Mam problem z Tuskiem. Inny, niż Krzysztof Leski. Ja "nie czytam" gościa, po prostu.
Z jednej strony - wszyscy wokół mówią, że ciamajda i balast dla partii. Już to, samo w sobie, budzi we mnie przekorny odruch symaptii dla człowieka. Poza tym, jeśli zastanowić się głębiej, to facet zasługuje na szacunek właśnie dlatego, że mimo tej zmasowanej akcji odbierania mu wiary w siebie - robi swoje.
Gdyby atakowali go tylko przeciwnicy, nie byłoby problemu. Normalka. Ale Tuskowi od przynajmniej dwóch lat także sympatycy i przyjaciele (?) wmawiają raz po raz, że jest do niczego. Że kudy mu tam do Kaczyńskich. Ba, nawet do Rokity. Albo Pawlaka. Że o Tomaszu Lisie nie wspomnimy...
Że za smutny. Że za wesoły. Że za niski. Że za wysoki. Że za spokojny. Że za agresywny. Że za bardzo spięty. Że za luzacki. Że to, że siamto, że owamto. Bogdan Klich, jako psychiatra, pewnie opisałby mechanizm lepiej. Ja znam działanie takiej propagandy z autopsji. Ilekroć z zapałem się za coś nowego łapię, za jakieś hobby, nową fuchę, sport ekstremalny albo lekcje chińskiego, a moja żona patrzy z politowaniem i mówi: "misiek, nie nadajesz się przecież... nic z tego nie będzie" - to nieodmiennie wychodzi na jej. Ma kobita sto procent racji.
A ja mam niejasne poczucie, że gdyby mnie nie ścinała na starcie, nie powtarzała w kółko, że nie dam rady, tylko zachęciła, powiedziała: "potrafisz, jedziesz, jesteś wielki, te chińskie znaczki nie są zresztą wcale takie trudne, a pilotowanie awionetki to dla ciebie przecież betka..." - też by się sprawdziło.
Bo sukces jest w człowieku - w jego głowie. Klęska również.
Słucham więc powszechnych bajań na temat Tuska - i coraz bardziej gościa podziwiam.
99 na jego miejscu już dawno by uwierzyło, że są do de. Rzuciłoby klocki i wróciło do malowania kominów. A Donald nie. On jest ten setny. Wyjątek od reguły. Uśmiecha się półgębkiem, i udaje, że to tylko deszcz pada.
I jakby nie spojrzeć, jakieś sukcesy ma. Względne, ale zawsze. Przerżnął prezydenturę, a jego partia o włos przegrała wybory parlamentarne, fakt. Ale ja pamiętam czasy, gdy politycy o podobnych poglądach spotykali się w knajpach Warszawy czy Krakowa, nad mineralną i trzema słomkami, i ściszonym głosem debatowali o liberalnej recepcie dla świata. Zaś wokół szalały watahy socjalistów bezbożnych i pobożnych, przekonane o swoim monopolu na realną władzę w PRL-prim vel III RP. Dziś - mamy partię przynajmniej quasiliberalną, utrzymującą się kolejny sezon w grze o najwyższe stawki w kraju, mocno zakorzenioną w samorządach, aktywną w Europie. I stało się to, jakby nie liczyć, przy znacznym udziale tegoż Tuska. Jakoś ładniejsi, cwańsi i mądrzejsi nie potrafili. A on tak. I jakby nie liczyć - był pierwszym politykiem centrowym, który w wyborach prezydenckich zbliżył się do 50%. Inni z tej bajki jakoś zawsze padali w przedbiegach.
Reasumując - byłbym gotów uwierzyć, że oto mamy w Polsce polityka marzeń, godnego, by reprezentować tzw. klasę średnią i okolice. Bo zupełnie przystojny, obdarzony poczuciem humoru i autoironią (rzadkie i cenne!), czytający książki (i w dodatku rozumiejący, co tam pisze - nawet, jeśli czyta J.S.Milla, a nie H.Sienkiewicza)... a przy tym - twardziel. Człek, co się kulom wroga (dziadek z Wehrmachtu) i złym szeptom własnego dworu nie kłania.
Ale...
Już prawie byłbym gotów we własną teorię o wirtualnym nadTusku uwierzyć, gdy Tusk realny przywalił "wielką koalicją". Licząc chyba, że tym newsem zdominuje w mediach debatę Kwaśniewski - Kaczyński...? Jeśli tak, to... to ja przepraszam.
Trochę ochłonąłem - i nawet po cichu pogratulowałem Donaldu Tusku strzału z "tchórzem", którym zdaje się wkurzył premiera i skłonił go do podjęcia debatowej rękawicy, wbrew logice i zapewne taktycznym podszeptom sztabu... gdy zobaczyłem w TV, kątem oka, sławny już w Salonie dialog Krzysztofa Leskiego "z plecyma" Donalda T. A potem przeczytałem na ten temat całe Krzysztofowe story.
I wymiękłem. I obraz szlachetnego bohatera, któemu jeno złe ludzkie języki robią krzywdę, się mnię wziął i znów jakby rozmazał i zachwiał...
Eeech...
Donald, ja Cię proszę. Ty mnie nie funduj takie dysonanse...
Ty się weź w garść i pokaż malkontentom.
W swoim własnym, dobrze pojętym interesie.
PS. Z tą moją żoną, to tylko żart. Nie mówcie jej - bo jak to przeczyta, to dostanę ścierą i usłyszę, że nawet do pisania bloga się nie nadaję...
Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka