Marek Budzisz Marek Budzisz
4484
BLOG

Polskie interesy na Wschodzie są sprzeczne z polityką Budapesztu.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 87

W polityce, tym bardziej międzynarodowej, sekwencja zdarzeń, wypowiedzi, oświadczeń i deklaracji, nawet na pozór nie związanych ze sobą ma istotne znaczenie. Należy zakładać, że nie padają one ot tak sobie, bez związku z kontekstem i innymi, pozornie niezwiązanymi zdarzeniami.

    Zobaczmy jak to wygląda w przypadku Ukrainy oraz Węgier. Ale zanim poświęcę uwagę wizycie Putina w Budapeszcie warto napisać nieco więcej na temat wywiadu, jakiego Agencji TASS udzielił na początku października Aleksiej Czesnakow, rosyjski politolog i jednocześnie dyrektor Centrum Koniunktury Politycznej ale przede wszystkim jeden z doradców Wladislava Surkowa, kremlowskiego urzędnika, który nadzoruje m.in. zbuntowane wschodnie prowincje Ukrainy. Wywiad wart jest dostrzeżenia, bo Czesnakow, otwartym tekstem mówi o tym jakie są strategiczne cele rosyjskiej polityki wobec Ukrainy i jakie będą kolejne kroki. Po pierwsze jego zdaniem podpisanie przez Kijów zgody na tzw. formułę Steinmeiera to dopiero pierwszy, dobry, ale wcale nie jedyny i nie najważniejszy krok w kwestii Donbasu. W jego opinii jeszcze nie ma powodów do radości, bo formuła Steinmeiera stanowi dopiero opisanie procedury wprowadzenia specjalnego statusu prawnego dla tzw. republik ludowych – Ługańskiej i Donieckiej. Równie ważne, a może nawet ważniejsze niźli kwestie proceduralne jest to w jaki sposób nowe ustawodawstwo Ukrainy w tym względzie będzie skonstruowane. I tu rosyjski politolog i kremlowski doradca ma sporo do powiedzenia. Otóż jego zdaniem jednym z istotnych problemów jest dalsze funkcjonowanie „milicji ludowych” obydwu „republik” a to przecież już dziś kilkadziesiąt tysięcy ludzi pod bronią. Podobnie szczegółowych regulacji wymagać będą kwestie w jaki sposób nauczany będzie na wschodzie Ukrainy język rosyjski i jak wymierzana będzie sprawiedliwość. I przynajmniej te trzy sprawy, ale w praktyce zapewne sporo więcej, wymagają rozmów władz z Kijowa z „władzami” z Ługańska i z Doniecka. I to jest wyraźny postulat Rosji, która od dawna powtarza i z którego nie zamierza rezygnować – rozmowy muszą być toczone na tym właśnie szczeblu, co w praktyce oznacza uznanie przez Kijów władzy w zbuntowanych prowincjach jako partnera do rozmów. Czesnakow mówi wprost – zdaniem Moskwy Kijów jeszcze nie zrozumiał, że żadnego przekazania kontroli nad rosyjsko – ukraińską granicą wojskom rządowym nie będzie, będzie przekazanie „milicjom ludowym”, po tym jak zostaną one uznane przez Kijów i zalegalizowane, co też oznaczać będzie formalne wypełnienie przez Moskwę porozumień mińskich. Pytany o możliwy sprzeciw jak to ujął dziennikarz Agencji TASS „nacjonalistów ukraińskich” Czesnakow mówi, że nie są oni wcale tak silni na Ukrainie jak można sądzić, a po drugie Zełenski, mający silny mandat wyborczy winien ten opór przełamać. I to jest druga ważna informacja na temat tego w jaki sposób rozumują rosyjskie elity – prezydent cieszący się demokratycznym mandatem wyborczym, winien go wykorzystać w celu realizacji polityki dobrze postrzeganej przez Moskwę. Ale to jeszcze nie koniec. Rosjanin uważa, że odejście Volkera osłabia amerykańską presje na Ukrainę, a jeśli idzie o Trumpa, a tym bardziej liderów Francji i Niemiec, to tutaj również nie ma co się spodziewać wsparcia, które mogłoby skończyć się usztywnieniem stanowiska Kijowa. Innymi słowy, nowe ukraińskie władze w starciu z Rosją okazały się w międzynarodowej izolacji i im szybciej zrozumieją swoje położenie tym łatwiej im będzie pogodzić się z tym co nieuchronne. „Warto być realistą, konkluduje Czesnakow – Ukraina w ostatecznym rachunku będzie miała raczej symboliczną, a nie realną suwerenność nad Donbasem. Nie powinna liczyć na cokolwiek więcej. Więcej od realizacji Porozumień Mińskich nie może się spodziewać”. (https://tass.ru/interviews/6969919).

    Wywiad został opublikowany 7 października, trudno zatem oczekiwać, że pozostał on niezauważony w stolicach państw sąsiedzkich. Zresztą rozmowy w kwestii umowy tranzytowej między Ukrainą a Rosją, które toczyły się kilka dni później w obecności wiceszefa Komisji Europejskiej, Słowaka Maroša Šefčoviča wyraźnie pokazały na czym polega technika negocjacyjna Rosjan. Po ostatnich rozmowach, które zostały dobrze ocenione przez tegoż Šefčoviča teraz nastąpiło usztywnienie strony rosyjskiej, nawet mimo złagodzenia stanowiska Komisji Europejskiej. Przypomnijmy, że pierwotnie stała ona na stanowisku zawarcia nowego kontraktu tranzytowego na 10 lat, przy założeniu, że przesyłane będzie przez Ukrainę od 45 do 60 mld m³ gazu rocznie. Teraz, Komisja dopuszcza sytuację, że po 5 latach nastąpi „ocena” funkcjonowania umowy oraz, że volumen przesyłanego paliwa wynosił będzie od 30 do 45 mld m³ rocznie. Ale mimo tego Moskwa zażądała stanowczo tzw. opcji zerowej, tzn. rezygnacji Ukrainy z zasądzonego jej przez sztokholmski arbitraż 2,6 mld dolarów odszkodowań oraz ewentualnych roszczeń na przyszłość. A trzeba pamiętać, że w tygodniu poprzedzającym rozmowy strona ukraińska obwieściła, że jej zdaniem są wszelkie podstawy aby domagać się od Gazpromu kolejnych 11 mld dolarów odszkodowań za łamanie wygasającej umowy o tranzycie gazu. Rosjanie odmówili też, bez pozytywnego stanowiska Kijowa w sprawie „opcji zerowej” dyskusji na temat propozycji taryfowych przedłożonych przez Kijów. Trudno spodziewać się aby to nastawienie Moskwy zmieniło się w najbliższych tygodniach, skoro sam Putin powiedział publicznie, że opcja zerowa jest idealnym rozwiązaniem, które Ukraina winna przyjąć a w zamian dostanie rabat cenowy w wysokości 20 % od dziś obowiązujących cen eksportowych rosyjskiego koncernu. Problem tylko w tym, że w obecnych realiach rynkowych nawet po uwzględnieniu 20 % rabatu ceny Gazpromu w kontraktach długoterminowych są wyższe niźli na rynku spotowym w Rotterdamie.

    Warto przy okazji rozmów rosyjsko – ukraińskich, których wynikiem unijny komisarz jak sam powiedział był „bardzo rozczarowany” zwrócić uwagę na trzy sprawy. Po pierwsze w ich przeddzień odbyła się rozmowa telefoniczna Putin – Merkel, po której nastąpiło usztywnienie stanowiska strony rosyjskiej. Niemcy mogą dowolnie długo powtarzać, że Nord Stream 2 jest projektem ekonomicznym, ale tak długo jak rozmawiają o nim politycy a nie prezesi firm, to zawsze będzie to projekt polityczny. I uznać trzeba, że w wyniku rozmowy z Merkel Putin usztywnił stanowisko Rosji. Po drugie, w rosyjskiej propagandzie, czy narracji pojawił się nowy watek. Otóż rosyjscy przedstawiciele zaczęli mówić, że w gruncie rzeczy Nord Stream 2 jest projektem proeuropejskim, z tego prostego powodu, że Gazprom zaprosił do udziału w nim firmy europejskie z którymi chce się dzielić zyskami w związku z tranzytem. Ma to stanowić wyraźną różnicę w porównaniu z polityką Ukrainy, która nie prywatyzuje swoich gazociągów. W Kijowie pojawiły się głosy o konieczności zaproszenia zagranicznych inwestorów i sprzedaży operatora gazociągów, może być to jednak obecnie, zwłaszcza w sytuacji braku pewności co do tranzytu gazu niezwykle trudne. I po trzecie wreszcie, warto zwrócić uwagę na raport powstały kilka tygodni temu na moskiewskim MGiMO, przygotowany przez czołowych ekspertów Klubu Wałdajskiego, a poświęcony perspektywo zbudowania Nord Stream 2. (http://eurasian-strategies.ru/media/insights/severnyj-potok-2-scenarii-razvitija-situacii/. ) Przecinając wszelkie spekulacje, warto stwierdzić, że pod koniec września, kiedy raport został opublikowany, a pisany był przecież jeszcze wcześniej, rosyjscy eksperci dawali 70 % szans temu, że Nord Stream 2 powstanie, nie wierząc w amerykańskie sankcje i chęci długiego oporu Kopenhagi. Ale nie to jest w tym materiale najbardziej interesujące. Otóż jak oceniają rosyjscy eksperci po uruchomieniu Nord Stream 2 około 57 % rosyjskiego eksportu gazu do Europy będzie bezpośrednio skierowane do Niemiec. Istniejąca infrastruktura gazowa jeśli idzie o możliwość kierowania tego paliwa z zachodu na wschód jest obecnie niedostosowana i nie będzie w stanie w całości kompensować ubytków związanych z brakiem ukraińskiego tranzytu. W praktyce oznacza to jedną z dwóch możliwości. Albo kraje Europy Środkowej rozpoczną negocjacje z Gazpromem i wywrą presję na Ukrainę, po to aby choć częściowo uruchomić tranzyt. Ten scenariusz wzmacniany będzie jeszcze dodatkowo utratą całości dochodów z opłat tranzytowych, co w szczególnym stopniu dotknie prócz Ukrainy Słowację. Drugi scenariusz polega na tym, że stojąc w obliczu deficytu gazu rządy państw regionu, w tym i Polski, zmuszone będą do jego racjonowania, co w pierwszym rzędzie dotknie dużych odbiorców przemysłowych takich jak np. polskie Azoty. A to zaś wywoła zniżkę akcji tych firm i umożliwi ich tanie przejęcie choćby przez rosyjskich konkurentów. Splot tych zagrożeń zostanie dodatkowo wzmocniony, np. przez lansowanie idei budowy połączenia gazowego Czech z Austrią, co znów pogorszy relacje na linii Bratysława – Praga. W efekcie albo, o czym rosyjscy analitycy nie piszą wprost, ale takiego efektu nie będzie można uniknąć, albo państwa regionu wywrą presję na Ukrainę, albo wreszcie każde z nich będzie realizowało własny scenariusz, co może stanowić koniec wspólnej polityki.

    Te wszystkie wydarzenia, wypowiedzi i analizy, budują kontekst wizyty Putina w Budapeszcie i tego jak należy oceniać politykę Węgier względem Rosji. Nie chodzi przy tym tylko o rozmowy rosyjsko – węgierskie, ale o szereg innych wystąpień i działań Budapesztu, które skłaniają do sądu, że węgierskie elity uznały, iż opór wobec rosyjskiej presji nie ma sensu, warto w związku z tym, zacząć zarabiać. Wymieńmy najważniejsze. Orban niedawno uczestniczył w spotkaniu – szczycie państw języka tureckiego w Baku w Azerbejdżanie. Węgry są obserwatorem w tej inicjatywie, która do tej pory była oceniana bardziej jako „klub dyskusyjny” niźli realne i znaczące przedsięwzięcie, ale ostatnio po wstąpieniu do niej Uzbekistanu i propozycji kazachskiego super – prezydenta Nazarbajewa aby zmienić nazwę i rozmawiać o wspólnych projektach gospodarczych wygląda na to, że intencje państw tworzących to gremium zaczynają się zmieniać. Orban opowiadał się w Baku za „zacieśnianiem więzi” tej organizacji, której reprezentacyjne biuro właśnie otwarto w Budapeszcie z Unią Europejską. Podobnie ciepło przyjmowana jest przez węgierskie władze wizja współpracy Unii z Chinami. Nie można wykluczyć, bo o tym mówił zarówno Orban jak i Putin, że podobnie wspierana będzie przez Węgry koncepcja kooperacji zdominowanej przez Rosję Unii Euroazjatyckiej i Unii Europejskiej. Do tej pierwszej wstąpiła ostatnio Serbia, a premier Armenii, w wywiadzie dla rosyjskiego dziennika Kommiersant (Armenia akurat sprawuje rotacyjne przewodnictwo w Unii Euroazjatyckiej) mówił, że najlepszym kierunkiem rozwoju będzie realizacja koncepcji wspólnej przestrzeni ekonomicznej od Lizbony do Władywostoku, co jest możliwe tylko przez zacieśnianie współpracy między obydwoma organizacjami. Problem tylko w tym, że do tej pory Unia Europejska była przeciw np. przynależności państw do obydwu oraz nie prowadziła dialogu z Unią Euroazjatycką. Te działania odczytywać należy, jako pierwsze kroki celem rozmiękczenia stanowiska Brukseli i rozpoczęcia polityki na której zależy Moskwie. Podobnie zresztą jak współpracę węgiersko – rosyjską w zakresie energetyki atomowej, instalowanie w Budapeszcie rosyjskich instytucji finansowych, a zwłaszcza deklaracje Orbana o tym, że chciałby szybkiego przyłączenia swego kraju do Tureckiego Potoku, bo perspektywy ukraińskiego tranzytu są zagrożone. W ten kontekst wpisuje się zablokowanie, co prawda na krótki czas, ale w kategoriach sygnału politycznego nie ma to znaczenia, przez Węgry wspólnej deklaracji NATO – Ukraina, jaka miała zostać podpisana przed symboliczną wizytą kierownictwa Paktu w Kijowie. Powodem sprzeciwu Budapesztu jest polityka językowa Kijowa na Rusi Zakarpackiej i oceny dyplomacji węgierskiej, która argumentuje, że Ukraina nie realizuje zaleceń w tej sprawie Komisji Weneckiej i w gruncie rzeczy prześladuje mniejszość węgierską. Niezależnie od oceny sytuacji, bo nie można wykluczyć, że pretensje Węgrów są uzasadnione (choć władze w Kijowie od razu poinformowały, że z 5 zaleceń Komisji Weneckiej 4 są już implementowane do ukraińskiego ustawodawstwa) moment podniesienia tej kwestii i argumentacja, są w wysokim stopniu niefortunne. Przede wszystkim z tego powodu, że niemal w 100 % powtarzają rosyjską narrację w kwestii Donbasu. Można zrozumieć, że Węgry uprawiają politykę ochrony i promowania własnych interesów oraz kooperacji z Moskwą. Ale nie można, z polskiej perspektywy, nie dostrzegać, że jest to polityka w sposób fundamentalny sprzeczna z naszymi interesami. Brak reakcji naszych władz jest zupełnie niezrozumiały. I nie mówię o jakichś pustych gestach, czy jałowych protestach, ale zdumiewające jest to, że do tej pory polski premier nie spotkał się ze swoim ukraińskim partnerem i to w sytuacji, kiedy Kijów zapowiedział fundamentalne reformy (w tym i prywatyzację) swojej gospodarki. Ta bezczynność Warszawy, albo niedostateczna aktywność, powoduje, że inni, np. Węgry, zaczynają realizować własną politykę, która niekoniecznie musi być zgodna z naszymi interesami. Niedostrzeganie tego jest czymś więcej niż zbrodnią, jest błędem.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka