wzmianka wzmianka
244
BLOG

Październik 1978, Warszawa - Moskwa

wzmianka wzmianka Rozmaitości Obserwuj notkę 4

W poprzedniej notce kierowałam czytelników na strony internetowe PIG, aby zapoznali się z jaką łatwością geolog polski może obecnie wymieniać doświadczenia z kolegami z przodujących krajów świata, nie tylko z USA. Należę do pokolenia, dla którego przodującym krajem był ZSRR. Byłam nawet na dwutygodniowym szkoleniu w wiodącym instytucie naftowym. Mój wyjazd pociągiem do Moskwy przypadł na wieczór po mszy pontyfikalnej Jana Pawła II.  Krótkie dni październikowe, dalekie przejazdy autobusami i metrem, w którym ja zahukana wówczas mieszkanka Warszawy mogłam się pogubić, nie odstraszyły mnie od zwiedzania obcego miasta. To, oraz wykłady w języku rosyjskim, którego znajomość też nie była biegła, byłoby dla mnie prawdziwym koszmarem, gdybym nie oglądała przed wyjazdem mszy pontyfikalnej transmitowanej w TVP. Panowie, towarzysze mojej niedoli siedzieli w hotelu. Oni mogli ze sobą rozmawiać, przygotowywać razem sprawozdanie ze szkolenia, które trzeba było składać po powrocie w dziale współpracy z zagranicą. Ja byłam sama. Miałam ze sobą kilka map Moskwy, w tym jedną angielską z zaznaczonymi kościołami. Znalazłam zaznaczony na niej polski kościół i go odszukałam. Wejście do niego było nie od ulicy lecz z tyłu. Odnalazłam je i weszłam do środka, bo drzwi były otwarte. Przed ołtarzem grupa starszych kobiet odmawiała  różaniec, wiadomo październik miesiącem różańca świętego. Początkowo nie mogłam zrozumieć w jakim języku się modlą. Po wsłuchaniu zrozumiałam, że jest to język polski. Dotarło do mnie, że nie modlą się tu współcześni Polacy pracujący w centrali RWPG i placówkach dyplomatycznych czy handlowych. Byli to potomkowie Polaków mieszkających w Rosji od pokoleń. Rozkleiło mnie to i chcąc się uspokoić wracałam ciemną boczną nawą do drzwi kościoła. Po drodze zauważyłam przy konfesjonale spowiadającego się młodego mężczyznę. W przesionku przeczytałam ogłoszenia, w tym godziny niedzielnej mszy św.  Po powrocie do hotelu poinformowałam kolegów, że znalazłam polski kościół i pójdę do niego w niedzielę na mszę św. Oni także wyrazili chęć zrealizowania mojego planu. Poszliśmy razem na odczytaną na afiszu godzinę. Msza się rozpoczęła… w języku rosyjskim. Kolega powiedział do mnie dyskretnie: „Mówiła pani, że będzie po polsku.” Ja próbowałam coś wyjaśnić, gdy z tyłu młody mężczyzna upomniał nas: „Wy nie znajetie w kakije wy miesto popadli?” Postawiło to nas do pionu i dalszej mszy słuchaliśmy z należytym spokojem i szacunkiem dla Boga i otoczenia. Ewangelia była czytana po rosyjsku i po polsku. Nie wiem jak nazywał się kapłan sprawujący Eucharystię i  głosił kazanie, jaką rangę miał w KK. Tłumaczył się swoim parafianom w języku rosyjskim dlaczego przedłużył pobyt w Rzymie i pozostał na mszy pontyfikalnej. Zapamiętałam to tak, że zachęcali go do tego inni kapłani zgromadzeni w Rzymie w czasie konklawe. Powiedzieli mu, że to jest pierwszy papież Słowianin i z tego powodu powinien pozostać, a jego parafianie będą mogli uczestniczyć w innych mszach św., bo  w Moskwie jest dużo kościołów. Tak powiedział – dużo kościołów.  Zrelacjonował też jakie ofiary materialne przywiózł dla kościoła (głównie naczynia i szaty liturgiczne). Na pytanie prowadzącej w poniedziałek wykład pani profesor jak spędziliśmy niedzielę odpowiedziałam, że byliśmy w polskim kościele. „Ot, mołojec!” odrzekła. Była ona specjalistką od okruchowych skał zbiornikowych, głównie piaskowców. To co nam mówiła potwierdzało się w analizach polskich złóż gazowych czerwonego spągowca. I tak zbliżyłam  się do wykładowców. I w tej działce coś mnie zafascynowało, więc zacznę od nowego akapitu.

Kierownikiem szkolenia naszej trójki był profesor z pochodzenia Gruzin, z jego opowieści przy  pożegnalnej kolacji w restauracji gruzińskiej wynikało, że był to człowiek światowy. On sam niczego nas nie uczył, ani nie kierował szkoleniem. Robił to ktoś niższej rangi, który nas wprowadzał w plan szkolenia. Rozpoczął wykład o liczeniu zasobów, ale był to raczej szkic do dalszych rozważań, bo po pewnym czasie przekazał prowadzenie swojemu bardzo młodemu asystentowi. Robił wrażenie trochę speszonego, bo gdy go poprosiłam by lepiej wyjaśnił mi pewne zagadnienie, odpowiadał gmatwając raczej sprawę. Ja chciałam zrozumieć sprawę do końca i ponownie zabrałam głos. Nagle drzwi się otwarły i do pokoju wszedł szef i to on wyjaśnił sprawę ostatecznie. W tym cyklu szkolenia zapoznano nas z obliczaniem zasobów węglowodorów w złożach metodyką mh(alfa). Nie będę tu wyjaśniać co ten iloczyn oznacza, bo tak odległymi wspomnieniami chcę się podzielić z większą liczbą osób. Metoda ta była opracowywana do obliczania zasobów na komputerach. Ja robiłam notatki z wykładów, bo w Polsce nie zetknęłam się z tak jasno przedstawionymi algorytmami postępowania. Mówiono nam, co trzeba zrobić na komputerach, jak podzielić zadanie na kroki obliczeniowe, od wprowadzania danych, rysowania map każdej zmiennej oraz iloczynów cząstkowych oraz ostatecznych na podstawie danych z wszystkich otworów, a potem wszystkich z wyłączeniem jednego, w każdym kroku innego, by poznać wielkość błędów w ocenie objętości złoża, pojemności zbiornika, … i ostatecznie zasobów gazu czy ropy. Wszystko to było tylko wykładem, bez dostępu do komputera oraz demonstracji obrazów z opracowania jakiegoś złoża. Nie było też do tej partii wykładów żadnych materiałów pisanych. Była to seria suchych wykładów bez pomocy naukowych. Metodyka tak mnie zafascynowała, że po powrocie napisałam własne sprawozdanie ze szkolenia, w którym wskazałam na celowość wdrożenia tej metodyki do praktyki w wersji ręcznej, wierząc że ręczne testowanie tego co ma kiedyś robić komputer ma sens.  Zaakceptowano mój pomysł i małą grupką wdrożyliśmy tę metodykę w życie, wykonując analizy kilku złóż gazu. Miałam nadzieję, że informatyka tak się rozwinie w mojej firmie, że niebawem zostanie wdrożona na komputerach. Po kilkunastu latach, już w III RP, słuchałam wykładów z okazji obchodów jakiejś okrągłej rocznicy powstania biura geologicznego. Jeden z wykładów dotyczył obliczania zasobów właśnie tą metodyką z użyciem komputera. Różnica dotyczyła jednostek miary. Tu wszystkie obliczenia  i grafikę wyrażono w stopach, a zasoby w stopach sześciennych. Myśmy wdrażali metodę z użyciem naszych jednostek, metry oraz  metry sześcienne. Po wykładzie podszedł do mnie geolog z Zielonej Góry i powiedział: „Pani Ziuto, a myśmy to robili bez komputera tyle lat temu.” Kupiono komputer z oprogramowaniem amerykańskim zapewne za grube pieniądze, ale nie było kogoś stać na dostosowanie sprzętu do obliczeń zgodnych z polską normą. Wtedy zrozumiałam, że być może w instytucie moskiewskim, rozpracowywano to co robili Amerykanie i podobnie jak my, trenowali metodę mh(alfa) na piechotę.

Piszę te wspomnienia by były świadectwem dla młodszych, nie tylko dla mojego wnuka Jędrka, że dobrego można się uczyć od każdego. Po drugie: Jeśli coś jest logiczne w założeniach może być zrozumiane nawet przez postronne osoby, nie tylko przez tzw. wielkich fachowców. W geologii bywa i tak, że ktoś mało zauważalny w środowisku, może bez trudu wpaść na pomysł wyjaśnienia czegoś, o czym uczeni dyskutowali od lat, ale żadnemu z nich nie udało się postawić zwięzłej hipotezy, przekonującej pozostałych. Zabrany przypadkiem w teren skromny asystent, widząc odsłonięcie skał po raz pierwszy, wyjaśnił profesorom od początku do końca co też on tu widzi. To było to! Wszyscy się z tą interpretacją zgodzili. Anegdotę tę opowiadał nam, chyba kilka razy, prof. Adam Tokarski z AGH, zaśmiewając się przy tym serdecznie.

wzmianka
O mnie wzmianka

Wykształcenie techniczne, praca w zawodzie. Do pisania na S24 namówił mnie wnuk Jędrzej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości