Nie ma „dobrych” i „złych” uczuć. Na terapii dzielono je na „lubiane” i „nielubiane”. Bardzo nas poprawiano za używanie słów: „komfortowe” czy „przyjemne”.
Bardzo szybko polubiłem uczucia „lubiane”, takie jak radość, spokój czy duma i uważałem je właśnie „dobre” dla mnie. Tymczasem w trakcie terapii pogłębionej odkryłem, że bardzo mi są potrzebne także uczucia nielubiane. Na przykład złość spowodowała, że postanowiłem zmienić pracę i to ona napędzała moją chęć awansu. Agresja jest mi potrzebna przy mierzeniu się z różnymi wyzwaniami, kiedyś również fizycznymi.
Nie uczucia są problematyczne. Dla mnie problematyczne są emocje, bo są chwilowe, natychmiastowe, bardzo często mocne. Podczas mityngów często słyszałem o doświadczeniach zapicia, że była to chwila. I właśnie to, że nie rozpoznam emocji, nie wyłapię jej na czas i pozwolę sobą zawładnąć może być dla mnie problematyczne.
Co więcej - odkryłem, że umiem sobie świetnie radzić w trudnych, stresowych sytuacjach. Dużo trudniej mi jest w momencie, gdy wszystko wychodzi. Szczególnie jeśli zaczyna być za dobrze. Wtedy mnie kusi bardziej.