Reakcja Ministra Obrony Narodowej na wyrok sądowy w sprawie pana Jerzego Marka Nowakowskiego jest czymś więcej niż małostkową niesprawiedliwością: jest skrajną nieroztropnością. Niemoralność polityczną można ministrom od biedy wybaczyć, bo jak wiadomo kryteria moralności są kontrowersyjne. Ale głupich decyzji - nigdy.
Najpierw, dlaczego jest niesprawiedliwością. Bo jeśli - jak sam Minister przyznał - Pan Nowakowski został przez umieszczenie go w raporcie Macierewicza pokrzywdzony, to należy mu się odszkodowanie - i już. Co innego, gdyby Minister mówił, że żadnej szkody nie było, albo że odszkodowanie 30 tysięcy jest niewspółmierne do szkody. Ale Minister niczego takiego nie mówi - i bardzo dobrze, bo szkoda była oczywista, zaś suma (co do której rzecz jasna można dyskutować) 30 tysięcy w odniesieniu do wziętego publicysty, który nagle znalazł się - przynajmniej na jakiś czas - na lodzie, a na dodatek w obliczu nieuchronnego odium ze strony części jego zawodowego środowiska, nie wydaje się wcale ekscentryczna.
Tyle o niesprawiedliwości. A teraz o nieroztropności. Otóż w decyzji Ministra o odwoływaniu się od decyzji Sądu nieuchronnie tkwi przekonanie, że dzisiejsza władza nie może być odpowiedzialna za działania poprzedniej. Tymczasem jest dokładnie na odwrót: z punktu widzenia relacji panstwo-obywatel, nieważne jest, kto aktualnie jest u władzy: Tusk czy Kaczyński, PO czy PiS. Pomijając sytuacje skrajne, rewolucyjne, w ktorych następuje zasadnicza zmiana systemu jako całości (a nawet wtedy można dyskutować, czy nowa władza nie przejmuje przynajmniej części zobowiązań, zaciągniętych przez ancien regime), roszczenia i zobowiązania skierowane są do instytucji państwowej, a nie do jednostki, która akurat w tej instytucji pełni funkcję. Odrzucając na takiej podstawie werdykt sądu i odwołując się od niego, minister Klich popełnia błąd konstytucyjny: de facto zakłada tezę o dyskontynuacji, a zatem o rewolucyjnym charakterze zmiany 21 października 2007. W ten sposób, pośrednio podważa demokratyczną prawowitość tego rządu.
A jest i błąd czysto polityczny, pragmatyczny. Jak lepiej mógł minister Klich odgrodzić się grubą krechą w świadomości publicznej od nielubianego przez swą partię Antoniego Macierewicza niż zapłaciwszy obecnie odszkodowanie Panu JMN? Komunikat wysłany w ten sposób brzmiałby: Patrzcie, przez błędne, niezgodne z prawem, niesprawiedliwe decyzje czołowej postaci dawnego rządu dziś podatnicy muszą płacić. Oczywiście ta zapłata jest symboliczna, za te 30 tysięcy można pewno kupić kilka psów ogólnowojskowych - ale jaki świetny wydźwięk propagandowy! Tymczasem minister, całkowicie bezwiednie, stawia się po stronie Macierewicza, którego decyzji obecnie symbolicznie broni (odwołując się od wyroku, wywołanego działaniem Macierewicza), choć jednocześnie przyznaje, że Pan JMN ma prawo, by czuć się poszkodowanym.
I oto paradoks: z jednej strony, decyzja ministra opiera się na zasadzie dyskontynuacji (nie odpowiadamy za błędy poprzedników), ale z drugiej strony - bierze tych poprzedników symbolicznie w obronę (bo kontestuje wyroik, który tych poprzedników dezawuuje).
Czy można było zrobić więcej błędów w jednej, w końcu nie tak ważnej (wybaczy mi Pan, Panie Jerzy?) decyzji?
Inne tematy w dziale Polityka