To był idealny układ; samotny stary mężczyzna i pusty park. Znakomicie się dopełniali - on był smutny, a park zapuszczony. Nikogo więcej w zasięgu wzroku; nawet ptaki nie za bardzo przykładały się do pracy, bo śpiewały leniwie i po łebkach. „Idealnie” – pomyślał mężczyzna, który pielęgnował w sobie smutek i zniechęcenie. Ale z ideałami jest jak z pierwiastkami, bywa, trwają tylko moment, mgnienie oka, i rozpadają się. Ani się obejrzał, a na sąsiedniej ławce usiadł mężczyzna w filcowym kapeluszu. Był bardzo stary. „Jest starszy nawet ode mnie” – pomyślał mężczyzna, który chwilę wcześniej był sam i myślał, że jest najstarszym człowiekiem na świecie.
Ten starszy wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił. Palenie sprawiało mu przyjemność; to było widać. Wydmuchiwał dym powoli, z ociąganiem, jakby nie chciał się go pozbywać z płuc.
- Co mi się tak przyglądasz? – spytał. – Podoba ci się mój pypeć na nosie?
Ten, którego zapytano, był tak zdumiony pytaniem, że nic nie powiedział. Nie musiał, bo tamten miał kolejną kwestię na podorędziu.
- Pewnie mi zaraz powiesz, że palenie jest szkodliwe…
Zapytany wciąż milczał.
- Sram na to! – powiedział tamten i zaśmiał się. – A może chcesz zapalić? – zaproponował.
Propozycja nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem:
- Lekarz mi nie pozwala… - jęknął ten, któremu zaproponowano.
- Pieprz to, co mówią lekarze. Jesteś naiwny, jeśli ci się zdaje, że oni życzą ci zdrowia! Lekarze są po to, żeby cię trzymać w chorobie. Póki jesteś zdany na ich opiekę, póty jesteś im potrzebny. Na cholerę lekarzowi zdrowy pacjent?!
- Gadanie. Lekarze składają przysięgę Hipokratesa… - zaczął nie przekonany młodszy mężczyzna.
Nie skończył. Tamten znów się zaśmiał.
- Widzisz tę walizkę? - spytał.
Na ławce obok palącego mężczyzny leżała skórzana walizka. Musiała mieć sporo lat, bo skóra była mocno wytarta. Starszy wskazał ją papierosem.
- Wiesz, co jest w środku?
- Rozczłonkowane ciało pańskiego lekarza rodzinnego? – zapytany pozwolił sobie na żart.
- Dobre, to ci się udało! – zarechotał palacz. I dodał: - Nawet blisko byłeś… Ta walizka jest wypełniona receptami, które przez pięćdziesiąt cztery lata wypisywał mój osobisty lekarz. Gdy tylko źle się czułem, szedłem do mojego osobistego konowała, a on pieczołowicie wypisywał recepty. Przyznaję, jak na lekarza to miał nawet ładny charakter pisma. Ja te jego recepty wrzucałem do walizki. Nigdy żadnej nie zrealizowałem. A wczoraj on umarł - przede mną! – śmiał się jak szalony. – Znasz kogoś, kto przeżył swojego lekarza? No, znasz?!
Mężczyzna zastanowił się. Faktycznie, takiego przypadku sobie nie przypominał.
- Co pan zamierza zrobić z tą walizką? – zapytał, choć go to jakoś szczególnie nie interesowało. Wciąż nie mógł się zdecydować na przejście z tamtym na ty, choć tamten nie miał żadnych skrupułów, by jemu mówić per ty. Tak go jednak wychowano, w szacunku do starszych, a przecież tamten był starszy.
- Właśnie się zastanawiam, co z nią zrobić – odparł starszy. – Może wystawię ją na allegro? Albo przekażę do muzeum farmacji; chyba nikt nie ma takiej kolekcji. A może spalę? Jest wiele wyjść…
Młodszy ze starych mężczyzn zastanowił się.
- Czy propozycja poczęstowania mnie papierosem wciąż jest aktualna? – zapytał.
Tamten popatrzył na niego z aprobatą.
- No, wreszcie się łamiesz, facet. Dobrze, może jeszcze coś z ciebie będzie… I przestań do mnie mówić, jakbyś był panienką na wydaniu. Teofil jestem.
Wstał i podszedł do jego ławki. Nie wziął ze sobą walizki. Wyciągnął rękę, w której trzymał paczkę papierosów. Faktycznie miał sporego pypcia na końcu nosa.
- Roman – przedstawił się młodszy.
- Częstuj się – powiedział starszy i przysiadł się.
Roman wziął papierosa. Dostał ogień, zaciągnął się ostrożnie, tak jak wypadało się zaciągnąć komuś, kto nie palił od prawie trzydziestu lat. To, co działo się w jego gardle i płucach, było miłe.
- Na wiosnę umarła moja żona – powiedział cicho, jakby się przyznawał do czegoś wstydliwego.
- Kochałeś ją?
- Tak, chyba tak...
- Moja nie żyje od sześciu lat. Rozumiem cię. Na początku jest ciężko, ale z czasem przywykniesz. Wbrew pozorom ma to też dobre strony. Możesz bez obaw rozglądać się za młodymi dziewczynami i nikt cię nie skarci wzrokiem. Możesz nie prać skarpetek i nawet rozrzucać je po domu. Może pić dżin bez toniku. Musisz tylko uwierzyć w siebie i rozwinąć skrzydła.
- Niby jak? - spytał ten, który nie potrafił.
- Boże, zwyczajnie, o tak – powiedział ten, który umiał, rozwarł ramiona i zaczął nimi machać. Z dala to pewnie wyglądało komiczne, po prawdzie z bliska również. Młodszy, patrząc na wygłupiającego się Teofila, uśmiechnął się pod nosem. – Jak trochę potrenuję, to kto wie, może nawet zdołam się unieść w powietrze – wysapał starszy. – No, spróbuj…
- Nie, bez przesady, ktoś zobaczy…
- Ty się jeszcze ludźmi przejmujesz?! Pewnie najbardziej dziećmi: tatusiu, daj spokój, nie wypada, w twoim wieku trzeba być statecznym, a najlepiej by było, żebyś się bez zbędnych ceregieli od razu położył do trumny... Daj spokój! W naszym wieku można robić pod siebie i nikogo to nie zdziwi. Korzystaj z tej wolności, z tego, że wreszcie możesz robić to, na co masz ochotę. Kiedy to zrobisz, jak nie teraz?
- Łatwo ci mówić…
- Tak samo łatwo, jak tobie, albo i ciężej, bo jestem starszy od ciebie. Ale dość tego gadania. Zobacz jak latam. Jestem dobry w te klocki...
Rozwarł ramiona i udawał, że fruwa wokół ławki. Ale krążenie wokół ławki szybko mu się znudziło więc „poleciał” nad trawnik. Trochę po nim pobiegał, machając ramionami, ale wnet się zmęczył. Przysiadł na ławce dysząc.
- Latanie jest męczące, ale dopóki się da, trzeba to robić - wysapał.
Wtedy pojawił się koło nich młody mężczyzna. Nie zwracał na siebie uwagi. Pojawił się nagle, niepostrzeżenie. Właściwie przemknął. Na nich nie spojrzał. Był w czarnej wełnianej czapce, miał podniesiony kołnierz kurtki. Gdyby ktoś im kazał go opisać, nie potrafiliby wiele o nim powiedzieć. Roman zorientował się pierwszy.
- Rąbnął twoją walizkę… - stwierdził fakt.
Starszy zastygł w bezruchu.
- Faktycznie. Ale jaja!
Chwilę milczeli.
- Wyobrażasz sobie jego minę, gdy ją otworzy i zobaczy, co jest w środku?! – rzucił Teofil.
Śmiali się jak wariaci aż do zmierzchu.
* cytat z filmu „Wniebowzięci”
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości