wujcio Stefan wujcio Stefan
591
BLOG

O inwestorze zagranicznym

wujcio Stefan wujcio Stefan Gospodarka Obserwuj notkę 24

Czasami mam wrażenie, że gdyby ktoś wziął do ręki dowolną z brzegu gazetę o tematyce, powiedzmy, ekonomicznej i zaczął podkreślać na czerwono obiegowe slogany, dowolny artykuł wyglądałby jak dyktando dyslektyka. I to w dodatku takiego, który posiłkuje się ściąganiem od średni rozgarniętego kolegi, który nie mówi zbytnio w języku polskim, gdyż znalazł się w tym niezwykłym kraju wskutek dziwnego następstwa jeszcze dziwniejszych zdarzeń  połączanych z programem Socrates Commenius.

Weźmy na przykład takie cudo jak inwestycje zagraniczne. Jest to pojęcie tak wyświechtane i pożądane zarazem, że wymagałoby krytycznego i bliższego przyjrzenia się. Na początku trzeba stwierdzić, iż są te inwestycje jednoznacznie i automatycznie kojarzone z takimi rzeczami jak dobrobyt, rozwój, modernizacja. W gazetach publikuje się emocjonujące rankingi, jak to Polska jest niesamowitą oazą dla inwestorów. Na pierwszych stronach gazet można niekiedy przeczytać optymistyczny tekst, jak to azjatycki bądź zachodnioeuropejski gigant postanowił przenieść do Polski swoją fabrykę i zatrudnienie znajdzie 700 czy nawet 1000 ludzi. Potem zaraz kamera na jakiegoś posła, ministra gospodarki czy wręcz premiera i każdy z nich strasznie się cieszy, że u nas jest tak fajnie. Że przyjeżdża zza granicy jakiś gość z walizką, najlepiej mówiący w jakimś zabawnym języku, i wyciąga, wiecie, z tej walizki fabrykę. No i zaczyna się confetti, hawajskie tancerki, przecinanie wstęg i znowu premier albo inny wojewoda gębę cieszy, jak to postęp się wdziera do poczciwej, starej Polski. I jak to w ogóle super, że  Pan Inwestor wpadł do nas z wizytą aby nam wszystkim przychylić nieba.

Tak to proszę państwa pokrótce wygląda w mediach. Ja wiem, że się w tym momencie strasznie wyzłośliwiam, ale ponoć z zawistnego narodu się wywodzę i tak już mam.

Na początku ustalmy pryncypia: co to w ogóle jest inwestycja? W mądrych podręcznikach z ekonomii, przepisywanych w pocie czoła od autorów zachodnich przez autorów rodzimych z pewnością znajdziemy całe sterty wyczerpujących definicji i każda jest lepsza od poprzedniej. O tak. Przy czym ja tutaj nie aspiruję na ekonomiczny Parnas i zadowolę się prostym równaniem.

Otóż inwestycja to maszynka do zarabiania kasy. Nie mniej, nie więcej, to jest właśnie celem. A co jest potrzebne do przeprowadzenia skutecznej inwestycji? Oczywiście cała masa rzeczy, niemniej absolutnie niezbędne są dwie: okazjaoraz dobry pomysł.

Świadczenie usług oraz produkowanie towarów polega na zaspokajaniu ludzkich potrzeb. Ford produkuje samochody, bo ludzie potrzebują samochodów. Właśnie tak. Zdaję sobie sprawę, że w większości periodyków, rozpraw naukowych i innych krynic mądrości można przeczytać, że ludzie kupują samochody gdyż produkuje je Ford, a jeśli nie będą ich kupować, to będą złymi ludźmi i trzeba im dowalić, najlepiej podatkiem, za dochód z którego kupimy sobie samochód Forda. Porzućmy to myślenie. Piekarz piecze chleb, gdy znajdzie ludzi, którzy zechcą go jeść. Jeśli piszesz 20-stronicowe książki o pingwinach-gejach za 30 PLN sztuka, nie zaspokajasz niczyich potrzeb. Wtedy możesz najwyżej pójść do Unii Europejskiej i doić z niej dotacje, ale nie o tym mówimy.

Czym zatem jest okazja? Okazjato wykrycie jakichś ludzkich potrzeb, których nie wykrył nikt wcześniej albo takch, które nie są zaspokajane w stopniu wystarczającym. Jednak na rynku istnieje konkurencja i żeby okazjęprzekuć w biznes, potrzebny jest szeroko pojęty dobry pomysł.Innymi słowy, trzeba coś robić taniej, lepiej, w lepszym momencie niż konkurencja. Wiem, że ludzi wkurza chodzenie na zakupy. Marnuja w ten sposób czas stojąc w kolejce w Tesco. Jak tylko wpadnę na dobry pomysł, jak to robić za nich, by oni nie musieli stać a żebym ja jeszcze coś sobie zarobił, to oczywiście nie powiem wam, tylko pójdę założyć firmę.

Nie jest tak, że ilość okazjiczy też dobrych pomysłówjest ograniczona, ale za każdym razem dobrze wykorzystane przyczyniają się do budowy dobrobytu w szeroko pojętym narodzie. Jak się do tego mają inwestycje zagraniczne?

Otóż przyjeżdża typ z walizką, widzi okazję,używa dobrego pomysłui buduje sobie maszynkę do produkcji pieniędzy. A warto zauważyć, że on te pieniądze po prostu stąd wywozi. Pół biedy, jak płaci podatek dochodowy, ale najczęściej nie płaci, gdyż korzysta z ulg inwestycyjnych i zwolnień. Przy czym sytuacja, w której Pan Inwestor jednak podzieli się 19% dochodu płynącego z jego maszynki z budżetem państwa wcale nie oznacza, że będziemy się bogacić. Że jak majętni szejkowie pobudują u nas fabryki, to będzie super, bo "będą płacić u nas podatki".

HELOOOOOŁ !

Mówiłem 19%? To chyba niewiele, nie? Zresztą te 19% zysku (o ile płacone) i tak wpada w ręce spółki kleptomanów, alkoholików i złodziei, zwanych taktownie Rządem. Większość z zarobionych pieniędzy opuszcza granice kraju i dopiero tam buduje się bogactwo. Nie bierze się ono bowiem, wbrew pozorom i sloganom, z podatków. Płacenie podatków tak sprzyja bogactwu narodów, jak sprzedaż telewizora w lombardzie przez ojca-alkoholika sprzyja rodzinie. Bogactwo jest wtedy, kiedy dorobiłem się czegoś, postawiłem sobie dom, kupiłem żonie biżuterię a dzieci posłałem do dobrej szkoły. Buduje się je stopniowo i najczęściej przez kilka pokoleń. Wielkie dynastie przemysłowe w Niemczech, Włoszech czy Francji nie wzięły się ot tak wskutek trafionego strzału w totka. Ani tym bardziej z podatków.  Bogactwo to inaczej dużo bogatych i zamożnych ludzi. Inwestycje zagraniczne nie budują w kraju bogactwa. A warto zauważyć, że w Polsce mamy całkiem pokaźną liczbę narzędzi, służących zachęcaniu właśnie zagranicznych inwestorów do wkraczania ze swoimi przedsięwzięciami. Jest przy tym dośc oczywiste, że zachęty dla podmiotów zagranicznych są jednocześnie handicapem dla podmiotów krajowych. Nie ma bowiem na naszym rynku, niczym w Świątyni Jerozolimskiej, osobnej strefy dla mężczyzn, osobnej dla kobiet i osobnej dla pogan. Podmioty premiowane funkcjonują razem z tymi niepremiowanymi. Co więcej, przedsiębiorca krajowy jest wręcz tępiony przez państwo i dyskryminowany.

Warto przy tym zauważyć, że zagraniczny przemysł nie przenosi do Polski linii produkcyjnych od A do Z, tylko najczęściej produkcję podzespołów. Polska pełni zatem (przez premiowanie inwestycji zagranicznych) rolę podwykonawcy większych graczy, takich jak Niemcy czy też Włochy. Można się zatem oczywiście cieszyć, że w Tychach montuje się kawałki Fiatów. Albo z nowej fabryki klamek do BMW. Jest to oczywiście fajne, że kilkuset ludzi znajdzie tam pracę, nawet na długie lata. Ale gdy coś się posypie we Włoszech, szefostwo Fiata nie zawaha się ani ćwierć minuty i zamknie zakład w Polsce, aby ratować placówkę u siebie. I koniec. Rażąca niewdzięczność wobec gościnnej oazy inwestycyjnej? Ojej.

Czy zatem zagraniczne inwestycje niosą ze sobą jakiekolwiek plusy? Oczywiście. Dzięki nim przenoszą się niekiedy nowe technologie, pomysły organizacyjne i trendy w zarządzaniu. Nie jesteśmy co prawda tuż po upadku komuny, ale zawsze się można czegoś nowego od nich nauczyć. No i najważniejsze, konkurent z zagranicy zmusza podmioty krajowe do większego przykładania się i dbania o klienta. A tego przecenić nie sposób. Ale czy do tego naprawdę potrzeba dyskryminacji rodzimych przedsiębiorców i forowania koncernów, które dziś otwierają fabrykę w Polsce, ale już jutro mogą ją przenieść do Mongolii ?

 

 

Lubię rano zaparzyć sobie kubek obrzydliwej kawy, poprzeglądać wiadomości z mainstreamowych serwisów informacyjnych i potłumaczyć z orwellowskiego na nasze. Ostatnio coraz częściej gram na basie. Moja strona jest warta2,73 Mln zł

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka