Brus jest w wieku pozwalającym objąć stanowisko gubernatora Kentaki albo Luizjany. Wiszące podgardle i zęby szesnastoletniej modelki nie pasują do siebie, ale nie dlatego nie wybiorę się z własnej woli na piątą część familijnej sago „Die Hard 5”. Medycyny kosmetycznej czepiać się nie wypada tym bardziej, że wkrótce zobaczymy na nowo zszytego Indianę Dżonsa jak odbija gdzieś w dżungli polskim nazistom jakiś izraelski artefakt.
Sam film jest nie taki jak trzeba. Twórcy na siłę [niestety] zebrali rodzynki i zamiast umieścić je jakoś gausowsko we wprowadzeniu, rozwinięciu, kulminacji, zakończeniu i morale, rozgrabili je jak jakiś japniec kamyczki w ogródku. Dosyć powiedzieć, ze Brus ma obitą mordę już w pierwszych pięciu minutach filmu. Później miarowo co kilka minut dostaje wycisk i pięknym odpłaca za nadobne. Cały czas miałem wrażenie oglądania „Skazanego” gdzieś w połowie 16ego odcinka między dwoma blokami reklamowymi. Wylis zreszta nie jest przekonujący. Wydaje się cały czas znudzony a w oczach odbija się bak wiary w to, że taki zgred jak on właśnie wrzucił dwudziestoletniego francuskiego parkourowca do maszynki mielącej.
Tak, efekty były. Film tej kasy [110 mln usd] musi być ładny zdjęciowo i wnosić nowinki. Rzeczy których wcześniej nie widzieliśmy jest kilka bo reszta czeka na inne produkcje lub część V. Po pierwsze Chinka z SUV’em w dupie. Tak skończyła fijanse złego charakteru przygnieciona samochodem półterenowym. Nie wiem czemu, ale rozryczałem się ze śmiechu na całe kino. Nikogo to nie śmieszyło. Drugie: Brus Wylis strzela do drania przez ranę przestrzałową w swoim barku poszerzając ją dla idei. To jest nowinka w kategorii „szczęśliwe zakończenia”. Ani Makgajwer ani nawet Strażnik Teksasu by tego tak nie wymyślili nie ten budżet.
Treść: Miałka jak zwietrzała pasza. Wydaje się, że w zamyśle miał być napój energetyzujący dla amerykańskich neotrockistów i praudfriendów Izraela. Widocznie nie jestem już w grupie „celowej” tych wartości. Dobrze jest gdy zawartość produkcji ekranowej jakoś [choćby luźno] zazębia się z rzeczywistością. W Die Pułapce 4.0 tego nie znajdziemy. Nie wiem czy to jest niedoróbka czy też Tfurcy mają widza za skończonego debila. W tym miejscu muszę się poskrzyć na wstrząs jaki przeżyłem oglądając w roli superHakera komputerowego gościa grającego niemego kretyna-dealera narkotyków w Clerks, Clerks 2 i około-produkcjach. Każdy kto przy komputerze w sieci spędził choćby 3 godziny w życiu musi się zniesmaczyć bredniami, które są intryga tego, tfu tfu, filmu. Więcej śmierdzących kwiatków: Nokia 9300 łącząca się z satelitami albo cyfrowo albo analogowo, Brus strzelający samochodem do helikoptera i takie tam pierdy.
Film jest słaby, ale mimo tego podobał mi się i wart był 16 zł, przetestowania nowego multipleksu i sraczki po naczos z keczupem i octem. Muszę powiedzieć, że srodze zostałem ukarany za zdradę Multikina.
Szczerze? Myślę nad tym czemu ten film mnie zdrzaźnił. Ja po prostu „tego” już nie kupuje. Po latach człowiek wie więcej i nie jest w stanie przyjąć kolejnej dawki śmiecia, bredni Wolfowiców i innych takich spod znaku swastyki i cebuli, którzy wypuścili krążowniki na bliski wschód tego samego dnia w którym sami wyburzyli 3 i 1/5 budynku.
A Brus i owszem powinien zostać naszym bloggerem jednak po małym przeszkoleniu. Ktoś powinien go oświecić kto jest zły i dlaczego Wylis ma do niego stzelać.
PS: w życiu prywatnym Wylis poparł buszewików.
19:55, wpisz ,
Siedem
Inne tematy w dziale Kultura