Michał Wojciechowski Michał Wojciechowski
585
BLOG

O lekturach trochę inaczej

Michał Wojciechowski Michał Wojciechowski Kultura Obserwuj notkę 0

Tegoroczne skandaliczne zarządzenie MEN, by nie dawać młodzieży gimnazjalnej do czytania „Pana Tadeusza”, „Konrada Wallenroda” i „Potopu”, pobudziło zainteresowanie dla kanonu lektur. Co powinno w nim być i dlaczego?

Przedtem jednak należy stwierdzić, że pierwszym celem przedmiotu „język polski” jest biegłe opanowanie go. Z tym jest niedobrze, sądząc po poziomie językowym studentów. Znajomość historii i teorii literatury, wbrew wielu polonistom i kształtowi programu klas starszych, powinno być celem drugim.

Jest też anomalią, że przy nauce POLSKIEGO coraz więcej pojawia się lektur obcych. Na tym przedmiocie jest miejsce dla podstawowych arcydzieł, które poprzedziły rozwój naszej literatury, jak i dla tych, które mają bez wątpienia walor uniwersalny. Dla pozostałych właściwym miejscem byłby osobny przedmiot „Literatura europejska”. Można też ich lekturę dołączać do nauki języków obcych.

 

Czy jeden kanon?

Samo założenie, jakoby zadaniem władz państwa było ustalanie listy lektur dla dzieci i młodzieży, jawi się jako niesłuszne. Po pierwsze dlatego, że jest to zasada totalitarna, która wynika z chęci kształtowania umysłów.

Lista lektur odzwierciedla zmienne wiatry ideowe wiejące przez ministerstwa w ostatnim stuleciu. Dlatego na lektury związane z polską tradycją i tożsamością, które dominują w spuściźnie wieków dawniejszych, nakładały się produkty promowane przez lewicę. Trzeci nurt to faworyci polonistów i krytyków, którzy niekoniecznie się nadają na lektury masowe i wychowawcze.

Po drugie dlatego, że zadowalającej listy lektur nie da się w ogóle ustalić i zadekretować, gdyż literatura polska – nie mówiąc już o klasycznej i światowej – jest na to zbyt bogata. Co więcej, uczniowie, nawet w ramach kraju o dość jednolitej tradycji, są bardzo różni. Do każdego coś innego może trafić. Na początek, statystycznie inne są ulubione książki chłopców i dziewcząt. Różne są regiony, tradycje rodzinne, temperament, zainteresowania – i oczywiście wiek i stopień dojrzałości. Młodzież mało dziś czyta – zachęcić ją do słowa pisanego można, ale nie przez sztywny kanon.

Dlatego lista obowiązkowego minimum dla wszystkich powinna dość być krótka, kilkanaście pozycji większych plus wybory poezji. Chodzi o te dzieła, które pozwalają zrozumieć polski kod kulturowy. Natomiast lista pozycji do wyboru niech będzie jak najdłuższa i nie zamknięta. Lista ta nie powinna pozostawać na papierze, nauczyciel powinien dobrać z niej lektury indywidualne dla każdego ucznia (a nie dla całej klasy!). Na drodze stoi jednak władza, która chce zachować kontrolę i możliwość poddawania wszystkich jednolitym testom. A szerzej patrząc, zasadą edukacji powinna być decentralizacja i wolność szkoły, od strony praktycznej umożliwiona przez czek oświatowy, którym rodzice zapłacą w szkole, której program akceptują.

 

Cztery źródła

Zrozumienie kultury polskiej dzisiaj wymaga kontaktu z czterema jej głównymi inspiracjami: antykiem, chrześcijaństwem, swoistą tradycją polską i ostatnim burzliwym wiekiem.

A zatem, po pierwsze, więcej ze starożytności. Od wojny wykształcenie klasyczne w szkołach prawie nie istnieje. Wymazano je tak skutecznie, że nawet konserwatyści nie bardzo dostrzegają potrzebę wracania do Greków i Rzymian. Całkiem inaczej jest w krajach romańskich i w Niemczech (gdzie istnieje matura rozszerzona z greki!). Przydałby się przedmiot „Kultura klasyczna”, obejmujący podstawy łaciny i greki oraz literaturę starożytną w przekładach – ale póki co, niech się ona pojawi jako punkt wyjścia literatury polskiej i europejskiej.

U początku stoi od razu twórca genialny i ponadczasowy – Homer. Jej kanon zaczyna się więc od „Iliady” i „Odysei” (tylko nie w wersji prozą!). Potem klasyczne dramaty – „Antygona” Sofoklesa o wyższości racji moralnych nad politycznymi, ale i Eurypides – choć nie wiem, który („Alkestis”, „Elektra”, „Fenicjanki”, „Ifigenia w Aulidzie”?). Wybrane „Żywoty” Plutarcha, na których wychowywały się pokolenia. Bajki Ezopowe. Wybór myśli greckich, wybór poezji łacińskiej. Łacińscy historycy, może początki Rzymu w wersji Liwiusza.

Równoległy nasz korzeń w sferze słowa i myśli to Biblia. Niby to oczywiste, ale nawet na religii uczeń czyta często podręcznik zamiast Ewangelii! W programie z polskiego też musi ona być, ponieważ jest także podstawą kultury.

Potem to, co z Biblii wynikło, od „Wyznań” św. Augustyna (wynalazek autobiografii psychologicznej), przez Dantego i „Bogurodzicę” po poezje Karpińskiego, „Quo vadis” Sienkiewicza i „Krzyżowców” Zofii Kossak. W reszcie świata odblaski uniwersalizmu chrześcijańskiego są najwyraźniejsze w literaturze angielskiej. Dziś reprezentują to książki Tolkiena („Hobbit”, „Władca pierścieni”) i Lewisa (opowieści z Narnii, „Listy starego diabła do młodego”); aczkolwiek pierwszy z nich zbyt dużą siłę przyznaje złu.

Trzeci czynnik to tradycja specyficznie polska, którą streszcza „Pan Tadeusz” i „Potop” z resztą „Trylogii”, choć nie wiem, czy „Krzyżacy” nie zrobią się aktualniejsi… Wcześniej Kochanowski, świecki i religijny. „Kazania sejmowe” Skargi. Z księży jeszcze biskup Krasicki. Poezje Mickiewicza z „Konradem Wallenrodem” i „Dziadami”. „Pamiątki Soplicy” Rzewuskiego, świetny literacki portret czasów saskich, pokazujący od wewnątrz świat dworków i konfederatów (to zamiast Paska). Słowacki był najzdolniejszym poetą polskim, co widać we fragmentach lirycznych i w „Beniowskim”, nawet jeśli popadał w egocentryzm. Żywe się okazało jego odczytanie konfederacji barskiej („Ksiądz Marek”, którego pieśń wstępna przez spektakl Hanuszkiewicza poszła w lud i animowała „Solidarność”).

„Lalka” Prusa powinna być w kanonie za pokazanie napięcia między romantyzmem a codzienną pracą. Z Żeromskiego tylko „Wierna rzeka”, bo autentyczna, reszta to masochizm z domieszką postępowości, przestarzały i nudzący młodzież. Z rzeczy za długich wspomnę, że „Nad Niemnem” ma ładną wersję filmową. Na „Zemstę” nadal warto prowadzać, jak i na „Wesele”. Wybór poezji Młodej Polski. I tu koniec „starego kanonu”.

Literatury zagraniczne jak najoszczędniej, póki „swego nie znacie”. Uniwersalizm zapewnia antyk i Biblia z jej odblaskami, do czego dodajmy Szekspira. Trafiają się jednak książki obce współbrzmiące z polską tradycją, jak „Gwiazdy Egeru” (Géza Gardonyi), węgierski odpowiednik „Potopu”.

A zresztą literatura polska bardzo dużo czerpała ze świata: od różnych nacji (od Żydów po Rosjan) i z różnych prądów (na czele z niemieckim romantyzmem i francuską dekadencją). To byłoby dobre kryterium: to, czym się przejęli nasi wielcy pisarze, w tym te utwory, które tłumaczyli.

 

Mnogość nowsza

Czwarta inspiracja to czasy nowsze, czyli te, o których ludziom żyjącym obecnie opowiadali naoczni świadkowie. Zaczyna się to dla starszego pokolenia od pierwszej wojny światowej, a dla młodszego od drugiej. Ta epoka jest tak różnorodna, że nie wiadomo, co wybrać, nawet po odsianiu obrzydliwości i bełkotu, które uchodzą za literackie osiągnięcia. (Skądinąd ta niejednorodność i te gusty świadczą o rozkładzie). Trudność bierze się też stąd, że jesteśmy za blisko.

Pierwsza wojna światowa i Legiony mało się zaznaczyły w literaturze. Odpowiedź literacka na rewolucję bolszewicką była bogatsza. Wskażmy „Pożogę” Zofii Kossak i „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów” Ossendowskiego. Twórczość okresu miedzywojennego to dobry materiał na antologię poezji z Tuwimem, Gałczyńskim, Broniewskim. Powieści się zupełnie zestarzały, jak wcześniejsze nowele pozytywistyczne. Z nowomodnych lepszy Witkacy niż Gombrowicz, ale to w rubryce „do wyboru”.

Potem jeszcze trudniej. Entuzjazm walki odzwierciedlają „Kamienie na szaniec” Kamińskiego, tragedię najlepiej Mackiewicz, np. „Nie trzeba głośno mówić”. Obok wiersze Baczyńskiego, Gajcego, Trzebińskiego. Na ogół nie znamy osobiście świadków życia i śmierci Żydów polskich, przez co ten wątek naszych dziejów osłabł w świadomości. Słusznie się go podtrzymuje, ale forsowanie przekłamań typu Gross ma skutek przeciwny. O nim się słyszy, zamiast o przejmujących opowiadaniach Idy Fink.

Potem do szkolnej antologii dołączają Miłosz, Różewicz i Herbert, i sporo w kategorii „do wyboru”, choćby ksiądz Twardowski. Niechętnie wspominam Szymborską, której talent przewyższał intelekt i osobowość, przez co najlepsza była w tłumaczeniach z francuskiego. W dramacie coś z Mrożka.

W czasach najnowszych kanonu większych dzieł zaproponować się nie da. „Literatura piękna” to w dużym stopniu schnąca gałąź, towar przereklamowany i w dużej mierze zaśmiecony przez lewicową propagandę. Trzeba też uwzględnić, że żywa literatura szuka sobie nowych form, a powieść i opowiadanie się marginalizują. Poezja tez robi się niszowa, podręcznik tego nie zmieni.

Żywe są natomiast i szerzej czytane gatunki przez krytyków lekceważone, jak wspomnienia i fabularyzowana historia. Inny przykład to SF (z tego się wyrasta, ale młodzież matematyczno-przyrodniczą można przez Lema zachęcić do czytania). Jeszcze inny – satyra, felietony, publicystyka polityczna; lepiej te rzeczy bywają napisane niż nagradzane powieści. Dlatego w lekturach powinien się znaleźć wybór z Kisielewskiego. Mniej znany przykład: „Sto zabobonów” ojca Bocheńskiego, od strony literackiej krzyżówka satyry i encyklopedii. Rolę powieści i dramatu w dużym stopniu przejęło kino – ale to już niech uwzględniają inni reformatorzy szkoły.

 

Drug "Rzeczpospolita" 2015.

Pamiętam, że o prawdę i Polskę trzeba się bić. Nie lubię Warszawy i odwracania kota ogonem. Lubię rodzinę i przyrodę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura