Jednym ze skutków ubocznych „afery” z krzyżami w XIV Liceum we Wrocławiu, w każdym razie dla mnie, było ujrzenie na własne oczy, jak świetna, rozsądna, mądra i zaangażowana może być polska młodzież. Przy czym – podkreślam na samym początku i jest to nadzwyczaj ważne zastrzeżenie: dotyczy to wszystkich uczniów, zarówno tych „anty” jak i „pro” w szkolnej debacie o krzyżach. Na zdjęciach w fotoreportażu w Gazecie zobaczyłem skupionych, myślących, rozsądnych młodych ludzi, którym chce się argumentować i toczyć spory o ideały - bez względu na to, po której stronie ich rozum, wychowanie, przekonania i wiara nakazują się znaleźć.
I jednocześnie cała ta sprawa ukazała, jak okropnie zawiodła tę młodzież reakcja starszych. W szczególności, młodzi z Czternastki natrafili na reakcje dwojakiej natury.
Pierwsza – to agresywna reakcja nabzdyczonego, rozeźlonego belfra, który naburmuszył się, że oto młodzież odważyła się myśleći że – o zgrozo – myśl ta doprowadziła ową młodzież do konkluzji niezgodnych z jego, belfra, dogmatami. W najbardziej krystalicznej wersji taką postawą wyraził profesor Legutko, wyzywając w głośnym wywiadzie młodzież z Czternastki od najgorszych, i wyrażając przekonanie, że dyrektor szkoły powinien był po prostu młodych ludzi, którzy przyszli do niego ze swym postulatem, wywalić z gabinetu.
Oto reakcja godna byłego ministra edukacji. Oto reakcja godna filozofa. Muszę zadeklarować, że znam osobiście profesora Legutkę i że nigdy nie natrafiłem w rozmowie z nim na śladowe nawet przejawy takiej reakcji. Prawda, nie można powiedzieć, by grzeszył jakimś przesadnym ciepłem emanującym ze swej tożsamości jednostkowej, ale w jego znanej niechęci do poprawności politycznej itp. zawsze napotykałem jakieś znamiona poczucia humoru i naturalności. Zawsze dobrze mi się rozmawiało, i choć przecież zna moje poglądy, nie dostrzegałem w nim jakieś szczególnego rozeźlenia faktem mojego istnienia. Gniew, z jakim zareagował na działania licealistów z Czternastki musi dowodzić, że mamy do czynienia z czymś więcej niż naruszeniem tradycyjnych obsesji profesora Legutki. Jest to gniew, nazwałbym to, napędzany konfliktem międzypokoleniowym: oto młodzi ośmielają się myśleć, i – co gorsza – działać. Horrendum.
Druga reakcja, to zachowanie księdza Zięby, który w czasie debaty starał się najpierw dowcipkować, pewnie by nawiązać jakiś kontakt z młodymi, ale całość zakończył… wręczeniem różowego misia „Zuzi” i jakichś pistolecików jej kolegom. I tu muszę powiedzieć – księdza mi autentycznie zrobiło się żal. Wyobraziłem sobie – także na podstawie jego wypowiedzi w debacie – że musi to być ciepły, przyzwoity, sympatyczny duchowny … tyle że kompletnie nie mający kontaktu z rzeczywistością intelektualną młodych ludzi, z którymi przyszło mu w szkole pracować. I że ciągle chciałby ich traktować jak dzieciaków, w gruncie rzeczy dobrych i poczciwych, tyle że czasem zagubionych, ale jak ich się pogłaszcze po główce, da cukierka albo misia, to wrócą na dobrą drogę posłuszeństwa i zacności.
Obie te reakcje – jakże różne – mają to ze sobą wspólnego, że kompletnie nie przyjmują do wiadomości, że ci licealiści to są już „młodzi dorośli” (w amerykańskich księgarniach półki z książkami dla młodzieży oznaczone są napisem „Young Adults”), mający swe przekonania, swe poglądy, swe pasje i – przede wszystkim –swój rozum. Różnica jest tylko taka, że naburmuszony belfer odpowiada na wyzwanie, spowodowane ową postawą rozumnej młodzieży – agresją i wyzwiskami, i domaga się stosownych kar, zaś sympatyczny duchowny – reaguje infantylnym wręczaniem łakoci. Nie ukrywam, że drugą postawę wolę od pierwszej, bo zdradza ona empatię i zwykłą ludzka dobroć, której – jak wiadomo – na tym świecie nigdy za dużo. Ale obie reakcje są oparte na tym samym błędzie, a mianowicie na niezrozumieniu podmiotowości młodych myślących ludzi. Belfer chce ich zdyscyplinować, ksiądz dobrodziej chce ich pogłaskać i przywrócić do stanu dzieciństwa – ale ani jeden ani drugi nie wykazuje owego minimum szacunku dla ich rozumu, dla ich szukania, dla ich pasji.
Które – zdajmy sobie z tego sprawę – w większości z nich wypalą się, gdy ci młodzi dorośli ustatecznią się, gdy wejdą do przedsiębiorstw, zaciągną kredyty hipoteczne, wstąpią na szczeble kariery partyjnej lub zawodowej. Staną się wtedy tacy jak my – albo jak wielu z nas, no bo przecież nie mogę mówić za innych.
Miejmy nadzieję, że nie wszyscy. Tymczasem jednak, „my” – owi starsi, na zmianę ofukujący lub upupiający młodych z czternastki, srodze ich zawiedliśmy.
Sorry, Czternastka!
Inne tematy w dziale Polityka