Wkurzam salon Wkurzam salon
3893
BLOG

Rafał Ziemkiewicz. "Wkurzam salon". Odcinek XII

Wkurzam salon Wkurzam salon Polityka Obserwuj notkę 12

 

 

Jeszcze na studiach zacząłeś żyć z pisania?

Zacząłem zarabiać pisaniem dość szybko. Najpierw pisywałem w „Odgłosach”, podłej gazecie regionalnej, potem w „Młodym Techniku”. Płacili jakieś tam grosze, ale na kieszonkowe dla nastolatka wystarczyło. To właściwie było jedyne moje kieszonkowe, od ojca dostawałem czasem parę groszy od wielkiego święta, ale raczej nie było w naszej rodzinie przyjęte, żeby dawać dzieciom pieniądze, chyba że wyjaśnią dokładnie, na co potrzebują, i rodzice uznają, że jest to potrzebny zakup. Ja nawet musiałem stoczyć wielką bitwę z matką, która chciała mi zabierać te honoraria i wpłacać na książeczkę oszczędnościową, bo to przecież nie do pomyślenia, żeby gówniarz marnował pieniądze na jakieś fiu-bździu. Dzisiejszemu młodemu czytelnikowi pewnie się to nie pomieści w głowie, ale w domu się nie przelewało, było nas czworo rodzeństwa, mama zawodowo nie pracowała ? dlatego nie chodziłem do przedszkola, nie przysługiwało ? a pensja kierownika nadzoru wodnego wysoka nie była. Ojciec strasznie tyrał, robił jakieś dodatkowe prace, rozmaite umacniania brzegów, budowy, całymi dniami go nie było i nie odczuwaliśmy żadnego niedostatku, powiedziałbym nawet, że dzięki tej pracy taty w terenie i jego dobrym kontaktom z chłopstwem ? bo na swoim stanowisku podpisywał im dzierżawy nadbrzeżnych pastwisk i łąk ? jedliśmy lepiej niż większość, prawie jak jakaś „resortowa” rodzina. Tata przywoził zawsze prawdziwe mięso, wędliny, rzeczy wtedy zupełnie nieosiągalne w sklepach. Znasz moich braci, wszyscy metr dziewięćdziesiąt, siostra niewiele mniejsza, znikąd się to nie wzięło. Ale o luksusach mowy nie było. Pewnie jakaś część mojej towarzyskiej nieatrakcyjności w oczach rówieśników wynikała z faktu, że chodziłem ubrany, tak to musieli odbierać, jak siódme dziecko stróża, w rzeczy „porządne” w takim pojęciu, jak go używała moja mama, czyli ciepłe i niedziurawe, ale z punktu widzenia obowiązującego fasonu żałosne, donaszane po braciach, sztukowane przez nią czy naprawiane…

Autentycznie zdziwiłem się, widząc, że na przykład wielu ludzi dostaje od rodziców jakąś pomoc, mieszkania, meble, że jest to uważane za naturalne, coś, co się należy… Ja po ślubie z domu rodzinnego zabrałem jedynie biurko, przy którym pracowałem i na które nikt inny nie reflektował. Wszystko inne w mieszkaniu było od rodziców mojej pierwszej żony, włącznie z samym mieszkaniem. I już wtedy gdybym miał trochę rozumu, powinien mi zadzwonić w głowie alarm, bo w efekcie całe mieszkanie było urządzone przez teściową, wedle jej gustu i uważania, bez żadnej dyskusji.

No właśnie, skoro dotarłem do tego momentu? Na trzecim roku studiów się ożeniłem i wtedy dorywcze honoraria, nawet połączone ze stypendium, przestały wystarczać, trzeba było znaleźć pracę i kiedy do Hollanka dotarło, że się rozpytuję w środowisku, zaproponował mi etat stażysty w „Fantastyce”; muszę wyjaśnić, że byłem tym stażystą dwa lata nie z powodu tak marnej przydatności do zawodu, tylko dlatego że to była jedyna możliwa formuła zatrudnienia, obowiązywała tzw. blokada etatów. No a potem zaczęło się dziennikarzenie. Do którego niezłym przygotowaniem okazała się roczna służba wojskowa, zaraz po studiach, w 1988 roku.

Nie mogłeś się jakoś wykręcić? Np. przyjść na komisję wojskową przebrany za Jana Chrzciciela? Z żółtymi papierami nie brali.

Gdybym przewidział rychły upadek ustroju, tobym się pewnie wykręcił. Ale nie chciałem, żeby to nade mną wisiało, po prostu wolałem mieć to jak najszybciej z głowy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności dostałem kategorię A3. Może dlatego, że pani doktor okulistka, do której poszedłem, zauważyła, że urodziłem się dokładnie tego samego dnia co jej syn. Uchodziłem w jej opinii za osobę sympatyczną, więc pewnie napisała, że mam słabszy wzrok, niż to było w rzeczywistości. Dzięki temu papierkowi nie wysłano mnie do wojsk zmechanizowanych, czyli do piechoty, tylko do szkoły podoficerów rezerwy obrony cywilnej w Węgorzewie. W sumie nie było to najgorsze miejsce. Spędziłem tam pierwsze trzy miesiące na szkoleniu, a potem już tylko wysiadywałem w wojskowym biurze, mieszkając w domu.

Wojsko musi być inspirującym miejscem dla młodego pisarza. W Ludowym Wojsku Polskim absurd i bezsens militarnej biurokracji spotęgowany był idiotyzmem PRL-u. Piotr Skwieciński opowiadał kiedyś smaczną anegdotę o wykładach na uniwersyteckim przysposobieniu wojskowym. Otóż wykładowca wojskowy mówił o tym, że Hannibal przekroczył Alpy na „staniach bojowych”.
Chodziło o słonie, ale wykładający popełnił błąd, przepisując z zeszytu innego „wykładowcy”.

To się wszystko fajnie wspomina, ale kiedy sam „byłem w syfie”, jak nazywali zaszczytną służbę szweje, czyli poborowi z zasadniczej, to nie widziałem tam nic śmiesznego. SPR OC w Węgorzewie, do którego trafiłem, była swego rodzaju jednostką karną dla „trepów”. Prawie wszyscy znaleźli się w tej jednostce, bo wcześniej coś przeskrobali: pili albo zgubili jakieś powierzone im „dobro”. Tam także wszyscy chlali na okrągło, więc gdy nastała wolna Polska, od razu tę jednostkę rozwiązano, mój turnus okazał się przedostatnim. Potem pomógł mi przez swoje układy starszy brat i załatwił przez znajomego „ZIP-a” ? „zapotrzebowanie indywidualne na podchorążego” ? z wydziału propagandy zmilitaryzowanych od czasu stanu wojennego Ochotniczych Hufców Pracy. W tej drugiej formacji moja służba polegała na tym, że miałem siedzieć w biurze ściśle od 8.00 do 16.00 i na wypadek nagłego wtargnięcia przełożonych zawsze wyglądać, jakbym coś robił.

 

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 16.30. Książka jest już dostępna w sprzedaży.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka