Doroczny Salon Przemysłu Obronnego w Kielcach. Cztery wielkie hale (oraz przestrzeń wokół nich) zawalone wszelakim sprzętem okołowojskowym i wojskowym, od butów i pistoletów, poprzez kuchnie polowe, radiostacje, radary oraz działka i rakiety ppanc, pelot i pe-diabli-wiedzą-co, aż po ciężki sprzęt pancerny i latający. Dobra okazja do refleksji, czym jest wojna dziś - u progu XXI stulecia, jak zmieniła się na przestrzeni ostatnich dekad, a także - co to oznacza dla polityki.
Robert Rochowicz, wicenaczelny "Nowej Techniki Wojskowej", z którym na gorąco komentowaliśmy wczoraj Salon dla jednej ze stacji radiowych, zwrócił uwagę na fundamentalną rzecz. Gdy marudziłem, że (najbliższego moim prywatnym zainteresowaniom) sprzętu strzeleckiego jakby coś na Salonie mniej, niż kiedyś - powiedział, że wcale nie. Tylko, że proporcje się zmieniają. Że on ginie w masie czegoś zupełnie innego (co, przyznaję bez bicia, mniej mnie kręci i wokół czego przechodzę dość obojętnie). I faktycznie, gdy ja (samotnie) śliniłem się przed wystawką wszelakich spluw marki Heckler&Koch, spory tłumek cywilnych i mundurowych VIP-ów oblegał obok stoisko z jakimiś czarnymi skrzyneczkami, sterowanymi z laptopa, migającymi kolorowymi lampkami...
Niby żaden argument - widziałem też, jak grupa wyższych wojskowych z lubością przymierzała się na stoisku GM do eleganckiego SAAB-a, a przecież trudno twierdzić, że limuzyny ostatnio zwiększają swoją rolę na polu walki... Ale te "czarne pudełka", to już faktycznie jest współczesność wojny. Ja to niby wiem, przeczytałem na ten temat fafdziesiąt mądrych tekstów, słyszałem to od fafnastu autorytetów, ale jakoś wciąż słabo przyswajam. Tak zwana "opinia publiczna", której wyobraźnię jednak wciąż kształtuje film i książka historyczna, pewnie przyswaja jeszcze słabiej. Wciąż pojęcie "wojna" kojarzy się nam z sytuacją, w której spełnionych jest parę warunków, oczywistych dla kilku(nastu) minionych pokoleń:
- stają naprzeciw siebie przynajmniej dwa państwa (lub państwo i zorganizowana politycznie grupa wewnętrzna, domagająca się bądź przejęcia władzy, bądź utworzenia odrębnego państwa);
- strony noszą mundury lub chociaż odznaki identyfikacyjne;
- stronom zależy na politycznym (międzynarodowym) uznaniu, więc stosują normy prawa międzynarodowego i pewne niepisane zwyczaje (etos żołnierski), dotyczące prowadzenia wojny - a przynajmniej usilnie symulują przestrzeganie tych zasad;
- strony dążą do sukcesu militarnego, czyli przy użyciu własnych żołnierzy (armat, czołgów, okrętów, samolotów, rakiet) - do opanowania terytorium czy strategicznie ważnych punktów, albo do rozbicia sił zbrojnych nieprzyjaciela, albo przynajmniej do zadania im możliwie znacznych strat w ludziach i sprzęcie.
Dzisiejsza wojna bardzo często nie spełnia któregoś z tych warunków, ba - może nie spełniać żadnego z nich.
W pewnym "felietonowym" uproszczeniu - dziś pod pojęciem "wojna" mieszczą się bardzo różne zjawiska, które roboczo podzielić można na trzy kategorie:
1. Wojna międzypaństwowa. Klasyczna co do typu zaangażowanych podmiotów (państwa lub podmioty quasi-państwowe) i co do ich strategicznych celów (narzucenie drugiej stronie swej woli politycznej). Ale jeśli chodzi o sztukę operacyjną i o taktykę, ta wojna już coraz mniej przypomina Drugą Światową, Wietnam czy wojnę irańsko-iracką sprzed kilkudziesięciu lat. Interwencja NATO na Bałkanach, obie wojny przeciw Irakowi, interwencja antytalibska w Afganistanie - to też tylko przedsmak tego, co wojskowi i naukowcy szykują nam w tej dziedzinie na XXI wiek. RMA (Revolution in Military Affairs) - to pojęcie robi karierę. Wykorzystanie nowoczesnych technologii nie tylko zwiększa precyzję, szybkość i potęgę uderzenia wojskowego. Dzięki hipernowoczesnym technologiom rozpoznania, przetwarzania danych, koordynacji decyzji i łączności - pozwala uchylić klasyczne, clausewitzowskie kategorie "tarcia" i likwiduje słynną "mgłę wojny". To daje niemal absolutną przewagę operacyjną stronie bardziej zaawansowanej technologicznie, a nie posiadającej (jak bywało do niedawna) więcej czołgów, luf, rakiet i dywizji. W bezpośrednim starciu decyduje jakość - nie ilość.
Gdzieś na marginesie tego tematu wypada odnotować jeszcze jeden wątek - mianowicie niekontrolowaną już de facto proliferację militarnych technologii nuklearnych, pojawienie się taktycznej broni nuklearnej ("broni pola walki"), a w konsekwencji - wzrost gotowości do traktowania tej broni jako jednego z realnych narzędzi, a nie tylko "ostatecznego straszka", jak w latach Zimnej Wojny.
Czas "pokojowego antraktu" minął. Lepiej już było. Dziś świat znów zbroi się na potęgę i coraz więcej państw realnie bierze pod uwagę użycie siły zbrojnej jako "przedłużenia polityki innymi środkami". Jedno zastrzeżenie - wiele wskazuje na to, że owa gotowość ma jednak charakter asymetryczny. Państwa "pierwszej ligi" nie są zainteresowane klasyczną wojną w swoim gronie; efektowna bowiem może ona być, lecz efektywna raczej nie. Sprzeczności interesów w tym gronie wciąż opłaca się rozstrzygać innymi metodami; potencjał czysto militarny natomiast, owszem, ma tu do spełnienia swoją rolę propagandową. Co innego, jeśli rozpatrzymy relacje globalnych "pierwszoligowców" z ligą drugą, a już na pewno trzecią i czwartą. Tu naga przemoc militarna ma zastosowanie jak najbardziej, i będzie miała coraz większe w przewidywalnej przyszłości. Ale - już raczej nie ciężkie dywizje pancerne, ale jednostki desantowo-szturmowe, lekka piechota zmotoryzowana o dużej sile ognia, a także lotnictwo i marynarka zdolne operować z dala od baz - stają się dziś wyznacznikami "neokolonialnej" potęgi militarnej.
2. Wojna asymetryczna. Czyli to, co znamy z wielu konfliktów europejskich z okresu "przedwestfalskiego", zwłaszcza ze średniowiecza. Uwaga - pomimo pewnych podobieństw, to jest coś jakościowo innego, niż taktyka partyzancka, stosowana w ramach "normalnych" wojen. To, co jest dziś realnością konfliktów w Sudanie, Iraku, Afganistanie, a także w kilkunastu przynajmniej innych punktach globu; sytuacja, w której nie ma frontów, umundurowanego przeciwnika przestrzegającego minimalnych reguł, walnych bitew. Z jednej strony państwo i jego armia - z drugiej "coś", luźne grupy zbrojne, niezbyt zainteresowane otwartą konfrontacją, natomiast skuteczne w podtrzymaniu chaosu, atmosfery strachu, paraliżujące legalne instytucje i normalne funkcjonowanie społeczeństwa. Zjawiska charakterystyczne dla takiej "neowojny" to m.in:
- pojawienie się kasty "warlordów", łączących bardzo płynnie cechy przywódców politycznych i/lub ideologicznych, dowódców militarnych oraz przedsiębiorców; żyjących "z wojny i dla wojny", a więc absolutnie niezainteresowanych w trwałej stabilizacji i w wygaszeniu konfliktu;
- pojawienie się wokół "warlordów" ich prywatnych armii, rekrutowanych w znacznym stopniu z kryminalistów i ludzi, którzy w czasach pokoju byliby na marginesie społeczeństwa, natomiast w warunkach quasiwojennych zyskujących szanse na błyskotliwe kariery; armie te żywią się wojną, częściowo dzięki kontroli nad kanałami dystrybucji broni i narkotyków, ale także także poprzez celowe doprowadzanie do katastrof humanitarnych, po to, by potem łatwiej rekrutować nowych żołnierzy oraz by zagarniać pomoc humanitarną, przeznaczoną dla uchodźców;
- świadome skierowanie przemocy ze strony "warlordowskiej" nie przeciwko siłom zbrojnym drugiej strony, a przede wszystkim przeciwko ludności cywilnej oraz instalacjom cywilnym (administracyjnym przemysłowym, komunikacyjnym);
- brutalizacja konfliktów, częstsze stosowanie tortur, gwałtów, etc.; świadome i częste wykorzystywanie dzieci w roli żołnierzy (bowiem taki żołnierz jest tańszy i bardziej zdeterminowany).
Współczesne machiny militarne "pierwszego świata" okazują się makabrycznie bezradne w warunkach takich konfliktów, mających w dużym stopniu charakter "wewnątrzspołecznościowy". Wracając na chwilę do kieleckiego Salonu - 90% zabawek tu prezentowanych, zwłaszcza elektronicznych cudeniek, nie ma w takich konfliktach żadnego sensownego zastosowania. Tu nadal liczy się żołnierz, jakość jego karabinu, jego kamizelki kuloodpornej, jego samochodu pancernego. Miła informacja: jedną z gwiazd ekspozycji jest Tur, ponoć rzeczywiście znacznie lepszy w warunkach bojowych, niż amerykańskie Hummery, że o Honkerach "opancerzanych" worami piachu litościwie nie będę zbytnio przypominał...
3. Wojna "nie-wojna". Nie wiem, jak to nazwać, ale wiem, jakie teraźniejsze zjawiska i fakty kierują coraz bardziej nasze myśli ku charakterowi przyszłych konfliktów.
11 września 2001 roku podmiot, nie będący państwem, zaatakował supermocarstwo przy pomocy noży do papieru i cywilnych samolotów pasażerskich, ale ze strategiczno-politycznego punktu widzenia uzyskał efekt taki sam (albo i poważniejszy), niż mogłoby uzyskać jakiekolwiek państwo przy wykorzystaniu swojego klasycznego instrumentarium militarnego.
Parę miesięcy temu "nieznani hakerzy" praktycznie sparaliżowali funkcjonowanie instytucji państwowych i gospodarki estońskiej. Na krótko, ale jednak - uzyskali efekt równoważny do zorganizowanej agresji wojskowej na dużą skalę i nieporównanie groźniejszy, niż jakieś drobne zrzucnie paru bomb na stolicę czy pojeżdżenie czołgami po łąkach z drugiej strony granicy. Wojna zaczyna toczyć się w sieci, całkowicie bezkrwawo, ale z tym samym, ostatecznym efektem politycznym - sparaliżowania drugiej strony i narzucenia jej pełni swojej woli. Chińczycy ćwiczą takie numery na potęgę. Inni gracze starają się nie pozostawać w tyle. My pewnie też, ale nas przecież skomputeryzował p. Krauze ;-)
Fragmentem (a może prawdziwym trzonem...?) amerykańskiego programu, zwanego potocznie "tarczą antyrakietową" są samoloty wyposażone w broń laserową, a także geostacjonarne, kosmiczne platformy z takąż bronią.
* * * * *
Pointa?
A po co...?
;-)))
PS. Salon trwa do 6.09. - kto może, zapraszam, warto pooglądać - serio...
Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka