Marek Budzisz Marek Budzisz
2826
BLOG

Zamach stanu w Ługańsku. W Moskwie konsternacja i ból głowy, ale czy na pewno?

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

Możemy właśnie obserwować niezwykle interesujący rozwój wydarzeń w Donbasie. Rzucają one nieco światła nie tylko na to, co się tam dzieje, ale również skłaniają do refleksji na temat polityki i możliwości Moskwy.

Przypomnijmy, co się tam w ciągu ostatnich kilkunastu dni stało. Najpierw wysoki rangą przedstawiciel tzw. Donieckiej Republiki Ludowej powiedział, że nie wyklucza, iż jego kraj, po tym jak porozumienie mińskie stanie się czymś więcej niźli tylko kartką papieru wejdzie ponownie w skład ukraińskiego państwa. Gniewnie na tą deklarację zareagował lider „republiki” Zacharczenko, który zwołał specjalnie z tego powodu konferencję prasową i powiedział dziennikarzom, żeby to jego słuchali, bo to on, czyli głowa republiki, wyznacza jej linię polityczną. I jego zdaniem regionowi znacznie bliżej do Rosji, tam kieruje swoje aspiracje i plany na przyszłość. Zacharczenko już kilka tygodni temu starał się odkurzyć nieco zapomniany projekt utworzenia tzw. Noworosji i włączenia jej w skład Federacji Rosyjskiej. Ale wówczas, dość powszechnie, uznano to za falstart i nieudany powrót do idei, która już przebrzmiała. Bo trzeba pamiętać, że o Noworosji wiele mówiono, również w Moskwie na początku konfliktu na wschodzie Ukrainy, ale po jakimś czasie sprawa nieco ucichła. Przede wszystkim z tego powodu, że tzw. porozumienie mińskie jest dla Moskwy korzystniejsze niźli gra na oderwanie od Ukrainy dwóch zbuntowanych regionów. Zmiana ustroju tego państwa, przekształcenie go w formację federacyjną umożliwiłoby Kremlowi kontrolowanie całości, a z pewnością znacznie większego obszaru Ukrainy. Opcja na oderwanie Doniecka jawi się w takiej sytuacji, jako wybór gry o mniejszą stawkę.

Bo to, że Rosja ma apetyt na znacznie większy kęs Ukrainy nie było do tej pory, dla nikogo tajemnicą, choć Moskwa zdecydowanie temu zaprzeczała. Teraz będzie jej znacznie trudniej. Kilka dni po wystąpieniu Zacharczenki grupa dziennikarzy śledczych nazywająca się InfoNapalm opublikowała korespondencję ze skrzynki pocztowej Inała Ardzinby. Wcześniej InfoNapalm ujawnił korespondencję Surkowa uchodzącego za jednego z organizatorów secesji i patrona donieckich „republik ludowych”, teraz przyszedł czas na ujawnienie maili jego pomocnika. InfoNapalm uzuskał informacje od ukraińskiej grupy hackerskiej określającej się, jako „Ukraiński Cyberalians”, której przedstawiciel w wypowiedzi dla Radia Svoboda powiedział, że mają kilka gigabajtów przechwyconej korespondencji wysokich rangą urzędników rosyjskich (w tym Surkowa i Głazjewa), a zatem serial ujawnień szybko się nie skończy. Co wynika z opublikowanej korespondencji? Ujmując całą sprawę w skrócie jedno – Rosja zaangażowana była (w tym i finansowo) w przygotowywanie irredenty na znacznie większą skalę. Obok Doniecka miała ona objąć Charków i praktycznie całą część Ukrainy na wschód od Dniepru, ale przede wszystkim Moskwę interesowało południe – Odessa i dalej na zachód, część granicząca z Naddniestrzem. Gdyby ten plan udało się zrealizować, to Moskwa kontrolowałaby całe wybrzeże Morza Czarnego i uzyskałaby lądowy kontakt z Naddniestrzem. Nietrudno przewidzieć, co by się działo w Mołdawii.

Taki był plan, ale nie wyszedł i teraz trzeba kombinować. Mało tego, układać się z Amerykanami, którzy, nie tylko, że są znacznie trudniejszymi niźli Europa partnerami w negocjacjach, ale którzy również, jak pisze moskiewska prasa odsunęli Paryż i Berlin od prowadzonych w sprawie Doniecka rozmów, choć nazywa się to „przejęciem inicjatywy”. Ostatni raz w sprawie sytuacji na wschodzie Ukrainy Europa (tzw. czwórka normandzka) wypowiedziała się pod koniec sierpnia a potem nastąpiła cisza. Ale Amerykanie działają – w ciągu ostatnich trzech miesięcy, ich specjalny wysłannik Volker już trzy razy spotkał się z Surkowem, wydelegowanym przez Kreml do prowadzenia rozmów. I ten właśnie Volker miał twardo domagać się od Rosjan, aby ci dali dowód, iż rzeczywiście prowadzą rozmowy w dobrej wierze. Ostatecznie, jak informują media, stanęło na tym, że jeszcze przed świętami dojdzie do wymiany jeńców i to będzie stanowiło pierwszy krok.

I właśnie w tym celu, po to, aby namówić liderów samozwańczych republik, do podjęcia działań w ubiegłym tygodniu zadzwonił do nich sam Władimir Władimirowicz. Pisałem już o tym wcześniej, ale warto przypomnieć, że wydarzenie to w rosyjskiej polityce bez precedensu – rosyjski prezydent nie dzwoni, a jeśli podejmuje jakieś działania, to wiedząc, że okażą się skuteczne. Tak też jego rozmowę z Zacharczenką (Donieck) i Płotnickim (Ługańsk) odebrali rosyjscy eksperci – Putin zadzwonił – sprawa załatwiona. Choć przy okazji dziwili się nieco, bo do tej pory Moskwa, przynajmniej oficjalnie odżegnywała się od bezpośrednich kontaktów z separatystami.

A po tej rozmowie przyszedł wtorek i w Ługańsku zaczęły się dziać rzeczy, w których, sądząc po reakcjach rosyjskich mediów nie tylko, że nikt nie przewidział, ale również, którym nie można się było nie dziwić. W poniedziałek lider Ługańskiej Republiki Ludowej Płotnicki poinformował o zwolnieniu ze stanowiska swojego ministra spraw wewnętrznych Igora Korneta. Jako uzasadnienie podano fakt, że Kornet zajął cudzą willę, w której mieszka już 3 lata, wbrew woli właścicieli i nie chce jej opuścić. I co mu zrobicie? Ciekawie zaczęło się we wtorek. Otóż w centrum Ługańska pojawiły się „zielone ludziki” umundurowani i uzbrojeni w broń ręczną żołnierze bez oznakowń. Zajęli pozycję w dzielnicy rządowej oraz przejęli kontrolę nad lokalną telewizją. Wieczorem, jak informowali w swoich tweedach, miejscowi dziennikarze do Ługańska wjechała kolumna ciężarówek, która przywiozła kolejną grupę uzbrojonych mężczyzn. Jak się miało później okazać była to „bratnia pomoc” z sąsiedniego Doniecka – żołnierze z batalionu specnazu „Witeź”. W tym samym czasie zdymisjonowany Kornet, który jak zmuszony był oświadczyć Płotnicki, nie zgadza się ze swoją dymisją, przystąpił do kontrataku i poinformował publicznie, że podległe mu służby zdemaskowały pro-ukraiński spisek wśród wysokich urzędników „republiki”. Tak się złożyło, że jego filarami mieli się okazać najbliżsi współpracownicy Płotnickiego – szef jego administracji, prokurator generalny, szef lokalnej służby bezpieczeństwa. Po otrzymaniu bratniej pomocy wypadki przyspieszyły – „zielone ludziki” z bronią przypuścili szturm na budynek prokuratury generalnej i aresztowali ponad 50 osób. Większość zresztą wkrótce wypuścili. Potem opublikowano komunikat, że Giennadij Cypkałow, były premier „republiki” aresztowany w sierpniu ubiegłego roku wcale nie powiesił się w celi w akcie desperacji, ale zmarł w czasie przesłuchania. Mieli mu w tym pomóc śledczy, związani z prokuratorem generalnym – bliskim współpracownikiem Płotnickiego, tak przynajmniej wynika z opublikowanego komunikatu, jako, że na jego ciele stwierdzono ponoć liczne obrażenia.

We czwartek kolumna samochodów, w której był Płotnicki i jego najbliżsi współpracownicy opuściła Ługańsk i przekroczyła granicę z Rosją. Jak niedługo potem informowały rosyjskie media lider Ługańska przyleciał z Rostowa do Moskwy i poprosił Rosjan o mediację. Ale nie ulega wątpliwości, że wojskowy przewrót w Ługańsku się dokonał. Z punktu widzenia Kremla sytuacja jest nad wyraz niezręczna. Płotnicki jest jednym z gwarantów Porozumienia z Mińska, pod którym widnieje jego podpis i jego detronizacja, tak przynajmniej sądzą rosyjscy eksperci cytowani przez media, bardzo komplikuje sytuację. Zadają też pytanie, co się właściwie stało w Ługańsku i zwracają uwagę na to, że wydarzenia w stolicy separatystycznej republiki przyspieszyły po tym jak przybyła tam „bratnia pomoc” z Doniecka. To jeden z możliwych scenariuszy – następuje właśnie przejęcie kontroli nad Ługańskiem przez Zacharczenkę i w miejsce dwóch będziemy mieli jedną samozwańczą republikę „Noworosję”. Czy ułatwi to rozmowy z Amerykanami? Odpowiedź na to pytanie zależy od tego czy wiadomo, kto kontroluje sytuację na ukraińskim wschodzie. Do tej pory przyjmowano, że Kreml, a precyzyjnie rzecz ujmując Surkow, trzyma wszystkie nici w garści. Teraz już nie jest to takie pewne. Możliwy jest też scenariusz usamodzielniania się lokalnych grup interesów, poszukiwania przez nich, również w Rosji, innych patronów. Ludzie rządzący dziś na wschodniej Ukrainie nigdy nie byli łatwymi partnerami – ta zbieranina kryminalistów, psów wojny, samozwańczych trybunów ludowych nie zawsze chętnie słuchała poleceń płynących z Moskwy, choć generalna linia była realizowana.

Możliwa jest też inna interpretacja. Moskwa podbija licytację. Pokazuje, że w Doniecku sytuację kontrolują „jastrzębie” i ona nie jest w stanie wymusić każdego porozumienia, bo grozi eskalacja konfliktu. Dziś zaczyna się w Brukseli spotkanie tzw. Partnerstwa Wschodniego w trakcie, którego, tak przynajmniej mówią wysocy rangą przedstawiciele rządu ukraińskiego, Kijów oczekiwał będzie na jasne deklaracje na temat perspektyw swego członkostwa w Unii. Zaognienie sytuacji na ukraińskim wschodzie może być jednym z elementów rosyjskiej polityki zastraszania europejskich elit.

Spekuluje się też, że różne, niezidentyfikowane, grupy w rosyjskim establishmencie walczą ze sobą w Doniecku, a Kreml całą sytuacją jest zaskoczony. Świadczyć by o tym miały słowa Pieskowa, który powiedział, że póki, co jest zbyt wcześnie, aby komentować sytuację, co może oznaczać, że decyzja jak rozwiązać problem nie została jeszcze podjęta. W rosyjskich mediach zdaje się przeważać pogląd, że Kreml nie pójdzie na dymisję Płotnickiego, jednego z sygnatariuszy porozumień mińskich, i zaproponuje jakąś formę kompromisu. Jednak straty już musi liczyć – dziś nie może, po tym jak obalony szef republiki Ługańskiej przybył do Moskwy, poważnie twierdzić, że nie jest stroną w wewnątrz-ukraińskim sporze. Dodatkowo, gołym okiem widać, że to nie demokraci rządzą w Ługańsku i Doniecku, a zatem między bajki trzeba włożyć wszystkie tezy o „ludowym” charakterze tamtejszych reżimów. Wychodzą przy okazji na jaw informacje, które uprawniają tezę, że sojusznikami Kremla na ukraińskim wschodzie są ludzie, którzy w normalnych państwach większą część swego życia spędzają w więzieniach.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka