Wkurzam salon Wkurzam salon
12862
BLOG

Rafał Ziemkiewicz. "Wkurzam salon". Odcinek I

Wkurzam salon Wkurzam salon Polityka Obserwuj notkę 66

 

 

Jako Wydawnictwo Czerwone i Czarne zdecydowaliśmy się publikować odcinkami na Salonie24.pl kolejną książkę, którą właśnie wydaliśmy. Tym razem będzie to "Wkurzam salon", czyli biograficzno-ideowy wywiad rzeka z czołowym polskim publicystą i pisarzem science fiction Rafałem Ziemkiewiczem przeprowadzony przez dziennikarza Rafała Geremka.

Każdego dnia z wyjątkiem sobót, niedziel i świąt będziemy zamieszczać po kolei jeden fragment książki, zaczynając od początku. Zapraszamy zawsze o godzinie 17, chyba że przed nadchodzącym odcinkiem wyjątkowo podamy inną godzinę publikacji. Życzymy ciekawej lektury.

 

 

 

 

 

Rozdział I.

Wieśniak

 

 

 

 

Mówisz o sobie, że jesteś ze wsi. Urodziłeś się w Piasecznie, wychowałeś w Warszawie. To taka prawicowa kokieteria?

Moja rodzina z Czerwińska poczuła się tą „wsią” trochę urażona. Pamiętamy, że Czerwińsk, z racji swego strategicznego położenia, był znaczącym ośrodkiem jeszcze w czasach, kiedy Kraków był małym gródkiem, a w miejscu przyszłej Warszawy czochrały się tury. Nazwa pojawia się w zapisach z czasów Mieszka II, a kościół, który do dziś panuje nad okolicą, zbudowany był przez Władysława Hermana, ojca Bolesława Krzywoustego; nie lokowało się takiej, na owe czasy, katedry, w byle dziurze. Prawa miejskie stracił Czerwińsk dopiero w 1865 roku i była to zemsta cara za zaangażowania mieszkańców w powstanie styczniowe. Ale zemsta, niestety, skuteczna, bo od tego czasu zaczął się zmierzch miejscowości. Mój dziadek Stanisław był przed wojną jej wieloletniem wójtem, lokalnym społecznikiem, ważnym działaczem Stronnictwa Narodowego w powiecie płockim; miał dużą bibliotekę i, jak pisałem, w jednej książce, takie szczególne dziwactwo, że nie trzymał w niej ani nawet nie czytał przekładów. Uważał, że Polak powinien czytać polskich pisarzy, zwłaszcza Reymonta, którego uważał w ogóle za największego pisarza w dziejach. Na pewno więc nie był takim znowu zwykłym, prozaicznym chłopem, ale jednak chłopem, nawet jeśli kiedyś tam, przed zaborami, moi dalecy przodkowie pieczętowali się jakimś herbem, bo takiej zdeklasowanej przez zaborców szlachty na Mazowszu było sporo. Wcześniej Stanisław był żołnierzem II Brygady Legionów, a jego młodszy brat Antoni jako ochotnik walczył między innymi pod Radzyminem w 1920 roku. Potomstwo Stanisława Czerwińsk opuściło, Antoniego w nim pozostało.

Natomiast z rodziną mojej mamy jest śmiesznie, bo mieszkała w Górze Kalwarii...

A co w tym śmiesznego?

Przed wojną Góra Kalwaria ? nazwana tak stosunkowo niedawno, na mapach z początku XIX wieku figuruje jeszcze jako tylko „Góra” ? była ważnym ośrodkiem religijnym dla Żydów i oni stanowili wielką część jej mieszkańców. Jest taki stale cenzurowany tekst Tuwima „Wiersz, w którym poeta uprasza wszystkich, aby go raczyli w dupę pocałować”, gdzie w przedostatniej zwrotce adresuje to wezwanie: „Wy, łapiduchy z Jasnej Góry, z Góry Kalwarii parchy święte... ”. Jeśli Tuwim widział w Górze Kalwarii żydowski odpowiednik Jasnej Góry, to pewnie niewiele przesadził. A śmieszne jest to, że kiedy nazwa miejscowości, z której pochodzi moja mama, padała przy ludziach żydowskiego pochodzenia, z punktu stawałem się obiektem ich zainteresowania i, odniosłem nieodparte wrażenie, rozmaitych aluzji mających mnie nakłonić, żebym już przestał udawać i dokonał tego „coming outu”, przynajmniej na gruncie towarzyskim. No więc może powinienem dodawać ? rodzina mamy mieszkała w Górze Kalwarii, ale w jej „gojowskiej” części.

Zachowała się jakaś pamięć o tej drugiej części?

Tyle co nic. Babcia, u której pomieszkiwałem jako dziecko w wakacje, czasem opowiadała o pejsatych Żydach w chałatach i myckach, i małych Żydkach, z którymi się kiedyś bawiła. Mówiła też oczywiście, co się z nimi potem stało, i że Niemcy nie chcieli oszczędzić nawet tych dzieciaków. To się mogłoby wydawać oschłe, jej opowieść, ale tak samo oschle opowiadała, jak w 1944 roku wychodzili co wieczór oglądać, jak płonie Warszawa. Myślę, że to pokolenie tyle przeżyło, że musieli w sobie wzbudzić jakąś niewrażliwość, odrętwienie na zbrodnie, bo gdyby ciągle to przeżywali, to by powariowali.

Czyli właściwie jesteś nie tyle ze wsi, co po obojgu rodzicach z małych miasteczek, powiedzmy, że z jednego zdeklasowanego.

Ale to mało istotne szczegóły. Mówię, że jestem ze wsi, bo praktycznie wszyscy współcześni Polacy pochodzą ze wsi i to raczej z chałupy niż z dworku. Najlepiej to widać we Wszystkich Świętych; miasta się wyludniają, a na drogach za rogatkami robi się jeden wielki korek. I większość Polaków strasznie się tego wsiowego pochodzenia wstydzi.

Stąd np. nienawiść Polaków do gwary, do dialektów, bo to pozostałość przeszłości wiejskiej, którą trzeba zadeptać.

Zatem ja się deklaruję otwarcie, żeby pokazać, że to żaden wstyd pamiętać, skąd ci nogi wyrastają. Ten kompleks trzeba zwalczać, bo właśnie on czyni Polaków bardzo podatnymi na manipulację. Łatwo to wyjaśnić, chociaż ktoś może mi zarzucić, że dokonuję jakiejś chałupniczej psychoanalizy...

Nie uwierzę, że ta obawa cię zniechęci do jej wygłoszenia.

Nie zniechęci, masz rację. Bo skąd się bierze ten straszny potencjał nienawiści, jaką widać w naszym życiu codziennym? To, że publiczność kabaretowa domaga się dowcipów przypominających antyżydowskie żarty ze „Szturmowca”, że każda dyskredytująca kogoś plotka jest podchwytywana bez żadnych prób weryfikacji, że nawet w środowiskach uważających się za kulturalne standardem są pogawędki, które mają upewnić rozmówców, że mają te same obiekty pogardy i że znajdują potwierdzenie swej wartości w poniżaniu i zniesławianiu tych samych osób?

W „Polactwie” wiele pisałem o podobieństwie Polaków do krajów i społeczności postkolonialnych, gdzie sukces i pozycja społeczna postrzegane są nie jako potwierdzenie osobistych zasług, ale jako cena za sprzedanie się zaborcy, nagroda za kolaborację, i gdzie istnieje z tego powodu wzajemna pogarda między elitą a, nazwijmy to, ludem. On generalnie gardzi elitą jako zdrajcami, choć poszczególne jednostki marzą, by się równie korzystnie sprzedać. Elita gardzi ludem jako ciemną masą, bo ta pogarda leczy jej poczucie winy. To ładnie widać, jeśli dzisiejsze zachowania porównamy z dawną polską inteligencją, tą od Żeromskiego. Tamta podchodziła do ludu z poczuciem misji, ze świadomością, że ma wobec niego obowiązki, a wręcz z bronowicką fascynacją. I do dziś można u niedobitków starej inteligencji pokazać ślady tej chłopomanii; mnie na przykład w głowie się nie mieściło, kiedy Zygmunt Wrzodak mógł takim ludziom jak Jan Olszewski czy Zbigniew Romaszewski dosłownie wchodzić na głowę, bo to przecież robotnik, prawdziwy robotnik, a więc ? Lud uosobiony... Najpierw myślałem, że to takie wyrachowanie, że działacz robotniczy jest nam potrzebny, żeby przyprowadzić mniej kumaty elektorat, ale przekonałem się, że nie, dla nich robotnik to nie jest ten, co mu „nie chciało się nosić teczki, musi dźwigać woreczki”, oni wciąż mają w umysłach obraz tego monumentalnego młotkowego z winiety dawnych pism PPS-u. A inteligencja z awansu, ta obrazowanszczina, na którą targetowo kieruje się „Wyborcza” czy „Polityka”, ludu, w jej języku zresztą nie ludu, tylko po prostu chamstwa, instynktownie nie znosi, bo on przypomina jej, skąd się wzięła. 

Ostatnio ten postkolonialny klucz do duszy współczesnego Polaka, który proponowałem, zaczyna być stosowany i przez innych, więc nie chcę się nad tym rozwodzić. Jest też i inny czynnik, może jeszcze ważniejszy.

Rozmawiałem kiedyś z psychologiem, który zajmował się pomaganiem ofiarom przestępstw, zwłaszcza ofiarom gwałtu. I kiedy opisywał syndrom psychologiczny typowy dla osoby zgwałconej, uderzyło mnie, że pasuje on do powojennych zachowań społecznych Polaków. Ofiara gwałtu ma straszne kłopoty ze sobą i nosi w sobie poczucie winy. Wydaje się jej, że w jakiś sposób pozwoliła na to, co się stało, że nie umiała się obronić i czuje wstręt do siebie; ciężko z tym normalnie żyć.

Owa odraza, jaką Polacy czują do samych siebie, skłania, by jakoś wyodrębnić, napiętnować i odrzucić tę część siebie, na którą złoży się cały wstręt i tym samym zaznać poczucia oczyszczenia. Tworzy się więc jakąś figurę innego Polaka albo nie-Polaka, którego się nienawidzi. To może przybierać różne formy. Na przykład figury ukrytego Żyda: zaraz po Okrągłym Stole, gdy się człowiek obracał w kręgach szukających identyfikacji patriotycznej, spotykał się z tym dyskursem dość szybko. Ktoś tam zawsze szeptał, że w rządzie jeden jedyny minister, co nie jest Żydem, to jest Syryjczyk – taki dowcip krążył o gabinecie Mazowieckiego. Coś podobnego słyszy się i dziś, choć już raczej słabo. Ja niedawno miałem w pociągu rozmowę z pewnym panem, który z głębokim przekonaniem mi wyjaśniał, że wszystkie postaci życia publicznego to ludzie podstawieni. Że na przykład całą rodzinę Komorowskich wymordowali Ukraińcy i podszyli się pod nich, zawłaszczając ich dokumenty, i obecny prezydent to właśnie żaden Polak, tylko potomek naszych oprawców. 

 

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 17. Książka jest już dostępna w sprzedaży.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (66)

Inne tematy w dziale Polityka