To, że grupa (domniemanych) wywiadowców ze zweryfikowanego WSI poważnie potraktowała zasadę transparentności i przejrzystości w życiu publicznym - nieodłączną wszak od demokracji - umieszczając zdjęcia i informacje o swej obecnej działalności w Afganistanie na popularnym i ogólnodostępnym (także w samym Afganistanie) portalu “Nasza Klasa”, powinno było mnie zaskoczyć, ale nie zaskoczyło.
Tym bardziej, nie zaskoczyły mnie reakcje polityczne w Kraju: z jednej strony - oskarżanie Antoniego Macierewicza, z drugiej strone - oskarżanie o oskarżanie Antoniego Macierewicza. Trochę dalej poszedł Zbigniew Wasserman, który o całą sprawę oskarżył Gazetę Wyborczą, za narażanie na szwank bezpieczeństwa polskich żołnierzy, a co za tym idzie - interesów państwa polskiego.
Mógłbym teraz ponatrząsać się trochę z polityka, który zło widzi nie w sprawie, ale w tych, którzy o niej piszą. Nie będę, bo problem jednak jest realny, bez względu na to, jak politycznie motywowane są zarzuty Wassermana pod adresem GW . Chodzi mianowicie o to, na ile wolna prasa w demokratycznym państwie powinna auto-cenzurować się w obliczu takich dóbr jak bezpieczeństwo narodowe, bezpieczeństwo konkretnych ludzi czy inne aspekty dobra publicznego.
Nie da się tego zbyć prostą formułką, że prasa jest od tego, by informować, a politycy od tego, by dbać o dobro wspólne. Wszak pełna, nieskrępowana informacja jest też elementem interesu publicznego, a ustawianie dziennikarzy w roli pomocników władzy musi się zawsze skończyć źle dla wolnej prasy. Na dłuższą metę.
No dobrze, ale „na dłuższą metę” to wszyscy umrzemy, jak powiedział J.M. Keynes, a na krótszą metę można postawić pytanie, czy szkoda, wynikająca z publikacji tej kompromitującej informacji, jest większa czy mniejsza niż wielka społeczna korzyść, polegająca na ujawnieniu oczywistej głupoty, wskazującej na patologię (choćby i bardzo ograniczoną swym zasięgiem) w wywiadzie. Jak dokonać tego wyważenia? I kto ma to robić - dziennikarz, redaktor, cenzor czy polityk?
Sporo lat temu byłem w Birmie i pisałem stamtąd trochę dla Rzeczpospolitej Fikusa. Trafiłem na sensacyjną sprawę, zresztą o której już trochę mówiło się m.in, w USA, nie pamiętam, może także w Polsce. Demokratyczna Polska sprzedała wojskowym władzom w Rangunie - wyjątkowo okrutnym i krwawym - kilka, może kilkanaście helikopterów wojskowych, które mogły być użyte - i najpewniej były użyte - do rozprawiania się z partyzantami, m.in. kareńskimi i szańskimi na północy i wschodzie kraju. Udało mi się dotrzeć do pewnego polsko-kanadyjskiego inżyniera, mieszkającego w Rangunie, zresztą wyjątkowo podejrzanego typa, zaangażowanego w całą sprawę od strony technicznej, a pewno i wywiadowczej.
„Rzepa” propozycji nie przyjęła, a ówczesna szefowa działu zagranicznego - nie wiem, czy po konsultacji z Fikusem - powiedziała mi, że byłoby to zupełnie niepotrzebnym podważaniem interesu narodowego. Może użyła innych słów, ale taki był sens.
No i od tego czasu nie wiem, czy miała rację, czy nie. Oczywiście byłem zawiedziony, ale jej racje też mogłem zrozumieć. Mimo wszystko, nadal uważam, że prasa powinna pisać całą prawdę, jaką uda jej się odkryć i jaką uzna za odpowiednio „newsworthy”, a jedyne ograniczenia winny wynikać z bardzo precyzyjnych zakazów prawnych, sformułowanych w możliwie najbardziej jednoznaczny i jednocześniie minimalistyczny sposób. Ale ta formułka nie rozwiązuje dylematu redaktora, odpowiedzialnego za skierowanie materiału do publikacji.
Póki co, pozdrowienia dla wywiadowców z Naszej Klasy. I pytanie na marginesie: a ile klas już żeście chłopaki ukończyli?
Inne tematy w dziale Polityka