Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
3915
BLOG

Foliarze, koronasceptycy i walka z obostrzeniami

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 118

W obliczu drugiej fali pandemii rząd stanął przed bardzo trudnymi decyzjami. Nie wszystkim się one podobają, lecz jedno jest pewne – w obliczu tak gwałtownego przyrostu infekcji oraz zgonów restrykcje musiały wrócić, nawet jeśli zaburzają nasze życie.

Obowiązkowe maseczki w przestrzeni publicznej, ograniczenie działalności lokali gastronomicznych do godz. 21 i zamknięcie siłowni, klubów fitness i basenów, praktycznie zakaz organizacji wesel – to najbardziej uciążliwe obostrzenia miękkiego lockdownu. 

Koronasceptyk mądry po szkodzie 

Mówimy „miękkiego lockdownu”, wiosną bowiem do katalogu tych ograniczeń – choć na imprezy weselne zezwolono – doszły zamknięte lotniska, a na powracających z zagranicy czekała dwutygodniowa kwarantanna. Obostrzenia są związane ze wzrostem zakażeń koronawirusem, których epidemiolodzy spodziewali się w jesiennym sezonie grypowym. Wzrost chorób zakaźnych sprzyja rozprzestrzenianiu się COVID-19. Wirusowi sprzyja również znaczące obniżenie temperatury na zewnątrz, co przekłada się na większą liczbę zakażeń. Wprowadzenie obostrzeń na ogół krytykują przedstawiciele branż mocno doświadczonych ograniczeniami, ale nie tylko.  

Widoczna jest histeria foliarzy, czyli wyznawców najbardziej absurdalnych teorii spiskowych, pojawiają się też głosy rozsądnych recenzentów rządowych przepisów, choć czasami wydaje się, że czepiają się oni do każdego rozporządzenia, sprowadzając je do poziomu absurdu i nierzadko wykazując brak empatii. W każdym razie jest to grupa najmniej liczna, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę poziom dyskusji w sieci.  

Najbardziej groźni są natomiast negacjoniści – według badania portalu Ciekaweliczby.pl, przeprowadzonego w październiku, już prawie co piąty Polak nie wierzy w pandemię koronawirusa – aż 17 proc. Zatrważa też fakt, że największa grupa koronasceptyków obejmuje młode pokolenie, w wieku od 18 do 34 lat, bo blisko 1/3. W parze z tym idą zachowania, które możemy dostrzec na ulicach i w rozmowach.

Wielu młodych, kolokwialnie rzecz ujmując, ma gdzieś zarazę i los schorowanych ludzi. „Kto jest słabszy, ten straci życie, bo na coś i tak trzeba umrzeć” – słyszymy. Albo i równie genialne pytanie, od którego zawsze zaczyna się dyskusja z wyznawcami spisku: „Czy ktoś w Twojej rodzinie zachorował? Zmarł? Skąd wiesz, że pandemia istnieje?”. Otóż w mojej rodzinie akurat ktoś zachorował, ale z racji wieku przebieg choroby postępuje łagodnie. Nieco inaczej czuje się znajoma lekarka, która jest w sile wieku, ledwo po 30, a nie może od kilku dni trafić do łazienki bez ogromnego bólu.  

Koronawirus to nie grypa 

Miałkość argumentów przeciwników robienia czegokolwiek, by chociaż próbować zwalczyć pandemię, doskonale obrazuje mem z Titanikiem. Na tonącym statku trwa dyskusja nieprzejednanych podróżujących, którzy odgrażają się, że założenie kapoka godzi w ich wolność i prawa, pada fraza o podstawie prawnej, z której wynika obowiązek ewakuacji. Najbardziej zabawne są zdania: „To spisek lobby łodzi ratunkowych” oraz „Nie mogę nosić kamizelki z powodów zdrowotnych”, które padają tuż przed zatonięciem statku.

Wypisz wymaluj ogólnonarodowa dyskusja o koronawirusie: spisku światowych mocarstw, bajeczce mającej na celu wprowadzenie na świecie reżimu, nośniku chipów i wirusie wręcz współpracującym z siecią 5G. Jeśli foliarze przekonują innych bombardowanymi fejkami w sieci, organizują protesty antymaseczkowe, o których rozpisują się niemal wszystkie media, a często ich tezy popierają w debacie publicznej posłowie Konfederacji, to trudno się dziwić wzrastającej fali nieodpowiedzialności.

Co za tym idzie, destrukcyjne społecznie zachowania wpływają niestety na wzrost zakażeń. Wielu traci czujność, uważa, że przejdzie koronawirusa bezobjawowo lub bardzo łagodnie. Mimo codziennych statystyk Ministerstwa Zdrowia, które jasno wskazują na zgony również bez chorób towarzyszących, utarła się bardzo niebezpieczna opinia: na sam COVID-19 nikt nie umiera. A to oczywiste kłamstwo.

Rozsądni krytycy rządowych pomysłów wskazują na niekonsekwencję podejmowanych działań i ogłaszanie nowych obostrzeń tuż przed ich wprowadzeniem. Skoro można pójść do kościoła i obowiązują tam limity odległości w zależności od koloru strefy, dlaczego nie zastosować tego samego wobec siłowni i basenów? – pytają. O ile potrafię zrozumieć właścicieli salonów i pracowników branży fitness, którzy mogą stracić zatrudnienie, o tyle zwykli ćwiczący posługują się według mnie egoistyczną nowomową. Piszą rozpaczliwe teksty, zdarza się, że wręcz opłakują zamknięcie ulubionego miejsca. Tak jakby ktoś się specjalnie uwziął, a pandemia była bajką z mchu i paproci. Nie należę do zwolenników zamykania siłowni – wszak o aktywność fizyczną należy dbać, ale jasne jest dla mnie, dlaczego rząd na próbę zamyka miejsce, z którego korzystają najczęściej bezobjawowi nosiciele wirusa.

Kwestią do rozstrzygnięcia pozostaje natomiast traktowanie osób z tzw. kontaktu. Obecnie, jeśli zakażony koronawirusem wskaże osobę, z którą widział się na przestrzeni ostatnich dni, to decyzją sanepidu trafia ona na kwarantannę. Oznacza to utrudnienia w pracy, szczególnie dla medyków, którzy np. są zdrowi, ale przed wykonaniem standardowego testu ktoś podał ich nazwisko.

Sugestia, by nie izolować nikogo, a przyjąć wariant szwedzki, wydaje się szalona. Nieprzypadkowo w krakowskim Prokocimiu operowane są tylko pilne przypadki, a koronawirus zablokował tam również zespół kardiologiczny. Zatem może przestańmy wmawiać sobie, że COVID-19 jest jak grypa. Statystyki zachorowań są nieubłagane, a grypa na oddziałach ratujących życie nie dziesiątkuje lekarzy i nie stanowi tak wielkiego zagrożenia dla pacjentów – niejednokrotnie zaszczepionych i z dostępem do leków.

Koronawirus przenosi się znacznie łatwiej przez dotyk i na przedmiotach, nie doczekał się jeszcze skutecznego remedium. I trzeba znaleźć złoty środek, bo gdy wszystkie armaty skierujemy w stronę koronawirusa i zrezygnujemy z zabiegów planowych, może to sprawić, że ludzie zaczną umierać częściej na inne przypadłości. A to byłaby niebezpieczna ścieżka postępowania.

Obostrzenia w Europie

Spójrzmy też na inne państwa, skoro rzekomo tylko u nas rząd zarzyna gospodarkę, ogranicza klientom swobodne korzystanie ze sklepów i gastronomii czy „dewastuje” system szkolnictwa edukacją zdalną.  

We Francji rząd wprowadził godzinę policyjną. Mam wrażenie, że foliarze i zwyczajni przeciwnicy obostrzeń wywieźliby polskich ministrów na taczkach, gdyby taka regulacja funkcjonowała w Polsce. Niemcy – kraj z rozwiniętą służbą zdrowia na najwyższym światowym poziomie – zamykają kluby w większych miastach, propagują chodzenie w maseczkach, nakładają kary za nieprzestrzeganie norm sanitarnych. Czesi i Słowacy? Nasi sąsiedzi wrócili do lockdownu, a jeszcze niedawno postrzegano ich sposób radzenia sobie z koronawirusem za wzór. Nowe obostrzenia weszły w życie w Wielkiej Brytanii, gdzie podzielono kraj na strefy. W większości brytyjskich regionów zakazano spotykania się w pubach po godz. 21. W najbardziej zagrożonych zakaz spotkań dotyczy również prywatnych ogrodów. W tych strefach również zamknięto siłownie, zdecydowano się na ograniczenie liczby klientów w sklepach.

Polskie zasady nie są zatem wyjątkiem, a raczej potwierdzeniem pewnej reguły postępowania. Co gorsza, niemal wszędzie w Europie służba zdrowia jest na granicy wydolności. To w tej chwili bardziej palący problem niż zwracanie uwagi na obostrzenia utrudniające normalne funkcjonowanie. Chrońmy najbliższych i seniorów w tym fatalnym dla wszystkich okresie, bo tyle możemy dla nich zrobić. Polityków za walkę z pandemią ocenimy przy urnach wyborczych. 

Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"

Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości