Na początek – dwie małe osobiste reminiscencje z ostatnich miesięcy. (Zazwyczaj wrodzona i nabyta skromność każe usuwać mi się całkowicie w cień w tych wpisach, ale tym razem wymogi narracji wymagają początku w pierwszej osobie liczby pojedynczej).
W końcu czerwca brałem udział w międzynarodowej konferencji w Moskwie. Drugim mówcą w sesji, w której także ja miałem swój referat, był wybitny przedstawiciel rosyjskiego establishmentu państwowego, szef czołowego organu konstytucyjnego, więc słuchałem go uważnie. Mówił z głowy, bez kartki, więc można przypuszczać, że mówił to co myśli. Referat prezesa Sądu Konstytucyjnego Rosji, Walerego Zorkina – bo to o niego chodzi – był chyba najbardziej „anty-rosyjskim” wystąpieniem, jakie zdarzyło mi się słyszeć od wielu, wielu lat. Zorkin utyskiwał na odwieczny, nieredukowalny nihilizm prawny Rosjan, który nakazuje im lekceważyć normy ogólne, a słuchać tych, których się boją – okrutnych, autorytarnych władców.
Gdy powiedziałem potem moim rosyjskim przyjaciołom z rosyjskiego Instytutu Polityki Konstytucyjnej – organizatorom konferencji, że gdyby coś takiego wygłosił w Moskwie cudzoziemiec, uznane byłoby to zapewne za pogwałcenie zasad gościnności – byli zdziwieni niepomiernie. Dla nich takie argumenty, taka narracja – to rzecz codzienna, coś oczywistego.
Reminiscencja druga. Przed miesiącem przeczytałem fascynującą książkę, której większość akcji dzieje się w Gruzji, a więc kraju, który jest dziś na czołówkach gazet. Sceną wydarzeń są miasta, które dziś powtarzają się w wiadomościach: Gori, Tbilisi (w książce jeszcze pod nazwą Tiflis), Władykawkaz… Bohaterem jest nieprzeciętnie zdolny i pracowity chłopak, maltretowany przez ojca, pochłaniający książki, śpiewający przepięknie… Wiedzą oczywiście Państwo: chodzi o „Młodego Stalina” (na polski przetłumaczonego chyba jako „Młodość Stalina”) pióra rewelacyjnego historyka brytyjskiego, Simona Sebaga Montefiore.
Dlaczego przytaczam te dwa wspomnienia? Ano dlatego, że powinniśmy za wszelką cenę wystrzegać się uogólnień i stereotypów narodowych. Agresja Rosji na Gruzję nie powinna stać się zaczynem generalizacji typu: Gruzini – dobrzy, Rosjanie – źli. Gruzja wydała też Soso Dżugaszwiliego, Rosja – też Zorkina.
To banał, od którego bolą zęby. Ale czasem banały należy przypominać, by nie ulec zarazie stereotypów i generalizacji, które są krzywdzące wobec ludzi, a szkodliwe jako podstawa polityki. Rusofobia – ta automatyczna, instynktowna, mechaniczna – jest niesprawiedliwością i głupotą zarazem. Potępiając państwo, nie skazujmy wszystkich ludzi. Broniąc innego państwa, nie róbmy z zamieszkującego go narodu – aniołów.
Jak wczoraj napisałem, wyprawę i przemówienie Prezydenta Kaczyńskiego w Tbilisi pochwalam i podziwiam. Nie przypisuję mu – wbrew niektórym komentatorom – rusofobii. Jeśli posunął się za daleko w negatywnych odniesieniach do Rosjan, jako odwiecznych agresorów i wrogów (to przesadnie wyostrzona parafraza, a nie cytat), usprawiedliwia go specyficzny kontekst, w którym przemawiał: ów „wiatr historii”, powiewający akurat w Tbilisi. Ale zarówno polską racją stanu jak i wymogiem elementarnej inteligencji jest wystrzeganie się mechanicznej rusofobii.
Hasło „rusofobii” nie może jednocześnie być szantażem („straszakiem”, jak mówiła PRL-owska propaganda marcowa) – metodą ucinania dyskusji o przewinach rosyjskiej polityki. Tak jak mogę nie lubić bieżącej polityki państwa Izrael (i nie lubię) nie będąc antysemitą, tak mogę być krytyczny – nawet bardzo ostro krytyczny – wobec polityki rosyjskiej nie będąc rusofobem. Co nie oznacza, że każdy, kto w tych dniach potępiał agresję Moskwy, jest wolny od tej przypadłości.
W samej rzeczy, w naszym interesie jest wyciąganie ręki, budowanie mostów – do tych ludzi i ugrupowań w Rosji, którzy są zdegustowani i zrozpaczeni symptomami powrotu do tradycji rosyjskiego samodzierżawia, tak w polityce zewnętrznej jak i zagranicznej. Odwracając się od nich, obrażając rosyjskich demokratów stwierdzeniami, zaczynającymi się od słów: „Wszyscy Rosjanie…” – wypowiadamy samo-spełniające się przepowiednie; oddalamy w czasie moment, w którym rosyjscy pro-europejscy demokraci zdobędą znaczący wpływ na politykę Rosji.
To może być pośmiertny triumf bohatera książki Simona Montefiore.
Inne tematy w dziale Polityka