Marek Budzisz Marek Budzisz
1446
BLOG

Niedługo się przekonamy czy Moskwa jest skłonna do ustępstw.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

Są w historii takie momenty, punkty zwrotne, kiedy międzynarodowi gracze mówią „sprawdzam” i już wyraźnie widać czy wcześniejsze deklaracje, obietnice i zobowiązania były tylko zasłoną dymną, czy też następuje zmiana  uprawianej polityki. Jeśli chodzi o rosyjska politykę zagraniczną to wydaje się, że niedługo będziemy mogli obserwować na ile i czy w ogóle linia polityczna Kremla się zmienia.  Nie w deklaracjach a w rzeczywistości, w czynach.

W przyszłym tygodniu odbędzie się w Brukseli spotkanie państw uczestniczących w tzw. Partnerstwie Wschodnim i jak się uważa przy okazji tego spotkania niektóre kraje z obszarów byłego ZSRR podpiszą dokument – deklarację o partnerstwie z Unią. Jednym z państw, mających podpisać umowę uznawaną za pierwszy krok do członkostwa w Unii będzie, takie przynajmniej są plany, Armenia. Już raz w 2013 jej prezydent Sarkisjan miał podpisać podobną umowę, ale niemal w przeddzień pojechał do Moskwy i zaraz potem obwieścił światu nowinę – jego kraj rezygnuje z partnerstwa z Unią a wybiera budowaną przez Moskwę Unię Euroazjatycką. I teraz sytuacja wygląda tak, że możemy mieć wrażenie deja vu. Znów przed wyjazdem do Brukseli, Sarkisjan pojechał do Moskwy i znów mogliśmy obserwować, w jaki sposób Kreml uprawia politykę dyscyplinowania swoich sojuszników, a może zakładników?

Oficjalnie powodem, roboczej, jak podawały media wizyty, było otwarcie dni kultury ormiańskiej w rosyjskiej stolicy, ale komentatorzy analizują rzeczywiste przyczyny przyjazdu lidera Armenii. A tych powodów są, co najmniej trzy. Po pierwsze wraca kwestia zacieśnienia związków Erywania z Unią. Cytowani przez rosyjskie media analitycy uważają, że zarówno Sarkisjan, jak i planowany na jego następcę a obecnie premier Karapetian, to pragmatycy, którzy tak naprawdę nie kochają Rosji, a sojusz z nią podtrzymują, bo mogą w ten sposób więcej uzyskać. Tego rodzaju deklaracja, jeśli chodzi o tego ostatniego, jest pewną nowością, bo do tej pory przyjęło się go traktować, jako zwolennika Rosji. Przede wszystkim z tego względu, że zanim zajął się polityką był szefem joint venture jaki Gazprom zbudował w Armenii. Teraz oceny urzędującego premiera trochę się rewiduje, bo, jak donoszą media, utrzymuje on doskonałe relacje zarówno z ambasadorem Unii w Erywaniu, jak i Stanów Zjednoczonych. Ten ostatni wychwala go zresztą ponoć pod niebiosa.

Jeśli chodzi o korzyści, jakie Erewań uzyskał wraz z wyborem opcji prorosyjskiej są niemałe – tania ropa i gaz, dostawy rosyjskiego uzbrojenia po preferencyjnych cenach oraz transfer środków, zarówno bezpośrednio przez przejmowanie części opłat celnych, jak i udostępnienie linii kredytowych. Ale jednocześnie Erywań wcale nie zrezygnował z przyjmowania pomocy z Zachodu, przede wszystkim z Unii. Mało tego, po cichu dostosowywał swoje ustawodawstwo do standardów unijnych i dziś w tym dziele jest nawet bardziej zaawansowany, niźli inne kraje postsowieckie. Jednym słowem, jak interpretują to analitycy – chce siedzieć na dwóch krzesłach. Brać pomoc, pieniądze i kredyty zarówno od Rosji, jak i od Zachodu. Obecna sytuacja, w jakiej znalazła się Moskwa jest, tak się uważa, dla Erywania, szansą. Wpływowa, zwłaszcza we Francji, ale również w Stanach Zjednoczonych (i nie mam na myśli celebrytki Kardashian) ormiańska diaspora może wspierać starania Kremla o przełamanie międzynarodowej izolacji a zintegrowany ze światem Armeński system bankowy i finansowy stać się może głównym dla Rosji kanałem transferu środków.

Ale na razie Sarkisjan był w Moskwie i jak się spekuluje głównym tematem rozmów, które prowadził była kwestia Karabachu. Bo temat, dość ciekawy to zbieg okoliczności, powraca. W poniedziałek do Baku i Erywania leci minister Ławrow i będzie spotykał się ze swoimi odpowiednikami. Sam Putin, jak dziś informują rosyjskie media rozmawiał o problemie z Alijewem w trakcie swej niedawnej wizyty w Iranie oraz Erdoganem, niedawno w Soczi. Jak powiedział turecki prezydent wypowiadając się dla portalu star.com.tr., Putin w trakcie rozmów w Soczi odmówił wywarcia presji na Armenię, celem rozwiązania konfliktu w Karabachu po myśli Azerbejdżanu wspieranego przez Turcję. To dla Erywania marchewka, a gdzie kij? Trwają konsultacje na szczeblu ministrów spraw zagranicznych a dotyczą one możliwości reanimowania tzw. porozumienia madryckiego, które przewidywało wprowadzenie w strefę konfliktu międzynarodowych wojsk rozjemczych, przeprowadzenie referendum, co do statusu Karabachu, które ma być poprzedzone nadaniem rejonowi szerokiej autonomii oraz zwrot terenów, wokół, które zajęte zostały przez Ormian w toku działań wojennych. W grudniu ma się odbyć poświęcone temu spotkanie na szczycie w Genewie, a jak pisze rosyjska prasa istnieje ponoć tajne porozumienie Putin – Alijew, w którym ten ostatni zobowiązuje się, że nie rozpocznie wojny z Armenią przed zakończeniem rosyjskiej kampanii prezydenckiej. Później, ponoć, wolna ręka. A trzeba pamiętać, że dysproporcja sił jest wyraźnie na korzyść Azerbejdżanu, zarówno, jeśli chodzi o zasoby, wielkość i wyposażenie armii, jak i możliwość mobilizowania poparcia międzynarodowego. Baku wspiera właściwie cały świat języka tureckiego, Ankara od połowy lat 90-tych blokuje ormiańsko – turecką granicę, a Erywań może liczyć wyłącznie na Rosję. Co gorsze mimo znacznych strat, i faktycznie porażki w ostatniej wojnie w kwietniu 2016, w Baku uważa się, że zdobycze terytorialne, odbicie fragmentu okupowanych terenów przylegających do Karabachu, warte były poniesionego ryzyka. A zatem nie można wykluczyć, że Azerbejdżan znów będzie chciał je ponieść.

Jak na dłoni widać, że ormiański lider zrobi w tej sytuacji w Brukseli to co mu powie Putin. Jeżeli na Kremlu będzie przyzwolenie, to umowa Unia Europejska – Armenia zostanie podpisana. I to jest właśnie jeden z tych markerów, którymi oznaczymy ewentualne zmiany w rosyjskiej polityce zagranicznej, jeżeli one nastąpią.

Warto też zwrócić uwagę, że odnowione madryckie propozycje w sprawie uregulowania kwestii Karabachu, są bardzo podobne do rosyjskich propozycji związanych z sytuacją w Doniecku. I tam mają wejść międzynarodowe siły rozjemcze, i tam odzyskanie kontroli nad utraconymi terytoriami poprzedzać ma faktyczna federalizacja kraju i nadanie separatystom szerokiej autonomii. I w sprawie Doniecka wiele się dzieje, choć na razie trudno interpretować, w co gra Kreml. Przypomnijmy wydarzenia. Trzy dni temu, 15 listopada prezydent Putin i premier Miedwiediew, w towarzystwie Patriarchy Wszechrusi Cyryla odwiedzali monastyr Woskriesieńsko – Nowojerozolimski pod Moskwą (monaster Zmartwychwstania Pańskiego w Istrze). I w trakcie ceremonii, dość niespodziewanie, ale w obecności kamer, pojawił się Wiktor Medwedczuk, ukraiński polityk, a prywatnie ojciec chrzestny jednej z córek Putina. Zaapelował do tegoż, aby ten, wystąpił z misją dobrych usług i skontaktował się z liderami samozwańczych tzw. republik ludowych na wschodzie Ukrainy. Po to, aby umożliwić, jeszcze przed świętami wymianę jeńców między wojującymi stronami. Prośbę Medwedczuka, który już nie raz występował w roli pośrednika między Moskwą a Kijowem (jemu m.in. przypisuje się uwolnienie Sawczenko) poparł Patriarcha, a Władimir Władimirowicz, mimo, iż do tej pory Kreml odżegnywał się od jakichkolwiek związków, zadzwonił do liderów obydwu „republik”, co też jest nowością, bo w Rosji nie pokazywało się dotąd rozmawiającego przez telefon prezydenta uznając, chyba, że tak prozaiczna czynność nie przystoi mężowi stanu. Oczywiście może to być zagranie związane ze zbliżającymi się wyborami – ojciec car Putin, umożliwia powrót na święta obrońcom ojczyzny. Ale niewątpliwie coś się na linii Moskwa – Kijów dzieje, bo w przypadkowy przylot Medwedczuka nikt nie wierzy. Ciekawa jest też reakcja, a właściwie jej brak, władz w Kijowie. Nie odżegnały się od tej „misji dobrych usług” polityka dość jednoznacznie uznawanego za pro-moskiewskiego. Co więcej, w wstrzymano w tym samym czasie prace nad projektem ustawy, już rozpatrywanym przez ukraińską Radę Najwyższą, który miał uznać Rosję za agresora na Wschodzie. Ten krok też przypisuje się działaniom Medwedczuka, który nie będzie uczestniczył w nadchodzących wyborach, ale stanowisko jego i jego środowiska politycznego może mieć znaczenie.

Rosyjscy komentatorzy całą sytuację wiążą z rozmowami, które odbyły się w Belgradzie na początku kończącego się tygodnia. Uczestniczył w nich ze strony Rosji Surkow – uznawany za „nadzorcę” wschodnio ukraińskich republik i wysłannik Białego Domu Volker. Ten ostatni oświadczył potem publicznie, że Stany Zjednoczone w kwestii uregulowania sytuacji w Donbasie „zajmują twardą pozycję”. I jego zdaniem strona rosyjska musi „zademonstrować gotowość do kompromisów”. Jak dodał, wymiana jeńców, winna być pierwszym krokiem. I to drugi marker, którym będziemy mogli oznaczyć zmiany w linii rosyjskiej polityki zagranicznej. Oczywiście, jeżeli one nastąpią a nie są jedynie próbą przejęcia inicjatywy.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka