"Make America Greit Again", czyli "Uczyńmy Amerykę znowu wielką", to hasło wyborcze prezydenta USA Donalda Trumpa, a zarazem obietnica odbudowy minionej wielkości Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ta miniona wielkość to Złoty Okres w historii kapitalistycznej gospodarki światowej w latach 50,. 60. i połowy lat 70. XX wieku.
Wojciech Błasiak
Dlaczego Donald Trump nie uczyni Ameryki znowu wielką?
"Make America Greit Again", czyli "Uczyńmy Amerykę znowu wielką", to hasło wyborcze prezydenta USA Donalda Trumpa, a zarazem obietnica odbudowy minionej wielkości Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ta miniona wielkość to Złoty Okres w historii kapitalistycznej gospodarki światowej w latach 50,. 60. i połowy lat 70. XX wieku.
To okres nienotowanego przedtem i potem boomu gospodarczego i rekordowych wzrostów dochodów narodowych w Stanach Zjednoczonych i krajach światowego centrum, przy praktycznym zaniku bezrobocia i umiarkowanej inflacji. System ten oparty był na zagwarantowanych stałych kursach wymiany walut i dolarze amerykańskim jako walucie światowej wymienialnej na złoto. Dolar stał się jedyną walutą rezerwową świata, zastępując w tej roli nawet złoto. A Stany Zjednoczone stały się absolutnym hegemonem światowej gospodarki w zakresie produkcji przemysłowej, innowacyjności techniczno-technologicznej, eksportu kapitałów i handlu międzynarodowego, a amerykańskie korporacje transnarodowe dominowały w najważniejszych przemysłach światowych.
Hegemonia światowa
Od czasu narodzin światowego systemu kapitalistycznego w "długim wieku XVI" lat 1450 - 1640 w Europie, by odwołać się do Fernanda Braudela, a następnie globalizacji terytorialnej systemu pomiędzy XVI a XIX. wiekiem, oparty był on na dominacji hegemonicznej państwa o największej i najsilniejszej akumulacji kapitału. Ta okresowa hegemonia gospodarcza, finansowa i militarno-polityczna poszczególnego państwa kapitalistycznego centrum, polega na tym, że hegemon zajmując dominującą i uprzywilejowaną pozycję, określał własne reguły porządku systemowego i kontrolował ich przestrzeganie. Hegemonia światowa, za Immanuelem Wallersteinem, to quasi-monopolistyczna władza geopolityczna jednego państwa, umożliwiająca narzucenie swoich reguł i porządku w systemie światowym, tak by faworyzować maksymalizację akumulacji kapitału jego przedsiębiorstw.
W trakcie ponad 500 lat historii systemu, twierdził. I. Wallerstein, władzę hegemoniczną osiągnęły tylko Zjednoczone Prowincje Niderlandów w połowie XVII wieku, Zjednoczone Królestwo Brytanii w połowie XIX wieku i Stany Zjednoczone Ameryki w połowie XX wieku. Po historycznych hegemoniach Niderlandów i Wielkiej Brytanii, nowy cykl hegemoniczny rozpoczął się od roku 1873 rywalizacją światową między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami o to, kto zostanie hegemonicznym sukcesorem Wielkiej Brytanii. Efektem tego była "wojna trzydziestoletnia" lat 1914 - 1945 w postaci dwóch wielkich wojen światowych, przedzielonych okresem pokoju. Rywalizacja zakończyła się pełną i bezwzględną hegemonią Stanów Zjednoczonych od 1945 roku. Lata 1945 -1975, to Złoty Okres kapitalistycznego systemu światowego oraz prosperity i ekonomicznej wielkości Stanów Zjednoczonych.
Dług rządowy zamiast złota
Nawet wymuszone wydatkami na wojnę wietnamską, a wcześniej na wojnę koreańską, odejście w 1971 roku od wymienialności dolara na złoto, nie zaszkodziło a pomogło amerykańskiej hegemonii, przekształcając hegemonię finansową w "super imperializm finansowy", jak to określił Michael Hudson. M. Hudson jako pierwszy i jedyny sformułował w 1972 roku tezę o zastąpieniu dolara opartego na standardzie złota, dolarem opartym n standardzie "weksla skarbowego USA". Przedstawił to i udowodnił w swej fundamentalnej pracy "Super Imperialism. The Economic Strtegy of American Empire" z 1972 roku.
Do 1971 roku każdy drukowany dolar musiał mieć w 25% pokrycie w amerykańskich rezerwach złota. W 1950 roku Stany Zjednoczone posiadały 80% światowego złota. Ale je traciły przez zagraniczne wydatki militarne. I dolar oparty na standardzie złota, został zastąpiony dolarem opartym na obligacjach skarbowych rządu USA, czyli na długach amerykańskiego rządu. Do 1971 roku narodowe banki centralne wymieniały swe nadwyżki dolarowe na amerykańskie złoto, a po 1971 roku nadwyżki dolarowe tych banków wymieniano na skarbowe papiery dłużne rządu amerykańskiego.
Umożliwia to po dziś dzień stały "recykling" dolarów, by użyć określenia M. Hudsona. Wydane na zagraniczne zakupy i płatności amerykańskie dolary, wracają, by w zamian za weksle skarbowe amerykańskiego rządu finansować jego wydatki. Czyli Stany Zjednoczone deficytem budżetowym finansują, mocno upraszczając, swój deficyt handlu zagranicznego, a szerzej deficyt płatniczy. A wszystko dlatego, że dolar jest światową walutą rezerwową.
Z 10 mld dolarów rocznego deficytu handlu zagranicznego i płatniczego z początku lat 70. XX wieku, wzrósł on do blisko 150 mld dolarów w późnych latach 80. i blisko 300 mld dolarów pod koniec XX wieku, a wyniósł 1,13 bln dolarów za 2024 rok. Jest to 3,9% amerykańskiego PKB. Za tyle dodatkowo Stany Zjednoczone otrzymały towarów, usług i płatności, de facto gratis z zagranicy. To jest "darmowy lunch" hegemona. Jest to hegemoniczne wysysanie zasobów ekonomicznych reszty świata bez wzajemności, i to z pozycji dłużnika, a nie kredytodawcy, jak to przeanalizował M. Hudson. Amerykański "rządowy dług (weksle skarbowe rządu - WB) - pisał M. Hudson - stał się międzynarodowym pieniądzem używanym przez banki centralne wszędzie na świecie jako ich środki finansowe dla rozliczeń obopólnych między nimi bilansów."
Stagnacja gospodarcza i finansowanie popytu długiem
Lata 70. XX wieku rozpoczęły okres stagnacji gospodarczej systemu światowego. Powojenne źródła stale rosnącego popytu globalnego wygasły. Klasyczne keynesowskie sposoby pobudzania popytów krajowych nie działały. Do tego doszła wysoka inflacja. Pojawiło się nowe zjawisko stagnacji połączonej z inflacją - stagflacji. Nastąpiła systemowa stagnacja globalnej akumulacji kapitału w formie produktywnej, dzięki niedostatecznemu popytowi na zyskowną produkcję dóbr i usług.
Poczynając od początku lat 80. XX wieku nowym sposobem przeciwdziałania stagnacji produktywnej gospodarki systemu światowego stało się finansowanie efektywnego popytu poszerzającą się eksplozją kredytową, wspartą coraz bardziej globalną spekulacją finansową. Rozpoczął się proces "finansjeryzacji akumulacji kapitału", jak to nazwali Paul Sweezy i Harry Magdoff. Ta finansjeryzacja czy też finansjalizacja, to osiąganie zysków pieniężnych w drodze ekspansji finansowej i eksplozji kredytowej oraz spekulacji, z kluczową rolą kapitału finansowego i na globalną skalę, a z pominięciem procesów materialnej produkcji.
Masa kreowanego tak pieniądza stworzyła połączone ze sobą wielopoziomowo sieciowe instytucjonalnie, funkcjonalnie i geograficznie balony i bańki spekulacyjne, z których jedne zasilały drugie. Ulokowane one były w rozdymanych spekulacją aktywach finansowych, od akcji i obligacji poczynając, przez nieruchomości, a na papierach wartościowych zwanych pochodnymi lub derywatami kończąc.
Okresowo przerwała to implozja w systemie bankowo-finansowym 2008 roku w USA i Europie Zachodniej i globalny kryzys finansowy, który przeszedł w depresję, a następnie recesję gospodarczą. Prywatne instytucje finansowe na czele z bankami, przede wszystkim inwestycyjnymi bakami amerykańskimi, zostały uratowane od bankructwa wyłącznie dzięki ich dofinansowaniu idącym w biliony dolarów z pieniędzy publicznych. Natomiast około 8 do 10 mln amerykańskich rodzin straciło swoje domy, nie mogąc płacić zadłużenia hipotecznego. I gospodarka oraz 90% społeczeństwa nadal tkwi w ukrytym kryzysie zadłużenia.
Narastające zadłużenie globalne i krajowe
Łatwość i wielkość zysków generowanych dzięki lewarowanej długiem spekulacji finansowej, ułatwiła przy tym współzależnie prowadzenie szerokiej akcji kredytowej w skali międzynarodowej oraz krajowej przez banki oraz pozostałe instytucje finansowe. Efektem tego jest postępujący od lat 70. XX wieku wzrost zadłużenia przede wszystkim krajów globalnego Południa oraz eksplozji długu wewnętrznego w poszczególnych krajach. Długi i zadłużenie zagraniczne oraz krajowe stały się pierwszoplanowymi problemami ekonomicznymi, o czym przekonali się choćby Polacy w latach 80. XX wieku. Na 2023 rok globalne zadłużenie publiczne i prywatne Anne Pettifor szacowała na około 300 bln dolarów, a globalny dochód światowy wynosił około 90 do 100 bln dolarów. "Te długi - twierdzi A. Pettifor - nigdy nie zostaną spłacone."
Stany Zjednoczone były kluczowym krajem dla finansjeryzacji globalnej akumulacji kapitału, a dolar jej głównym instrumentem. I była to bezpośrednia przyczyna procesu zmierzchu ich hegemonii w systemie światowym. W istocie był to proces autodestrukcyjny, gdyż poza rywalizującym militarnie ówczesnym Związkiem Radzieckim, nikt tej hegemonicznej pozycji w zakresie produkcji przemysłowej, innowacyjności techniczno-technologicznej, eksportu kapitałów i handlu międzynarodowego, nie zagrażał i jej nie podważał, ani nie ograniczał.
Amerykański system finansowy, a w szczególności amerykańskie banki inwestycyjne stały się kluczowymi podmiotami światowej i krajowej spekulacji finansowej w oparciu o eksplozję akcji kredytowej. Promowała to doktryna neoliberalizmu z zasadami prywatyzacji wszystkiego co publiczne, deregulacji wszelkiej publicznej kontroli, w tym szczególnie rynków finansowych oraz restrykcyjnej kontroli płac i świadczeń społecznych. Neoliberalizm stworzył nowy ład światowy Konsensusu Waszyngtońskiego, który w latach 90. zastąpił powojenny system regulacji Bretton Woods. Ten Konsensus służył neokolonialnemu drenażowi ekonomicznemu krajów peryferii i semiperyferii przez kapitał krajów globalnego centrum, ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Polska i Polacy doświadczyli go w ramach tzw. planu Balcerowicza i kompradorskiej polityki gospodarczej kolejnych polskich rządów ostatnich 35. lat.
Autodestrukcja neoliberalizmu
Globalny paradoks polega tu na tym, że doktryna neoliberalizmu mająca służyć ekonomicznemu drenażowi peryferii i półperyferii systemu światowego, okazała się autodestrukcyjna dla centrum systemu, a szczególnie jego hegemona. Doprowadziła do dezindustralizacji Stanów Zjednoczonych.
Kreowanie popytu produkcyjnego i konsumpcyjnego poprzez kredytowanie jego wypłacalności, to tworzenie go poprzez zadłużanie firm i gospodarstw rodzinnych. To tworzenie długu. To stworzyło potęgę amerykańskiego sektora finansowego, z bankami inwestycyjnymi w roli głównej. I odbywało się to kosztem spowolnienia rozwoju realnej produkcji i konsumpcji, skąd wysysano dochody na obsługę kosztów zadłużenia, a co od lat 30. XX wieku nazywane jest "deflacją długu".
Stagnacja płac pracowniczych od końca lat 70. XX wieku, zderzyła się z podwyższaniem kosztów życia dla amerykańskich gospodarstw domowych. Ta stała podwyżka kosztów życia rodzin amerykańskich wynikała z rosnących kosztów mieszkalnictwa, opartego o bankowe kredyty hipoteczne. Wynikała ze wzrostu opłat za prywatyzowane usługi publiczne od ochrony zdrowia i zakupu leków, po transport i szkolnictwo wyższe. I oczywiście rosnące koszty obsługi kredytów bankowych, zaciąganych na obsługę tych kosztów i opłat.
Utrata konkurencyjności ekonomicznej i dezindustrializacja
Efektem finansjeryzacji była utrata konkurencyjności ekonomicznej amerykańskiej siły roboczej. Jak opisał to M. Hudson, "gdyby dać amerykańskim robotnikom wszystkie ich ubrania, cały ich transport, całe ich jedzenie, wszystko co fizycznie potrzebują, za darmo, to amerykańska siła robocza nadal nie mogłaby konkurować. Ponieważ jej koszty mieszkaniowe, koszty opieki zdrowotnej, renty monopolistyczne, obsługa zadłużenia - wszystkie te opłaty powodują, że amerykańska siła robocza jest usuwana z rynku." Same czynsze pochłaniają około 40% dochodów najmujących mieszkania, a co jest efektem wysokości bankowych kredytów hipotecznych.
W konsekwencji od końca lat 90. XX wieku nasilił się proces przenoszenia produkcji przemysłowej poza granice USA w poszukiwaniu taniej siły roboczej. I tak amerykańska produkcja przemysłowa przenosiła się do Chin i innych krajów Azji Południowo-Wschodniej, acz też i innych części świata. Prowadziło to do dezindustrializacji USA.
Tę dezindustrializację wynikającą z przenoszenia produkcji za granicę, wspierała finansjeryzcja produkcji krajowej, ograniczająca konkurencyjność produkcji przemysłowej. Zaczął dominować krótkookresowy zysk finansowy i uzależnione od niego wysokie płace zarządu oraz wysokie dywidendy dla akcjonariuszy, zamiast rozwoju produkcji i produktów oraz umacniania pozycji rynkowej przedsiębiorstw. "W ciągu ostatnich 15 lat - pisał w 2022 roku M. Hudson - ponad 90% zysków przedsiębiorstw w Stanach Zjednoczonych zostało wydanych na skup akcji i wypłaty dywidendy. Tylko 8% zysków przedsiębiorstw zostało wydanych na nowe inwestycje ... i zatrudnienie." Dla przykładu, jak podają William Lazonick i Yia Li, w latach 2002 - 2021 amerykańska korporacja cyfrowa Cisco przekazała akcjonariuszom 71% dochodu netto jako 144 mld dolarów w formie wykupów akcji, a także 48 mld jako dywidendy. Ich zdaniem finansjeryzacja pozbawiła Stany Zjednoczone możliwości osiągnięcia pozycji światowego lidera w technologii 5G. Do tego doszły częste przejęcia i fuzje korporacyjne dla wyłącznie finansowych korzyści i to jeszcze lewarowane kredytem. Prowadziło to do stagnacji czy wręcz kurczenia się przemysłu amerykańskiego.
Rentierska gospodarka i niespłacalny dług zagraniczny
Dzisiaj Stany Zjednoczone nie mają już wachlarza gałęzi przemysłowych, zdolnych do międzynarodowej konkurencyjności. Podstawą ich handlu zagranicznego i bilansu handlowego są głównie monopole innowacyjności i drenowane w skali światowej poprzez intelektualne prawa własności renty ekonomiczne. Ale też i renta surowcowa z wydobycia przez paliwowe koncerny amerykańskie ropy naftowej i gazu, tak w USA, jak i za granicą.
Renta ekonomiczna to dochód ponad koszty wytworzenia wraz z przeciętnym zyskiem, wynikający wyłącznie z monopolu na dany produkt czy usługę. W amerykańskich koncernach farmaceutycznych, tzw. Big Fharma, poszczególne ceny leków są ponoć nawet tysiące razy większe od kosztów brutto ich wytworzenia. Te dane są utajnione, ale można przypuszczać, iż podobna skala renty monopolistycznej jest osiągana w przemyśle technologii informacyjnych i cyfrowych oraz przemyśle zbrojeniowym (43% całego eksportu na świecie).
Stałe deficyty w handlu zagranicznym Stanów Zjednoczonych, "recyklingowane" wekslami skarbowymi, stworzyło ich gigantyczne zadłużenie zagraniczne. W 2024 roku dług zagraniczny USA osiągnął 27 bln dolarów. I stale narasta. Sytuacja staje się groźna. Stany Zjednoczone są już praktycznie niewypłacalne. Choć nie mogą zbankrutować, gdyż jest to dług nominowany w ich walucie dolara, więc zawsze mogą wydrukować każdą ich ilość, to dla innych państw staje się powoli jasne, że dolarowe weksle amerykańskiego skarbu, są zagrożone zasadniczą utratą wartości.
O tym jak groźna jest ta sytuacja w ukrywanej ocenie amerykańskich elit politycznych, świadczy tegoroczna desperacka propozycja sekretarza skarbu Scotta Bessanta, aby państwa posiadające amerykańskie weksle skarbowe wydłużyły termin ich zapadalności na 100 lat. Oznaczałoby to w praktyce ich anulowanie.
Dedolaryzacja
Od kilku już lat rozpoczął się proces dyskretnej dedolaryzacji. Wiele banków centralnych przestało zwiększać rezerwy amerykańskich papierów wartościowych na rzecz złota i innych walut, jak chiński juan. Narodowy Bank Polski zwiększył rezerwy złota ze 102 ton w 2017 roku, do 515 ton na maj 2025 i ma go więcej niż Europejski Bank Centralny (506,5 t.). Ta znakomita i odważna decyzja to osobista zasługa jego prezesa prof. Adama Glapińskiego.
Poszczególne kraje przeszły na rozliczenia wymiany handlowej we własnych walutach. Przede wszystkim uczyniły to Chiny i Rosja. Chiny od kilku już lat systematycznie zmniejszają udział rezerw dewizowych przechowanych w amerykańskich obligacjach skarbowych - z 805z,4 mld dolarów w 2023 roku, do 774,6 mld w 2024 roku.
Rozpada się też system petrodolara, który po zniesieniu wymienialności dolara na złoto, był kluczowym czynnikiem utrzymującym zapotrzebowanie światowe na posiadanie przez państwa dolarów. W 1974 roku z inicjatywy ówczesnego prezydenta Richarda Nixona, Arabia Saudyjska, a następie pozostałe kraje Zatoki Perskiej, zgodziły się sprzedawać ropę naftową wyłącznie w dolarach. Dlatego kraje importujące ropę naftową potrzebują stale dolarów, aby ją kupować. "Waszyngton - opisuje amerykański analityk Ben Norton - podpisał historyczne porozumienie z Rijadem, zobowiązujące się do obrony monarchii Zatoki Perskiej, w zamian za sprzedaż swej ropy wyłącznie w dolarach, deponowanie tych petrodolarów w amerykańskich bankach komercyjnych i inwestowanie w (amerykańskie - WB) obligacje skarbowe."
Arabia Saudyjska i inne kraje naftowe odchodzą od sprzedaży ropy wyłącznie za dolary. Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie handlują ropą i gazem z Chinami już za chińską walutę juan, a Pekin jest największym partnerem handlowym Arabii Saudyjskiej. Jak ujawnił Ben Norton, już w 2023 roku USA prowadziły tajne negocjacje z Arabią Saudyjską, aby wymusić na niej powrót do sprzedaży ropy w dolarach.
BRICS i szukanie alternatywy dla dolara
W 2024 roku z oficjalną propozycją dedolaryzacji międzynarodowego systemu finansowego wystąpiła nieformalna grupa państw BRICS. Pierwotnie BRICS została złożona w 2009 roku przez Brazylię, Rosję, Indie i Chiny, a poszerzona w 2010 roku o RPA. Dzisiaj liczy 10 członków i 10 partnerów, głównie z Globalnego Południa, obejmując 55% populacji świata i 44% światowego PKB. W ramach BRICS Rosja w 2024 roku przedstawiła plan używania walut narodowych do bilateralnego, transgranicznego handlu. Sytuacja stała się na tyle groźna dla Stanów Zjednoczonych, że prezydent D. Trump ogłosił, iż każdy kraj, który podejmie próby ustanowienia alternatywy dla dolara zostanie uderzony cłami nawet do 500%.
Dedolaryzacja światowego systemu finansowego i wymiany handlowej, to byłaby likwidacja dolara jako światowej waluty rezerwowej i całkowity upadek amerykańskiego imperium finansowego, w tym corocznego "darmowego lunchu" w wysokości co najmniej 1 bln dolarów deficytu płatniczego, pokrywanego wekslami skarbowymi. Jak dowodził tego od lat 70. XX wieku M. Hudson, cały deficyt bilansu płatniczego USA to jego wydatki militarne za granicą. Nade wszystko w postaci kosztów utrzymywania poza granicami kraju 800 baz wojskowych. A likwidacja corocznego "darmowego lunchu", to likwidacja źródeł finansowania nie tylko obecnych zagranicznych wydatków militarnych, ale zagrożenie dla finansowania całości wydatków wojskowych. 1 bln dolarów to proponowana przez D. Trumpa wielkość wydatków zbrojeniowych w przyszłym roku. Ograniczanie, aż po likwidację imperium finansowego, stanowi więc bezpośrednie zagrożenie dla drugiego filaru amerykańskiej hegemonii, jakim jest jego imperium militarne.
Problem polega na tym, że choć większość państw świata już chyba wie lub niebawem będzie wiedzieć, że Stany Zjednoczone są niewypłacalne, a wartość dolara będzie spadać wraz z wartością rezerw nominowanych w dolarach, to na ten czas nie ma dla dolara jako waluty rezerwowej świata faktycznej alternatywy. Oczywiście poza złotem. Aby taką alternatywę stworzyć, trzeba zbudować nowy międzynarodowy system finansowy, a tak naprawdę nowy międzynarodowy ład gospodarczy.
Niemożność cofnięcia skutków finansjeryzacji
Prezydent D. Trump nie może więc uczynić Ameryki znowu wielką.
D. Trump nie może bowiem cofnąć skutków finansjeryzacji gospodarki, gdyż musiałby umorzyć wszelkie długi gospodarstwom domowym i firmom, a całe zadłużenie to trzykrotność amerykańskiego PKB. Nie może zatrzymać dalszej finansjeryzacji życia gospodarczego, bo musiałby pozbawić siły finansowej i politycznej Wall Street. Musiałby zagrozić rosnącemu bogactwu finansowemu 1% finansowej oligarchii. Jak podaje Ben Norton za raportem organizacji badawczej Oxfam ze stycznia 2024 roku, majątek pięciu najbogatszych ludzi na świecie (Elon Musk, Bernard Arnault, Jeff Bezos, Larry Ellison i Warren Buffet) w ciągu trzech lat od 2020 roku wzrósł z 340 mld dolarów do 869 mld. A D. Trump właśnie dzięki finansjeryzacji sam został miliarderem poprzez operacje finansowe, a pewnie i spekulacyjne, na nieruchomościach.
D. Trump nie może też dokonać reindustrializacji, gdyż musiałby obniżyć cenę amerykańskiej siły roboczej, a więc zlikwidować system rentierskiego drenażu amerykańskich gospodarstw domowych. A więc przynajmniej zasadniczo obniżyć wysokość bankowych kredytów hipotecznych i wprowadzić bezpłatną służbę zdrowia. Dla dokonania reindustrializacji musiałby rozpocząć prowadzenie polityki przemysłowej i zaangażować kapitał państwowy w odtwarzanie utraconych gałęzi przemysłu. A cłami się tego nie dokona.
Stephen Miran, główny doradca ekonomiczny D. Trumpa, na zamkniętym posiedzeniu prywatnego instytutu naukowego w kwietniu zeszłego roku, jak to opisał Ben Norton, ujawnił rzeczywiste powody wprowadzania wysokich i masowych ceł, stwierdzając, iż "konieczne jest lepsze dzielenie się obciążeniami na poziomie globalnym". Kraje reszty świata mają po prostu cłami pokryć część kosztów utrzymania hegemonii światowej Stanów Zjednoczonych. Chodzi o to, aby te państwa "płaciły swoją uczciwą część" za dwa główne "globalne dobra publiczne" zapewniane przez Stany Zjednoczone; po pierwsze za "parasol bezpieczeństwa", a po drugie za dolara i skarbowe papiery wartościowe, dla utrzymania ich dominacji militarnej i finansowej.
Wojna gospodarcza z Chinami
Prezydent D. Trump otwarcie wypowiedział wojnę gospodarczą, a w szczególności technologiczną, Chinom. W swej analizie długotrwałej ("to maraton a nie sprint") wojny gospodarczej Stanów Zjednoczonych z Chinami, brytyjski ekonomista John Ross, twierdzi, iż jej wynik "będzie determinowany przez czynniki, które determinują długotrwały wzrost obu gospodarek." Kluczowy czynnik długotrwałego wzrostu mierzonego wielkością PKB to wielkość stałych inwestycji kapitałowych w PKB, a więc wartość nowych maszyn i urządzeń produkcyjnych, infrastruktury gospodarczej, budynków i budowli oraz środków transportu.
Jak to analizuje J. Ross, "biorąc pod uwagę ostatni cykl koniunkturalny jako całość odsetek netto tworzenia kapitału stałego w Chinach w PKB wynosił 21,0%, a w USA 4,4%." Ostatnio ten odsetek wynosił 15,8% dla Chin i 5,1% dla USA. Natomiast w liczbach bezwzględnych "roczna akumulacja netto kapitału stałego w Chinach wynosi 2,8 bln dolarów w porównaniu do 1,2 bln dolarów w USA."
Dzisiaj Chiny odpowiadają za 19% światowego PKB, a Stany Zjednoczone za mniej niż 15%. Utrzymując tempo inwestycji w kapitał stały, przy założeniu utrzymania amerykańskiego poziomu inwestycji, długofalowo Chiny powinny powiększać przewagę w wielkości PKB nad Stanami Zjednoczonymi. Chiny stały się przy tym nie tylko największą gospodarką świata, ale też supermocarstwem przemysłowym, tworząc 35% produkcji przemysłowej świata, czyli 3 razy więcej niż Stany Zjednoczone. 60% minerałów ziem rzadkich jest produkowanych w Chinach, a 90% jest tam przetwarzanych. 90% składników chemicznych środków uspokajających, antybiotyków, leków przeciwzapalnych i leków na niskie ciśnienie krwi pochodzi z Chin.
Ale to jeszcze nie rozstrzygnie wojny gospodarczej, gdyż kluczem jest innowacyjność gospodarki i dominacja technologiczna w kluczowych przemysłach. Tu zdecydowaną przewagę mają Stany Zjednoczone. Wygrywają zdecydowanie w wojnie o chipy, czyli o najbardziej skomplikowane produkcyjnie półprzewodniki. Jak to oszacował jeszcze w 2021 roku chiński ekonomista Junfu Zhao, "W łańcuchu wartości półprzewodników połowa całkowitej wartości dodanej występuje na etapie projektowania, gdzie dominują Stany Zjednoczone. Etap montażu, pakowania i testowania - na którym Chiny zdołały zaistnieć - przechwytuje tylko 6% całkowitej wartości dodanej".
Ale półprzewodniki to tylko środek do celu, jakim będzie nade wszystko przemysł sztucznej inteligencji AI. Długofalowo tu rozegra się ważne starcie. Ale Chiny muszą mieć do tego odpowiednią ilość corocznej produkcji najbardziej skomplikowanych obecnie chipów. A na razie nie mają.
Innowacyjności gospodarki i dominacji technologicznej nie da się już ująć w korelacje statystyczne. Wielkość wydatków na badania i rozwój, w USA 3,6% PKB, a w Chinach 2,6%, nie wykazuje bezpośredniej korelacji z innowacyjnością przemysłu. Tu działa bowiem pośrednio cały system społeczny i polityczny, od poziomu badań naukowych na uczelniach wyższych poczynając. Nie mam wiedzy by porównać możliwości amerykańskiego i chińskiego systemu nauki oraz badań i rozwoju, oprócz tego, że wiem, iż amerykański jest bardzo dobry. Choć zawsze może być gorzej.
Sądzę, dla zobrazowania tej tezy, że gdyby w Polsce zwiększyć nakłady na badania i rozwój do poziomu USA, to efekt w innowacjach byłby zerowy. Przy tym poziomie korupcji zawodowej w polskiej nauce, patologii awansów naukowych, o nepotyzmie nie wspominając, a co znam z osobistego doświadczenia, nie ma mowy o sukcesach naukowych i badawczo-rozwojowych, i to w skali kraju. Co gorsza, nikomu z polskich polityków to nie przeszkadzało i nie przeszkadza.
Historyczne zagrożenia
Prezydent D. Trump nie tylko nie może uczynić Ameryki znowu wielką lecz musi wręcz zarządzać rozpadem jej hegemonii. Desperacki i ryzykowny sposób w jaki to czyni, grozi przyspieszeniem tego rozpadu. Gdy w 2012 roku kończyłem swoją książkę "Pomiędzy centrum a peryferiami na progu XXI wieku", napisałem o USA tak: "Mimo bowiem zmierzchu amerykańskiej hegemonii globalnej, w horyzoncie średniookresowym Stany Zjednoczone nadal pozostaną najsilniejszym militarnie, politycznie i ekonomicznie mocarstwem globalnym." Przewidywałem bowiem powolny zmierzch ich globalnej hegemonii, licząc wszak na polityczną i militarną ich współpracę z Polską i krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Ale to nie musi być powolny zmierzch, tylko przyspieszający rozpad, a i współpraca przy tak drapieżnej nacjonalizacji amerykańskiej polityki zagranicznej może być niemożliwa.
Jest to historycznie nowa sytuacja, która wymaga rozważenia nowych i to budowanych długofalowo strategii geopolitycznych i geoekonomicznych. Problem w tym, że na polskiej scenie politycznej nie widać polityków, którzy mogliby to podjąć. To wynik trwającej od 1989 roku negatywnej selekcji w polskiej polityce. To wynik utworzonego ordynacją proporcjonalną w wyborach do Sejmu ustroju politycznego partyjnej oligarchii wyborczej. Można tylko mieć nadzieję, że rozpad, po 35. latach, układu tzw. okrągłego stołu, rozpoczęty dojściem do władzy rządu Donalda Tuska i narastającym chaosem politycznym w Polsce, stworzy szansę na ustrojowe przesilenie.
(Tekst na podstawie: W. Błasiak "Pomiędzy centrum a peryferiami na progu XXI wieku. Geopolityka i ekonomika Polski i Europy Środkowo-Wschodniej w warunkach integracji europejskiej i światowej depresji gospodarczej", "Śląsk" Wydawnictwo Naukowe, Katowice 2013)
9.07.2025
Inne tematy w dziale Gospodarka