Wczoraj zabawiałem Państwa autentycznymi rozterkami, przeżywanymi przez wyborcę prawicowego. Dziś - dla odreagowania - próba wczucia się w problemy, jakie ma wyborca lewicowy.
Zacząć wypada od doprecyzowania, który z wariantów lewicowości będę (na użytek niniejszego studium) wyznawał. Dostępne są przynajmniej trzy modele; roboczo pozwolę sobie nazwać je: "ubecko-kwaśniewskim", "tęczowo-liberalnym" oraz "etatystyczno-roszczeniowym".
Pierwszy wariant "lewicowości" oczywiście z prawdziwą lewicą ma niewiele wspólnego. Jego ojcowie-założyciele zamordowali niegdyś Kazimierza Pużaka i setki innych działaczy PPS, rozpętywali w Polsce antysemickie kampanie, a potem wysyłali wojsko przeciwko robotnikom, domagającym się chleba i wolnych związków zawodowych. Gdy wreszcie cały interes im zbankrutował, w sklepach dostępne były ekspedientki oraz ocet, zaś inflacja osiągnęła poziom trzycyfrowy - wymyślili manewr, w ramach którego mianowali się lewicą, obrońcami ludzi pracy, etc. No i skutecznie zlikwidowali w zarodku wszelkie próby budowy innych, prawdziwszych "lewic".
Jeśli jestem byłym sekretarzem komitetu miejskiego, esbekiem, wojskowym politrukiem, redaktorem prasowego organu partyjnego albo "z zawodu dyrektorem" gospodarki socjalistycznej - nie mam wyboru. Przez sentyment oraz dla obrony własnych interesów materialnych zagłosuję na SLD. Nie na żaden LiD, czyli nie na jakiegoś, za przeproszeniem, udeka albo inną paskudną, zdradziecką borówę, którą w ramach LiDowskich układów trzeba będzie wpisać na pierwsze miejsce listy. My tam swoje wiemy. Spotykamy się przecież na działkach, na rybach, na polowaniach i na wieczorkach nielegalnego TPPR, na których honorowym gościem bywa generał Kiszczak. Tam odpowiedni towarzysz wskaże, na kogo warto głosować. Nie dopuścimy, by posłem został ktoś przypadkowy. Trza zewrzeć szeregi w obliczu ofensywy kaczyzmu. Możemy się przy dobrej whisky pośmiać z Józka "Brzytwy" Oleksego i Jolki "Bezy" Kwaśniewskiej - ale przy urnach precz urazy i sentymenty. Tu obowiązuje realpolitik i dyscyplina.
Żonom i dzieciom też powiemy, jak głosować. Nasze dzieci, w większości, bywają może tępe - ale nie są głupie i wiedzą, gdzie są konfitury. Też się trzymają razem i kumają, że kaczka to wredne zwierzę, a układy między staruszkami, dziedziczone po mieczu i po kądzieli, pozwalają nawet największemu idiocie zrobić habilitację, zostać redaktorem w prywatnych mediach, albo poprowadzić dochodową firmę.
Razem zagłosujemy więc na sprawdzonego towarzysza - albo na kogoś młodego z SLD, kto zdaniem starszych i zasłużonych towarzyszy gwarantuje zachowanie ciągłości. Trochę śmiechu potem jest, gdy taka lewicowa młodzież powie o gejach per "pedały" albo o ludziach pracy per "robole", ale co tam... Nasz związek zawodowy właścicieli PRL trwa - i ma się dobrze.
Wyborca lewicy drugiego typu, czyli tej "tęczowo-liberalnej", ma znacznie gorzej. Głosować na Zielonych 2004, jakąś Alternatywną Partię Postępu czy może na Partię Kobiet Manueli Gretkowskiej? No, niby można - dla jaj, ale nawet na prochach, drinkach i po seksie z kolegą przypominającym Che Guevarę trudno nie zauważyć, że to jest bez sensu - niemal jak lokata i głosowanie prawicowców na UPR.
Kto więc zagwarantuje nam państwo wolności gospodarczej (przynajmniej względnej - takiej, w której można się obijać i nieźle zarabiać) i obyczajowej? SLD? Patrz wyżej. Może jesteśmy z lekka znietrzeźwiali i strasznie nas wkurzają faszystowskie kaczki, ale bez przesady. Aż tak się nam na mózg nie rzuciło. Czytamy czasem jakieś książki i gazety, oglądamy TVN24 i kim są komuchy, jednak wiemy. Brrrr... Może resztki Partii Demokratycznej? Ze średnią wieku działaczy około osiemdziesiątki!? Platforma Obywatelska? Z Tuskiem, który na potrzeby kampanii wziął ślub kościelny - i z Rokitą...? Nieeee...
Niezły wybór wydaje się taki: nie zdążymy wrócić z imprezy za miastem i nie pójdziemy do urn. Kaczory przecież i tak przegrają, bo wszyscy mają ich dość - przynajmniej wśród naszych znajomych nie ma nikogo, kto by nie miał z tych kurdupli polewki...
Och, fuck! Nie przegrali??? A to numer...
No i lewicowości wersja trzecia. Zrodzona z tęsknoty za PRL, gdzie wszyscy mieli mniej więcej po równo. Czy się stało, czy się leżało, te dwa tysiące się należało. W kolejce po mięso tkwił profesor uniwersytetu, a my nie, bo myśwa (albo nasi starzy) byli porządny chłoporobotnik i lewą świnię się zawsze z gospodarki zorganizowało. Niewiele do nas z reguły dociera z gazet i telewizora, ale to, żeśmy byli i są najważniejsi - owszem. I że państwo jest nam winne opiekę, forsę, bezpłatne świadczenia i buzi na dobranoc. Że rynek to zło, Balcerowicz wróg, bogaty to złodziej, a praca uszlachetnia. Szczególnie ta, którą właśnie udało się nam wykonać byle jak. W naszej fabryce, szkole, urzędzie, szpitalu. Obrazimy się, gdy ktoś nam coś powie o "homo sovieticus" albo postkomunizmie. To nie my! To te wstrętne bogacze...
Więc na SLD raczej się już tłumnie nie damy nabrać, było, minęło - kawiorowe skłonności Kwaśniewskiego i wnuczka Millera w prywatnej szkole dotknęły naszą lewicową duszę do żywego. Borowski - jak wyżej. Na jakiegoś Bugaja byśmy może zagłosowali, gdybyśmy wiedzieli, że taki facet istnieje... No to wybór jest prosty - pozostaje ten, kto najgłośniej ostatnio dokłada liberałom i innym złodziejom. Przed laty był to Wałęsa, potem Moczulski - po drodze nieźle wypadł PSL, zastąpiony po chwili w roli naszego bożyszcza przez Leppera... ale teraz raczej trudno wątpić, że nikt tak nie dokopie bogaczom, jak PiS. Zadba, przytuli, dworzec we Włoszczowie wybuduje... Przed Niemcem obroni i przed Ruskiem... Da pracę na państwowym. Żeby tak jeszcze te bilety MPK wreszcie potaniały i żeby rząd przyjął ustawę o podwyżce pensji w naszym zakładzie, i o obniżce urzędowej ceny piwa... Ale - do tej pory im "układ" nie pozwalał. Może w następnej kadencji dadzą radę?
Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka