Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska
932
BLOG

8.1 - Wiosenna odwilż

Zofia Pawłowska Zofia Pawłowska Kultura Obserwuj notkę 11
Nadchodziła szara, późna wiosna roku 1936. Byłam już prawie dorosła, miałam piętnaście lat. U nas wiosna szła wśród zieleni, ze śpiewem ptactwa, kumkaniem żabek, tutaj - była szara i smutna. Ludzie również szarzy, brudni, przygnębieni jakby nie dostrzegali nadejścia najpiękniejszej pory roku.

Moje życie poprawiło się również. Ojciec jak zwykle troskliwy i zaradny przeniósł się ze wsi do miasteczka. Pracował w arteli szewskiej, wynajął dla siebie kącik przy rodzinie. Mnie również przyjęli życzliwi i dobrzy ludzie. Było w tym domu ciasno i biednie, ale swojsko. Proszę mi wierzyć, że tak skromnych, wrażliwych ludzi nie spotykało się często; może dlatego tak masowo umierali w 1933 roku. Ufali każdemu, z każdym dzielili się najmniejszym kawałeczkiem chleba, a następnego dnia sami umierali z głodu. Taka niestety jest sprawiedliwość. I słusznie, że ma zawiązane oczy.

Wkrótce okazało się, że usilne pisanie listów dało efekty. Jakiś niezauważony przez cenzora list dotarł do adresata, i z rodzinnych stron nadeszła dosyć spora paczka z cebulą. To pospolite, rozpowszechnione warzywo, dla nas było rarytasem i lekarstwem. Wszyscy podziwiali dorodność i aromat pomarańczowych kul. I chociaż paczka wydawała się duża, to jednak była zbyt mała, bowiem trzeba było podzielić się tymi pysznościami z ludźmi. Przecież oni także dzielili się z nami wszystkim co posiadali, a nie było tego wiele.

Czekaliśmy na wiosnę z tęsknotą, ale ona nie przynosiła nic dobrego. Śnieg topniał i odsłaniał szarą wyboistą drogę, w której potworzyły się kałuże, wypełnione kredową mazią. Zamoczone w niej obuwie robiło się całkiem białe.

Wśród tego smutnego krajobrazu znowu trzeba było coś wymyślić, aby się ratować. Rodzice usilnie poszukiwali mieszkania dla całej rodziny. Na wsi chaty stały puste, ale tu w miasteczku nie, więc było to zadanie trudne. Ojciec ze swoim zawodem stał się bardzo popularny. On zresztą miał kilka fachów. Znał się doskonale na stolarce, pracował również jako cieśla, murarz, tynkarz. Po prostu złota rączka.

Zawsze go podziwiałam, nie tylko za wszechstronne zdolności, ale za dobroć serca i wieczny optymizm. Życie rzucało mu tyle kłód pod nogi, że jego zdolności nie były wykorzystywane.

Najpraktyczniejszym okazał się zawód szewca. Wykonywane przez ojca obuwie podobało się miejscowym elegantkom i elicie rządzącej. Był kamasznikiem i szewcem. Naprawdę starał się i wyczarowywał najrozmaitsze fasony. Pracy miał bardzo dużo. Miejscowi szewcy byli tak mierni, że ojciec nie mógł za wiele liczyć na ich pomoc.

Po surowiec trzeba było jeździć do większego miasta. Ojciec jako fachowiec był delegowany po takie zakupy do Doniecka, a nawet do Charkowa. To podsunęło myśl, by upomnieć się o dowód osobisty, który w takich podróżach był nieodzowny.

I udało się! Były trudności i sprzeciwy, ale w końcu władze zmuszone zostały potrzebą i koniecznością, by uczynić zadość prośbie ojca. I co ciekawe, ojciec potrafił wzbudzić zaufanie towarzyszy. Myślę, że to humor, talent do rozśmieszania, bo on umiał żartować, opowiadać dowcipy. Ta umiejętność wielokrotnie ratowała go z opresji.

W krótkim czasie najprawdziwszy dowód, na kilkuletni okres, stał się własnością ojca. I tak w beznadziejnej sytuacji promyczek szczęścia rozjaśnił mrok. Nawet mieszkanie dla całej rodziny się znalazło. Tak jakby tylko czekało na nas.

Na skraju miasteczka, nie wiadomo dlaczego, stała zapomniana przez wszystkich chatka. Ale ojciec z Boską pomocą potrafił sklecić drzwi z różnych klinów i deseczek. Jakże śmieszne były te drzwi - różnokolorowe, wypukło-wklęsłe współczesne dzieło sztuki.

Kredy i gliny mieliśmy pod dostatkiem, dlatego ściany połataliśmy grubymi kawałkami kredy, a po wygładzeniu pomalowaliśmy kilkakrotnie na biało. Mieszkanie stało jasne i gotowe. To nic, że małe. Po tylu miesiącach przebywania w ruinach pałacu ta mała chatynka wydawała się cudownym azylem i przytułkiem.

Nie było w niej drewnianej podłogi, lecz klepisko z udeptanej gliny. Takie podłogi były tutaj w wielu chatach, nawet w miasteczku. Co sobotę gospodynie „odświeżały” je krowim nawozem, który pełnił rolę farby. Nawóz krowi był bardzo ceniony, bowiem krów było tu niewiele.

Nareszcie byliśmy razem, a ja miałam swoją ukochaną babcię - opiekunkę i powierniczkę. Mama również znalazła pracę, jako sprzątaczka w fabryce oleju. Biedna mama, nie miała zawodu i nie była taka zdolna jak ojciec. Musiała więc zawsze pracować ciężko, a zarabiała tyle co kot napłakał. Mimo to była zadowolona, bo nawet na to „stanowisko” chętnych nie brakowało. Miała również przydział oleju, co nie było obojętne.

Po kilku miesiącach chłodu, głodu, upokorzeń i rozpaczy wszystko z nadejściem wiosny i lata zmieniło się na lepsze. Jak małe były nasze wymagania i jak bardzo potrafiliśmy się cieszyć z byle czego. Znowu podnosimy głowy i z ufnością spoglądamy w przyszłość. Na jak długo?

Wiosna, kochana wiosna wynagradzała zimową niedolę. Nawet stanie w kolejkach po chleb przestało być takim uciążliwym. We własnej, małej chatynce zrobiło się wesoło. Dzięki pomysłowości ojca mieliśmy nawet nieduży „stół”, zbity ze starych desek. Przykryty gazetami służył do wszystkiego. Teraz jadaliśmy przy stole, odrabiałam lekcje przy stole, pisałam listy przy stole... Ważny to był mebel.

Mnóstwo listów wysyłałam co tydzień, a odpowiedzi nie było. Byliśmy odizolowani od ludzi i świata, ale jeszcze żyliśmy i to się tylko liczyło. Nareszcie nadszedł długo oczekiwany list z Płoskirowa. „Kamienny mur” jednak miał gdzieś małe pęknięcie, przez które przeleciała do nas smutna wiadomość. Może dlatego doszedł, bo był bardzo tragiczny.

Dowiedzieliśmy się, że trzej bracia ojca zostali wywiezieni aż na Kazachstan. Serce mi mówiło, że kuzyna Stasia, z którym uczyłam się po polsku, z którym czytałam polskie książki, już nigdy nie zobaczę. To przeczucie było prorocze. Staszek przeżył następny głód i chłód na stepach Kazachstanu. Głowę złożył jednak jako żołnierz Armii Czerwonej w obronie „Ojczyzny” i batiuszki Stalina. Zginął tu, w Polsce, przy forsowaniu Odry.

Kto jeszcze został w ojczystej wsi? Kogo zły los jeszcze oszczędził? To były pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi. Nasza rodzina, wbrew wszystkim przeciwnościom losu, odzyskiwała poczucie człowieczeństwa. Było nam teraz znacznie lepiej. Cieszył malutki własny kąt, cieszyły białe ściany, cieszyła podłoga pomalowana krowim nawozem.

Ojciec z każdej podróży przywoził coś potrzebnego do domu. W Charkowie na bazarze kupowało się przedmioty wiadomego pochodzenia. To kułacy byli ich posiadaczami. W naszym domu pojawiło się kilka porcelanowych talerzy, kilka filiżanek. Na półeczce przykrytej serwetką z gazety zdobiły ubogą izdebkę. Jedzenie i picie z tych naczyń smakowało inaczej.

Przypominały się dawne dobre czasy.


Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje. Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura