Rozszlochał się gorzko, głośno i chyba szczerze Maciej Rybiński, użalając się we wczorajszej Rzepie nad swą dolą nieszczęsną, podłą: oto w “wiodącym nurcie polskiej historiografii, a zwłaszcza publicystyki politycznej”, przy okazji rocznicy Marca ’68 w kółko mówi się o Adamie Michniku i o “dziesięciu, może 15 osobach”, ale akurat nie o Nim, Macieju Rybińskim. A przecież On także, wraz z „kilkudziesięcioma tysiącami studentów” protestował w Marcu. Jak mu tę osobliwość wyjaśnić, ale tak, żeby nie zrobić przykrości?
http://www.rp.pl/artykul/104301.html
Może najlepiej jego własnymi słowami. Jak opisuje swe własne motywacje działania w Marcu: „Z moim najbliższym wtedy przyjacielem Markiem Malakiem staraliśmy się być wszędzie tam, gdzie coś się działo. Jak była okazja ganiania się, a nawet bicia z Golędzinowem, trzeba ją było wykorzystać”. U Adama Michnika, ale także u Lityńskiego, Dajczgewanda, Szlajfera, Lasoty, Sawickiego, Grudzińskiej i i tych kilkunastu innych ludzi, którym tak zazdrości miejsca w historii, motywacja była jednak trochę inna. Znam niektórych z nich i wiem, że akurat chęć „ganiania się, a nawet bicia z Golędzinowem”, nie była wówczas dominującym motorem ich działania. Ich cele były nieco bardziej wyartykułowane, choć nie znaczy to - trudne do zrozumienia. Dlatego historia uznała ich za aktorów, a Rybińskiego - za statystę.
Czy to wyjaśnienie go przekona? Pewno nie, bo w tym samym felietonie Rybiński dokonuje przeciwstawienia subtelnego, jak satyra Marcina Wolskiego. Z jednej strony - ideowe wybory ówczesnych komandosów, którzy „zauważyli sprzeczność między tym, co słychać, a tym co widać” i „zaczęli się domagać, by w komunistycznym filmie, tak jak w hollywoodzkim, nastąpiła jedność dzwięku i obrazu”. Z drugiej strony - wybory swoje i tysięcy innych studentów, których na ulicę wyprowadziło „wychowanie w duchu patriotycznym i tradycji walki z zaborcami”. A więc patriotyczny i anty-zaborczy Rybiński walczył wtedy ze „zniewoleniem”, a ci, których tak ponad miarę dziś się fetuje i nagradza, po prostu chcieli komunistycznego filmu, w którym dźwięk zgadza się z obrazem. Takie były fakty.
Dziwne tylko wydać się może, dlaczego partia i ubecja., może sugerując się mętnym hasłem Karola Modzelewskiego „Niepodległość bez cenzury”, uwięziła na dłużej tylko tych kilkunastu czy kilkudziesięciu ludzi - towarzyszy Michnika, a nie wtrąciła w lochy Rybińskiego, który wszak walczył (nic nie zmyślam) powodowany „patriotyzmem, poczuciem godności ludzkiej i przyzwoitości, zmęczeniem powszechnym kłamstwem oraz odrazą do ideologii i jej ohydnego języka”. Kierowany tymi wzniosłymi odczuciami musiał potem męczyć się w prawdziwym więzieniu, jakim był tygodnik Rady Naczelnej Zrzeszenia Studentów Polskich „itd”, podczas gdy komunistyczny Michnik mógł w apartamentach na Rakowieckiej pisać w najlepsze kolejne książki o socjalizmie, wspomagany rzecz jasna przez usłużnych klawiszy.
I tylko jedno mnie w tym wszystkim intryguje. Gdzie Rybiński dostrzega dzisiaj taki „kult tych kilku osób wokół Adama Michnika” - bo przecież nie w tych pismach i gazetach, do których pisuje? Gazeta Polska, Niezależna Gazeta Polska, Wprost... Czyżby tak bardzo nimi gardził, że nie myśli nawet o zaliczaniu ich do „wiodącego nurtu polskiej historiografii, a zwłaszcza publicystyki politycznej”?
PS: Wyjaśnienie auto-biograficzne, tak na wszelki wypadek. W Marcu ’68 byłem uczniakiem, ale po lekcjach na Krakowskie Przedmieście chodziłem, raz nałykałem się gazu łzawiącego na ul. Traugutta, gdy wpadłem w kocioł, a raz dostałem nawet na Krakowskim pałą po plecach, na szczęście miałem gruby kożuch. Też chodziłem tam z przesłanek patriotycznych więc gdy Historycy Nowej Generacji będą degradować Michnika a awansować Rybińskiego, proszę o mnie nie zapominać.
Inne tematy w dziale Polityka