wybrać albo Turcja, albo Idlib.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka