…ale spokojnie, na razie tylko językową. Raz proponuję oderwać się od naszych wielkich kontrowersji politycznych i ideowych, jakie tu na moim blogu ostatnio miały miejsce, i zająć się czymś, co jest naprawdę nam wszystkim wspólne. A mianowicie językiem. Obiecuję, do naprawdę kontrowersyjnych spraw wrócę: i do PP, i do tolerancji, i do pluralizmu, i do wielu innych rzeczy, które mnie nurtują (czyli „kręcą”), a które Państwu dają okazję do wyrażenia swej radykalnej niezgody lub umiarkowanej zgody ze mną. Ale dziś będzie o czymś innym.
Jako ktoś, kto na stałe mieszka poza Polską, zmiany w języku dostrzegam może bardziej dramatycznie niż ktoś, kto w codziennej polszczyźnie zanurzony jest cały czas. Stykam się z nowinkami, które czasem mnie śmieszą i nawet ujmują (np. bardzo podoba mi się użycie słowa „sorki”, jako taki sympatyczny trochę wygłup językowy), a inne okropnie wręcz denerwują. I tym innym wypowiadam niniejszym wojnę, do której toczenia chciałbym też Państwa zaciągnąć.
Już widzę te uśmiechy pobłażania lub zniecierpliwienia: znów jakiś pretensjonalny purysta językowy będzie złościł się na przyjmowanie w języku codziennym słów angielskich. Otóż NIE; moja wojna wcale nie jest skierowana przeciw temu. Wejście żywcem wielu słów angielskich, czasem leciutko tylko zmodyfikowanych, uważam za nieuchronne i mnie specjalnie nie złości. Cały np. język internetowo-komputerowy jest angielski i to jest oczywiste; tak samo wejście w życie zjawisk, których przyjście do nas z Zachodu wyprzedziło powstanie u nas słów dla ich opisania. I tak już zostanie: „Fast foody”, „dyrektorzy kreatywni”, nawet może „deweloperzy” itp.
Nie, to co mnie naprawdę denerwuje to przejmowanie całych zwrotów z języków obcych (tzn. w praktyce, z angielskiego) i tłumaczenie ich dosłownie, chociaż mamy przecież świetne alternatywy u siebie.Oto kilka przykładów:
* „W czym mogę pomóc?”, ewent. „Jak mogę pomóc?” – jako odzywka telefoniczna. Oczywiście, dosłowne przejęcie „How can I help you?”. Ale w wersji polskiej idiotyczne, prawda? Bo my zazwyczaj nie dzwonimy po żadną pomoc, tylko po informację, usługę etc.
* „Proszę zostać z nami” (telewizyjni zapowiadacze). Też, dosłowne „Stay with us” (w wersji francuskiej: "Ne quittez pas"). Dość mnie razi.
* „Ekskluzywny” w znaczeniu wyłączny (np. ekskluzywny wywiad). Wyjątkowo głupie, na szczęście niezbyt częste.
* I w tej samej kategorii, choć pewno już niezauważalne jako import językowy i tak szeroko przyjęte, że nie do zwalczenia: „Miłego dnia”. To taka automatyczna amerykańskość, czyli „Have a nice day”. Rzecz kompletnie nowa, ale chyba najmniej drażniąca.
* „pod kontrolą” (under control). Pewno już nie do wyparcia.
A teraz główny obiekt mojej nienawiści i wojny:
* użycie rzeczownika przed innym rzeczownikiem w roli przymiotnika. A zatem „Sport telegram” (zamiast Telegram sportowy), „Biznes informacje”, „Kredyt bank”. To wyjątkowy złośliwy i irytujący szkodnik językowy.
Z kolei językowa irytacja z innej kategorii, całkowicie niezwiązana z wpływem języków obcych, ale powolna zmiana znaczenia słowa, wypłukująca pierwotne znaczenie.
* „Spolegliwy”. Piękne słowo wymyślone przez Tadeusza Kotarbińskiego, dla określenia człowieka, na którym można polegać. Odpowiednik angielskiego „reliable”. Od jakiegoś czasu używane w wersji zupełnie innej, pejoratywnej, jako oportunista, potakiewicz, człowiek potulny i posłusznie stosujący się do instrukcji innych ludzi etc.
* I na koniec oczywisty błąd gramatyczny, który już na tyle wszedł do języka, że chyba stał się normą, a mianowicie użycie słowa „tą” jako biernika (Weź tą rękę; podaj mi tą książkę, chociaż powinno być oczywiście tę).
A może to wszystko przejaw mojej paranoi albo mądrzenia się?
Inne tematy w dziale Polityka