Informacja o „odkłamującym” historię eseju płk Kowaliowa wyszła z prasy rosyjskiej i po głośnym odbiciu się od polskich mediów jak bumerang wróciła do Rosji zrzucając z strony internetowej rosyjskiego Ministerstwa Obrony tę perełkę i wywołując krytykę w większości poważnej rosyjskiej prasy. Czy zatem jest po sprawie? Nie powiedziałbym. Zwłaszcza że wszyscy skoncentrowali się na kilkuzdaniowym fragmencie tego eseju podczas gdy całość liczy 16 stron. I nie dlatego, żeby ów fragment był wyrwany z kontekstu tylko dlatego że cały kontekst jest arcyciekawy. I to głównie dlatego, że zaprezentowane tam poglądy wcale nie są odosobnione w Rosji. Na rosyjskich portalach (w tym na monitorującym nas inoforum – zresztą cytowanym w eseju Kowaliowa) taka wizja historii dominuje, a każdy kto się jej sprzeciwia jest fałszerzem historii. A ponieważ w Dumie już pracują nad tym żeby wsadzać za kraty tych którzy „falsyfikują” historię więc warto wiedzieć za co bo się jeszcze okaże że wycieczka na 5 dni do Moskwy skończy się 5 latami na Kołymie. Tak, to żart, a raczej kpina (żeby nikt nie pomyślał że jestem przerażony czy tez mam jakąś manię), ale z tego idiotycznego prawa kpią zresztą też niektórzy Rosjanie. Niektórzy jednak wręcz przeciwnie, już przystąpili do walki z „wymysłami i fałszerstwami w ocenach roli ZSRR w przededniu i na początku II Wojny Światowej” (to pełny tytuł eseju Kowaliowa).
Warto pamiętać, iż burza rozpętała się wobec fragmentu w którym autor stwierdza, że Polska jest odpowiedzialna za wybuch II Wojny Światowej bo nie zgodziła się na „umiarkowane i uzasadnione” żądania Hitlera – korytarz przez Pomorze oraz przyłączenie Gdańska do Niemiec. To oczywista pogląd kompromitujący autora i to nie tylko z polskiej perspektywy czy też z obiektywnej perspektywy oceny II Wojny Światowej ale nawet z rosyjskiej wersji „odfalsyfikowanej”. Autor „zapomniał” o paru kwestiach. Po pierwsze żądania terytorialne nie były jedynymi elementami żądań Hitlera. Ba, nie były najważniejszymi. Głównym żądaniem Niemiec było przystąpienie Polski do antysowieckiego sojuszu z Niemcami i udział w ataku na ZSRR. Polska odmowa, spowodowana nie tyle sympatią wobec ZSRR co kursem polskich władz obliczonym na utrzymanie równowagi między stosunkami polsko-niemieckimi i polsko-sowieckimi (nie oceniam teraz tego czy było to błędne czy nie), była decydującym powodem ataku Niemiec na Polskę. Hitler planując „neutralizację” państw europejskich przed atakiem na ZSRR (przyznaje to nawet Kowalowi w swojej pokrętnej „historii”) musiał wobec odmowy Polski udziału w sojuszu z III Rzeszą wyeliminować ją w swojej strategii „jeden po drugim”. Tyle, że naziści bardzo długo pracowali nad tym żeby Polska była ich sojusznikiem, a Hitler uważał że układ niemiecko-polski (w którym Polska wcale nie miała zostać zepchnięta do roli kukiełki) będzie miał potencjał ludnościowy, militarny i techniczny, któremu nie oprze się ani Europa ani Rosja i gotów był zrezygnować z żądań terytorialnych pod warunkiem polskiej zgody na udział w ataku na ZSRR. O tym już autor oczywiście nie napisał.
Ale ta wstawka o „Polsce która zaczęła wojnę” jest nawet w eseju Kowaliowa taka ni w pięć ni w dziesięć. Twierdzenie bowiem, że gdyby Polska zgodziła się na te „umiarkowane żądania” (nawet przy pominięciu głównego żądania – udziału w ataku na ZSRR) to wojny by nie było jest tak durna, tak absurdalna, że nawet reszta „rozważań” autora nie jest z tą oczywistą aberracją zgodna. Dalej bowiem autor opisuje jak to ZSRR ze Stalinem na czele starało się cały czas „wobec nieuchronności wojny” stworzyć sojusz sowiecko-brytyjsko-francuski zdolny do odparcia agresji. I w tym „zapędzeniu się” Kowaliowa, tj. tezie że ustępstwa Polski w sprawie Gdańska i korytarza rozwiązałyby problem i nie byłoby wojny, jest chyba klucz do zrozumienia krytyki jego tekstu i skasowania go ze stron ministerstwa obrony. No bo jak wtedy zrozumieć pakt Ribbentrop – Mołotow? Ale nie łudźmy się że artykuł trafił tamprzez przypadek. W kraju Putina nie ma nic z przypadku.
No właśnie, to pakt Ribbentrop – Mołotow jest głównym tematem eseju Kowaliowa, ale na to jakoś nikt nie zwrócił uwagi. Tymczasem okazuje się, że (wg Kowaliowa) pakt ten nie tylko nie był niczym złym ale był jakoby jedyną drogą na przygotowanie do odparcia inwazji. Oczywiście przez „inwazję” w rozumieniu autora należy chyba rozumieć wyłącznie atak Niemiec na ZSRR (co przy okazji rozważań na temat żądań Hitlera wobec Polski autor pominął). No cóż pokutuje tu powszechna w dzisiejszej Rosji percepcja świata, który wg nich składa się z głównych aktorów Rosji i jej „wroga” tj. USA no i może jeszcze kilku aktorów drugoplanowych oraz rzeszy „igruszek” (po rosyjsku zabawka) które się nie liczą jako podmioty stosunków międzynarodowych tylko ich przedmioty. W tej logice Polska jest zła bo jest „igruszką” USA to jest wroga Rosji. Większość Rosjan nawet nie potrafi zrozumieć że ktoś może prowadzić własną politykę opartą na swoich interesach a nie na nienawiści i wasalności, a pojęcie „wzajemny szacunek” jest nieznane.
Wracając do eseju Kowaliowa. Autor długo rozwodzi się nad propozycjami ZSRR wspólnego sojuszu sowiecko-brytyjsko-francuskiego, których odrzucanie przez Wielką Brytanię i Francję miało jakoby zmusić ZSRR do zawarcia „taktycznego” paktu z Hitlerem. Autor jednak nie wyjaśnia co Stalin miał na myśli w kwietniu 1939 r. przez pojęcie „agresji” (czyjej na kogo?) przeciwko której miał być zawarty ten pakt. Gdyby chodziło o agresję niemiecką na Polskę to oczywistym jest to, że Polska powinna być głównym uczestnikiem takich rozmów. Tymczasem treść propozycji z kwietnia 1939 r., a zwłaszcza pkty 4 i 5 mówiące iż gwarancje terytorialne Anglii dla Polski oraz układ polsko-rumuński dotyczą tylko agresji ze strony Niemiec i nie mają znaczenia w innym wypadku, świadczy wyraźnie że cała ta dyplomatyczna gra miała na celu neutralizację Zachodu wobec planowanej sowiecki inwazji na Polskę. Dalej jest zresztą coraz ciekawiej. Autor przyznaje – warunkiem układu sowiecko-angielsko-francuskiego było udostępnienie przez Polskę swojego terytorium na bazy sowieckie, bo jak wyjaśnia autor – żeby się bic z Niemcami to Sowieci musieli podejść do niemieckiej granicy. Tylko jak się to ma do tezy o „umiarkowanych żądaniach” Hitlera?
Oczywiście takie uzasadnienie, z perspektywy kwietnia 1939 r., to kosmiczny absurd a jak się skończyło założenie baz w krajach nadbałtyckich (zresztą w Finlandii też, gdy po odrzuceniu tego typu żądań przez Finlandię Sowieci zaatakowali ją i zajęli Karelię to do już nigdy jej nie oddali) to wszyscy wiemy. Przepraszam, nie wszyscy – autor ma na ten temat inną wersję historii. Przejdźmy więc do paktu Ribbentrop – Mołotow.
Autor stwierdza, że skoro Polska „nie chciała sobie pomóc” poprzez zgodę na bazy sowieckie w Polsce to ZSRR mógł ją „oddać” Hitlerowi tak jak to w Monachium Chamberlain zrobił z Czechosłowacją i że był to jedyny sposób na to by przeciwstawić się inwazji (jakoby w tym czasie miał się ZSRR „przygotowywac” do wojny z Niemcami). Tak oto w skrócie należy rozumieć geneze i sens paktu Ribbentrop – Mołotow – wg płk Kowaliowa oczywiście. Absurdalność tego rozumowania poraża. Trudno się nawet ustosunkowywac do takiej bredni więc może ograniczę się do stwierdzenia że w przeciwieństwie do Stalina wobec Polski, państw bałtyckich i w ogóle części środkowej Europy Chamberlain nie planował uszczknąć sobie kawałka Czechosłowacji. Monachium było głupotą a pakt Ribbentrop – Mołotow zbrodniczym podziałem suwerennych państw między dwa totalitarne państwa rządzone przez sobie wartych krwawych tyranów o psychopatycznych skłonnościach (obaj zresztą mieli zwyrodniałych ojców którzy skrzywili im osobowość).
Dalej jest już po prostu tylko śmiesznie. Opisując pakt Ribbentrop – Mołotow autor całkowicie zapomina o tajnym protokole ustalającym strefy wpływów. Wręcz przeciwnie, w ramach „odfalsyfikowania” podkreśla, że … nie było żadnych porozumień w sprawie zmian granic między ZSRR a III Rzeszą !!! 28 września (pisze dalej autor) obie armie po prostu się „spotkały” i podpisały porozumienie o nie mieszaniu się w sprawy zajętych przez siebie terytoriów. Ale jak to się stało, że ZSRR zajęło terytorium połowy Polski tego już autor nawet nie próbuje tłumaczyć. Choć nie mam wątpliwości że wyjaśniłby to „wolą ludu” i koniecznością „lepszego przygotowania się do odparcia inwazji” – dialektyka iście stalinowska (nomen omen).
A czego się dowiadujemy o państwach nadbałtyckich. Otóż wersja autora jest następująca: jesienią 1939 r. władze sowieckie postanowiły w celu obrony Litwy, Łotwy i Estonii (przed inwazją) założyć na ich terytorium bazy co oczywiście spotkało się z pełnym zrozumieniem tych państw. ZSRR potem wypełniało warunki układów a w szczególności absolutnie nie mieszało się w sprawy wewnętrzne. Ani słowa o inwazji w czerwcu 1940 r., o okupacji i przewrocie, utworzeniu fasadowych parlamentów w wyniku farsy „wyborczej”. Dowiadujemy się tylko że „parlamenty suwerennych państw” same poprosiły ZSRR o aneksję i tenpo prostu to zrobił.
Naprawdę, nie zaskoczyło mnie nic w tym artykule. To jest naprawdę percepcja wielu Rosjan.
PS. Do rosyjskich komentarzy dot. Tarasa Bulby oraz mojej opinii na temat powstań kozackich wrócę po 21 czerwca. Nie mam teraz czasu a to że niektórym internautom rosyjskim wydaje się że nie mam nic ważniejszego do roboty tylko na zawołanie odpisywać na ich komentarze to już ich problem. To ani nie czasy carskie ani nie sowieckie.
Liczy się dla mnie przede wszystkim człowiek, jednostka, która ma prawo do wolności dopóty dopóki nie narusza wolności drugiego człowieka.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka