Jak oświadczył Pan Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, dowiedział się był on od wiewiórek w Pałacu Prezydenckim, że Prezydent posądza go o bycie agentem rosyjskim. Oskarżenie to rzuca bardzo poważny cień na profesjonalizm i uczciwość wiewiórek zatrudnionych w Pałacu; mam nadzieję, że Minister prezydencki Pan Kownacki przeprowadzi szybko postępowanie wyjaśniające i poinformuje opinię publiczną o jego wynikach.
Co do mnie, zachowuję w tej sprawie daleko posunięty sceptycyzm: wszystkie prezydenckie wiewiórki, z którymi miałem okazję w przeszłości rozmawiać, były nadzwyczaj dyskretne i w ogóle niechętnie wchodziły w rozmowy z osobami niezatrudnionymi w Pałacu, czasem nawet strasząc, że będą strzelać bez ostrzeżenia. (To prawdziwi zawodowcy, poddani uprzednio wnikliwej weryfikacji, lustracji i dekomunizacji). Zresztą teraz jest jesień i wiewiórki zajmują się głównie gromadzeniem zapasów na zimę, wynosząc orzeszki w czekoladzie z biurek prezydenckich urzędników (zwłaszcza z gabinetu ministra Kamińskiego, znanego wiewiórkom jako główny łasuch) i chowając je na terenie Gospodarstwa Pomocniczego.
Z kolei Pan Prezydent ogłosił, że to właśnie Pan Minister rozpowiada takie rzeczy na mieście. I do tej enuncjacji odniósłbym się z pewnym dystansem. Co prawda Minister Sikorski znany jest z tego, że chodzi po mieście i opowiada napotkanym znajomym, a często i nieznajomym, rozmaite historie, z tego jednak co wiem od znajomych, pracujących po drugiej stronie Alei Szucha (Trybunał Konstytucyjny, Biuro Nuncjusza, sklep z Dziennikami Ustaw), za każdym razem gdy natkną się na Pana Ministra, ten opowiada im głównie o wywiadzie-rzece, jaki przeprowadził z Panem redaktorem Łukaszem Warzechą (pozdrowienia i ukłony, Panie Łukaszu!), od którego wydobył wiele pikantnych szczegółów o pracy w Jego redakcji (która nota bene przeprowadziła ze mną parę miesięcy temu długi i ciekawy wywiad, by go następnie nie opublikować. Ale może to i dobrze, bo już oczyma duszy widziałem ten tytuł: „Oto słowa kanalii! Sadurski wyznaje wszystko Faktowi!!!””].
Wracając do sporu na linii wiewiórki-gaduła, który oczywiście jest tylko ostatnim epizodem w sporze Prezydent-rząd na temat reprezentacji w Brukseli, moje stanowisko jest takie: Niech jedzie do Brukseli każdy, kto chce, kogo na to stać, i kogo na zebranie wpuszczą.
Wszyscy prawie komentatorzy twierdzą, że to będzie straszna (przepraszam za słowo) żenada, bo Polska skompromituje się pokazując, że między dwoma głównymi urzędnikami państwowymi jest niezgoda co do pewnych spraw, związanych także z Unią Europejską. Ale czy nasi europejscy partnerzy o tym nie wiedzą? Jaka jest różnica między publicznym i otwartym sporem w Polsce a tym samym sporem, przeniesionym na gabinety europejskie? No dobrze, na pewno może to osłabić naszą pozycję negocjacyjną, gdyby do jakichś poważnych negocjacji doszło. Ale nie wierzę, że Prezydent z Premierem do jakiegoś ustalenia wspólnej pozycji nie dojdą w ostatniej chwili. Konieczność prezentacji takiego wspólnego stanowiska nazajutrz może być dobrym bodźcem do takiego kompromisu w czasie kolacji. Chyba bardziej pozycję delegacji rządowej osłabi świadomość wśród naszych partnerów, że po powrocie do Warszawy delegacja ta będzie musiała do swego stanowiska przekonać wrogiego sobie Prezydenta.
Mówi się co i rusz, że to będzie kompromitacja. Przed kim? Przed Włochami – którzy mają za Premiera starego cwaniaka, który tylko dzięki kruczkom prawnym wymigał się z kary więzienia i który manipulował prawem z korzyścią dla swego biznesu? Przed Czechami, którzy mają za prezydenta cynika, który poparł ślepo rosyjską agresję na Gruzję? Przed Irlandczykami, których rząd najpierw popierał ratyfikację Traktatu Lizbońskiego, ale przed referendum nie potrafił wyjaśnić społeczeństwu, o co w tym naprawdę chodzi i teraz nie potrafi znaleźć rozsądnego rozwiązania dla potrzebnej reformy instytucjonalnej, którą Irlandia zablokowała? Przed Wielką Brytanią, której premier bije historyczne rekordy niepopularności?
Krótko mówiąc, nie ma co bać się o kompromitację, bo po pierwsze, nasi partnerzy doskonale wiedzą, jakie są wewnętrzne stosunki polityczne w Polsce, a po drugie, sami mają rozmaite szkielety w swoich szafach. Nasza demokracja przechodzi teraz okres „koabitacji”, co oznacza, że mamy dwa ośrodki władzy, czerpiące swą legitymację z dwóch odmiennych mandatów wyborczych. Nieuchronne są więc tarcia, a przeniesienie ich na forum europejskie może być formą ich złagodzenia, a na dodatek zademonstrowaniem reszcie Europy, że polska demokracja jest realna, a nie papierowa. Nie takie rzeczy Unia widziała. Nie takie rzeczy wiewiórki słyszały.
Inne tematy w dziale Polityka