Gdy pomyślałem o dzisiejszym pytaniu, przyszło mi do głowy, że właściwie chodzi o miłość i zawsze chodziło. Pojechałem na terapię właściwie z miłości - bo prosiła Żona. Inna sprawa, że sam czułem, że coś jest nie w porządku, a jeszcze inna, że pojechałem, aby wszystkim udowodnić, że żadnego problemu nie ma. I mogę pić.
Znam wiele przypadków, gdy alkoholik postanowił trzeźwieć dla kogoś - sam jestem takim przypadkiem. Starczało mi sił jedynie na umówiony okres, a i to jedynie dlatego, że miałem jakieś elementarne poczucie dumy (dziś wiem, że pychy) i obowiązku (dziś wiem, że interesu, jaki w tym miałem, np. seks).
Dziś jednak wiem, że prawdziwym powodem, dla którego pojechałem do ośrodka, była miłość do siebie. Nie egoizm, nie narcyzm, a raczej coś jak czułość wobec samego siebie. Miałem to w sobie, a dziś uczę się tej miłości, wcale nie łatwej. Trudno kochać siebie, znając swoją przeszłość dokładnie. Podobno jednak kocha się mimo czegoś, a nie za coś. Może czas oczyścić duszę i sobie wybaczyć.