Grzegorz Wysocki Grzegorz Wysocki
106
BLOG

O tym, jak Adam Mickiewicz stworzył podwaliny obowiązującego pra

Grzegorz Wysocki Grzegorz Wysocki Kultura Obserwuj notkę 1
Kolejny raz przychodzi mi pisać o „Lampie” i kolejny raz czynię to z jak najszlachetniejszych pobudek, bez specjalnych okazji, z samej tylko chęci propagowania jedynego miesięcznika kulturalnego, który trafia (a przynajmniej powinien trafiać) także do młodszego, dwudziesto- i trzydziestoletniego czytelnika, czego o – z całym szacunkiem – „Odrze”, „Twórczości” czy „Dialogu” powiedzieć nie sposób. Nie jest oczywiście tak, że miesięcznikom powyżej wymienionym nie trafiają się świetne numery, że redaktorami i autorami są tam tylko i wyłącznie zramolali tetrycy i odchodzący powoli w niebyt grafomani – nie popadajmy w takie łatwe i krzywdzące uogólnienia, ale nie sposób ukryć chociażby tego, że szata graficzna „Twórczości” odstrasza najbardziej nawet tolerancyjnych estetów, a na przykład wrocławskocentryczne teksty w „Odrze” nie mają większych szans na zainteresowanie czytelnika ogólnopolskiego, którego miejscowa filharmonia, uniwersytet i urząd miasta interesuje tyle, co „Wyborcza” z zeszłego roku. 
Nie jest też tak, że stawiana tutaj w kontrze do „pism starszych” (tak jeśli idzie o średnią wieku redakcji, jak i datę powstania) „Lampa” co miesiąc sprzedaje nam same rewelacje i wspaniałości z samą sobą ścigając się o oryginalność i jeszcze bardziej pierwsze miejsce spośród polskich miesięczników kulturalnych. Najczęściej otrzymujemy do ręki kolejny solidny numer, obfitujący w mniej lub bardziej zasłużone nazwiska zamieszczone na okładce i stałe elementy pisma (komiks Sieńczyka, recenzje, urbi et orbi, summarium, widmowa biblioteka, a także – publikowane już drugi rok z rzędu – kolejne odcinki „Jak zostałem bukinistą” i „Córki kapitana Łasucha”, które jak się zdają pełną role bezpieczników zapewniających stałą ilość stron w przypadku niedoboru innych tekstów). I o takim właśnie, niczym szczególnym się nie wyróżniającym, powszednim numerze „Lampy” chciałbym tym razem napisać. Jubileusz pięćdziesiątego numeru, czasy, kiedy „Lampa” dołączała do pisma płyty czy jednorazowe wyskoki w rodzaju „Lampy” a la „Meble” dawno już za nami – czas na normalność. 

POSTULATY „MARKSISTOWSKIE Z DUCHA”

Jak nietrudno się domyślać, i w takim „normalnym” numerze odnajdzie czytelnik kilka co najmniej tekstów, które poprawią mu samopoczucie zepsute przed momentem dziewięcioma złotymi wydanymi na pismo. Pustka w portfelu zrekompensowana rozrywką intelektualną – oto co tygrysy cenią sobie najbardziej. Tygrysy cenią sobie również uczone dysputy na poziomie, tematy kontrowersyjne i niejednoznaczne, a więc rzucą się natychmiast na rozmowę PDW z Jarosławem Lipszycem o jego walce o „wolność twórczości artystycznej w granicach prawa autorskiego”. Można się z postulatami Lipszyca zgadzać lub nie, można uznać je za zbyt radykalne i za daleko idące (radykalizm jego postawy ujawnia się szczególnie teraz, kiedy wielkimi krokami zbliża się od dawna obiecana, choć nie przez wszystkich oczekiwana poważna reforma prawa prasowego i prawa autorskiego) – sam dyskutując z nim jakiś rok temu na spotkaniu w Olsztynie, określiłem część jego postulatów jako, uwaga, „marksistowskie z ducha” – ale przede wszystkim należy się z nimi szczegółowo zapoznać i przed przystąpieniem do ewentualnej polemiki, wiedzieć w czym w ogóle rzecz. Oczywiście, dzisiaj trochę się wstydzę swojego emocjonalnego argumentu z marksizmem jako straszakiem i im więcej czytam o proponowanych zmianach i nowelizacjach, tym lepiej rozumiem Lipszyca. Jeszcze rok temu większość ustępów tak z prawa autorskiego jak i prasowego, jeśliby je tylko rozważnie stosować i ewentualnie poprzez kosmetyczne poprawki dostosować do obecnych realiów, uważałem za sensowne i gotów byłem bronić status quo w tej kwestii – niczym starzejący się konserwatysta zdawałem się myśleć: po co zmieniać to, co jako taka działa i mimo że niedoskonałe, to przecież lepsze od tego, co mogłyby przynieść reformy. 

CHOLERNA SPUŚCIZNA PO ROMANTYZMIE

Dzisiaj widzę, że moje ówczesne myślenie i czytanie obowiązujących ustaw (jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości: na potrzeby egzaminów, bo przecież nie dla własnej przyjemności) było tyleż idealistyczne, co naiwne. Za chwilę, a więc po ewentualnych poprawkach wszyscy możemy znaleźć się z ręką w nocniku: dziennikarze będą bali się pisać, artyści przestaną używać Internetu jako jednego z narzędzi swojej pracy, a i zwykli śmiertelnicy powinni się lękać o swoją przyszłość – ani nie ściągniemy z Internetu płyty, której w Polsce i tak nigdzie nie da się kupić (czy – przykład bardziej realistyczny – której i tak byśmy nie kupili w sklepie, bo nas na nią nie stać), ani nie pożyczymy jej od kumpla, bo prawdopodobnie nawet dozwolony użytek osobisty za chwilę nie będzie dozwolony, ani nie wrzucimy „swojego”, złożonego z nie swoich zdjęć czy fragmentów filmów fotomontażu na YouTube itd. itp. Piszę tutaj najczarniejsze scenariusze, których realizacja – i to już wkrótce – jest, i to nie tylko zdaniem Lipszyca, wielce prawdopodobna. Oddajmy więc wreszcie głos Lipszycowi: „Po raz kolejny chce się zabronić robienia w sferze kultury wielu rzeczy, które dziś w Polsce są jeszcze dozwolone”. Lipszyc słusznie wskazuje na bardzo silne „siły za tym stojące”, różne lobbies, głównie przedstawicieli przemysłu rozrywkowego i organizacje zbiorowego zarządzania, które „coraz bardziej oddalają się od potrzeb twórców”. 
Lipszyc zauważa, że większość posłów nie rozumie problemów związanymi z prawem autorskim, a tym samym są oni podatni na wszelkiego rodzaju naciski i sugestie ze strony lobbystów: „Bardzo mało polityków rozumie potrzebę dostępu do dóbr kultury. Bardzo mało polityków zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli uniemożliwią wykorzystywanie dóbr kultury, to po pierwsze stworzymy sytuację, w której na publikację i rozpowszechnianie nowych dzieł będą mogły sobie pozwolić tylko korporacje, a po drugie zabijemy cały nurt twórczości niezależnej”. W tym miejscu reaguje Dunin-Wąsowicz i zarzucając autorowi „Mnemotechnik” przesadę nie dowierza, że autor nie będzie mógł opublikować własnego dzieła jako niezależny wydawca. Lipszyc przyznaje, że jest to możliwe, ale tylko wtedy, gdy będzie to całkowicie nowe dzieło, tymczasem „nie ma twórców, którzy tworzą ex nihilo. To jest ta cholerna spuścizna po romantyzmie, na myśl o której wychodzi mi na usta piana. Romantyczna wizja artysty, który tknięty boskim palcem tworzy z niczego pod wpływem natchnienia, wizja, która jest fundamentem obecnej koncepcji prawa autorskiego. Ale ta wizja jest oderwana od rzeczywistości, w której większość twórczości budowana jest na jakiejś podstawie. Co gorsza żyjemy w czasach kultury cyfrowej, w której remiks czy kolaż stają się niezmiernie istotnymi środkami wyrazu. Wejdź na Youtube i zobacz, ile tam jest remiksów, parodii, nawiązań”. 
Dalej mówi Lipszyc o obecnej sytuacji związanej z prawem autorskim, która jest sytuacją korumpującą i patologiczną. Idzie mianowicie o to, że swobody twórcze realizowane moga być tylko wtedy, gdy łamie się obowiązujące prawo, co samo w sobie jest chore i naganne. Lipszyc proponuje również legalizację niekomercyjnej wymiany („Czemu ma być ona nielegalna, skoro nikt nie czerpie zysku?”), postuluje powrót do systemu rejestracji („chronić tylko te dzieła, których autorzy uważają, że potrzebują ochrony”) oraz dramatyczne skrócenie czasu obowiązywania prawa autorskiego, który obecnie wynosi 70 lat od śmierci autora, co – mówi Lipszyc – nie ma żadnego ekonomicznego uzasadnienia („Po tym czasie jakąkolwiek wartość komercyjną ma promil utworów [...] Autorzy i spadkobiercy w miażdżącej większości przypadków nie są restrykcjami w dystrybucji zainteresowani, ale nie maj nawet narzędzi do rezygnacji z praw autorskich! Patologiczna, absurdalna sytuacja”). I sporo jeszcze ważkich problemów porusza Jarosław Lipszyc w swoim wystąpieniu („Wojujący liberał”) od czasu do czasu przerywanym przytomnymi, bardziej umiarkowanymi uwagami naczelnego „Lampy”, więc nie pozostaje nic innego jak zainteresowanych kwestiami takimi jak modele biznesowe w czasach digitalizacji, biblioteka internetowa Wolne Lektury, dostęp do środków produkcji kulturalnej czy poszerzenie kanałów komunikacyjnych odesłać do lektury całości. Wyliczone tematy nie brzmią może zbyt fascynująco, ale proszę wierzyć, że prawdziwie emocjonujące to kwestie i nie tylko od marksistów się ludzie zaczynają z tej przyczyny wyzywać, ale i od bolszewików (patrz: końcówka rozmowy). 

HEAVYMETALOWY ZESPÓŁ NEKROLOG

W dalszej części pisma czeka nas rozmowa z Arturem Wabikiem, szefem oficyny Atropos. Rozmowę („Książka fetysz”) prowadzi Agnieszka Wolny-Hamkało, a jej tematem są książki dla kolekcjonerów, które rzeczona oficyna wydaje. „Książka kolekcjonerska” to – jak czytamy – książka posiadająca wszystkie właściwie cechy klasycznej książki artystycznej z zupełnie nowymi jednak dla tego gatunku elementami, takimi jak dobór współczesnych pisarzy (Gaiman, Sapkowski) i ilustratorów (Matuszak, Truściński). Wabik opowiada również o zjawisku „księgozbiorów spersonalizowanych” (czytelnik nabywa kolejne książki z danej oficyny, oznaczone każdorazowo tym samym numerem egzemplarza), o różnicach między książką kolekcjonerską a artystyczną i literacką, o książce liberackiej, o unikatowości własnego wydawnictwa, o wysokich kosztach książki kolekcjonerskiej czy o książce jako dziele sztuki. Po tej rzeczowej, poważnej rozmowie warto przejść do dwóch kolejnych wywiadów, tym razem z muzykami: „Miłość – nie wierzę” to Lesław z Partii i Komet zagadywany przez Zmywaka (też muzyka, jest liderem Muzyki Końca Lata), a „Indiana Jones życia” to członkowie zespołu Muchy przepytywani przez Marka Sieprawskiego. Rozmowa z Lesławem raczej wyłącznie dla jego fanów, bo czytelnik/słuchacz, który nigdy nie słyszał Partii czy Komet niewiele interesujących go rzeczy tutaj znajdzie, natomiast pogadanka z Muchami to typowa rozmowa z kilkoma członkami zespołu jednocześnie, a więc przekomarzanie, wchodzenie sobie w słowo, kończenie kwestie za drugiego itd. Dowiemy się także, że zespół walczy o własną niezależność i o to, by „wiara” nie kojarzyła ich z popowymi gwiazdkami jednego sezonu („Bo nasi fani się od nas odwrócą. A fani Cerekwickiej i Feela i tak będą nas mieli w dupie”). Rozbawiło mnie również wspomnienie Michała, wokalisty i gitarzysty zespołu, który w wieku 11 lat z niejakim Jurkiem Połciem założył heavymetalowy zespół Nekrolog (sic!). Zainteresowanych szczegółami ponownie odsyła się do rozmowy, natomiast tych, którzy od rockowego grania wyżej cenią sobie kobiety, a przynajmniej prawa kobiet, równouprawnienie płci i kwestie pokrewne, zaprasza się do dalszej lektury. 

MAMY DODATKI DO GAZET, ALE TO ZA MAŁO

„Czym jest albatros” to tytuł rozmowy Agaty Pyzik ze znaną szwedzką pisarską, Majgull Axelsson. Tutaj ponownie szczególnie usatysfakcjonowani będą miłośnicy tej twórczości, a przynajmniej ci, którzy książki, o których mowa przeczytali. Axelsson odpytywana jest bowiem ze swoich powieści, ze stworzonych przez nią bohaterów (a częściej: bohaterek), z opisywanych w jej książkach relacji władzy, politycznego sposobu patrzenia na świat, opisywania rzeczy takimi, jakie one są itd. Axelsson przyznaje na przykład, że ludzie, którzy „są traktowani z szacunkiem i którzy uchodzą za bardzo inteligentnych, wykształconych, prących do przodu i świetnie sobie radzących w życiu, mają słabe punkty i miejsca, w których są dość głupi i niczego nie rozumieją”. Odpowiadając na pytanie o szwedzki model rodziny i jego ewolucję, mówi o tym, że „bardzo wiele postępowych reform w Szwecji, dotyczących obyczajowości itp. dzieje się na bardzo płytkim poziomie. Nikt nie kwapi się do zaglądania pod powłoczkę, bo okazałoby się, że te wszystkie zmiany społeczne nie obracają się w rzeczywistość”. I między innymi tej właśnie kwestii, „płytkiemu poziomowi”, poświęcony jest „kobiecy” transbałtycki panel w Uppsali („Stół polsko-szwedzki”), w którym uczestniczą: Agneta Pleijel, Margaretha Fahlgren (obie reprezentujące Szwecję), Grażyna Plebanek (reprezentatka Polski, ale mieszkająca 5 lat w Szwecji) oraz Agnieszka Drotkiewicz, Justyna Sobolewska i Anna Dziewit. Co tu dużo mówić, nasze dyskutantki raczej są zgodne i jakoś szczególnie z tego powodu w rozmowie nie iskrzy – ot, spotkało sie kilka światłych kobiet i zaczęły narzekać o tym, jaki to nieszczęsny i niegodny pozazdroszczenia jest los reprezentantek ich płci i to bez względu na kraj pochodzenia. Szwedki niby to i mają zagwarantowane wszystkie główne prawa, ale nie bardzo się angażują, nie walczą o więcej, nie walczą o przestrzeganie tych praw, które już istnieją i nie czują historycznej więzi z poprzednimi pokoleniami walczących kobiet. Polki za to nic właściwie nie mają, jeśli zachodzą jakieś zmiany to tylko w wielkich miastach, a i to nie na pewno i nie do końca. Polki o wszystko muszą walczyć, najważniejsza jest praca u podstaw, a i tak – mówią panelistki – jeszcze sporo czasu upłynie zanim dokona się jakaś rzeczywista zmiana. Szczególnie urzekł mnie następujący fragment panelu. Dziewit: „Mamy magazyny kobiece, dodatki do gazet, ale to za mało...”. Drotkiewicz: „Potrzebujemy narodowej psychoterapii...” Dziewit: „Mamy literaturę, ruch feministyczny, ale to mały wycinek społeczeństwa, a reszta potrzebuje narodowej psychoterapii...” Interesujące, że z tak odkrywczymi prawdami trzeba było jechać aż do Szwecji. Daleki jestem od tego, by zarzucać panelistkom kalanie własnego ojczystego gniazda, a bliski, by zgodzić się z nimi, że większości społeczeństwa potrzeba psychoterapii (i to niekoniecznie z powodu nikłego zainteresowania kwestiami równouprawnienia...) – nie zmienia to faktu, że z niezbyt frapującą rozmową (z wyjątkiem kilku może fragmentów) mamy tutaj do czynienia. 

PORNO-RECENZJA I EMO-RELACJA

I skoro już przy kobietach jesteśmy, to jeszcze na zakończenie o dwóch tekstach przedstawicielek płci pięknej. „Lepsze światy Mankella” to „tekst” Joanny Wojdowicz „traktujący o” „Comedia infantil” Henninga Mankella. Cudzysłowy powyżej jak nabbardziej asekuracyjne, bo też trudno do końca określić, z jakiego rodzaju i czemu poświęconym tekstem mamy do czynienia. Najprościej byłoby powiedzieć, że jest to tekst z pogranicza pornografizującej krytyki literackiej, prozy poetyckiej i wyznania autobiograficznego w jednym, ale i przy takim szufladkowaniu żadnej pewności. Może wszystko co wydaje się bio, jest tutaj tak naprawdę zmyśleniem? I kim, do cholery, jest Tabaczek? Oczywiście, mimo że ta potrzeba wiedzy jest czystej krwi diabelską ciekawością, to czytelnik o usposobieniu detektywistycznym najchętniej pod tekstem ujrzałby przypis: „Tabaczek – mój kochany misiaczek”. Albo: „Niewtajemniczonych interesuję, że Tabaczek to Henryk Bereza / Bolesław Prus / James Joyce”. A tu masz. Czytasz i nic nie wiesz. Chyba trzeba by w końcu się zabrać za tego Mankella – może się coś wyjaśni. 
Na szarym końcu czerwcowej „Lampy” odnajdziemy jeszcze „Ekstazę świętej Poli” Małgorzaty Rejmer, oryginalną, osobistą, momentami rozemocjonowaną i ulirycznioną (i nie są to w tym przypadku zarzuty!) relację z warszawskiego koncertu PJ Harvey. Nie żebym po tej lekturze pożałował, że mnie tam nie było, bo żałowałem już wcześniej – mój ból poniewczasie po prostu jeszcze bardziej się powiększył. Pisze Rejmer między innymi: „Zaraz po tym PJ usiadła przy pianinie i przyszedł czas na White Chalk, czyli siódmą płytę studyjną i jedyną, która wywołała we mnie uczucie wstrząśnięcia, lecz też zmieszania. Bo mnie przy White Chalk najbardziej dziwi to, jak można słuchając tej płyty tak bardzo czuć się martwym, po prostu coś klimatycznego do puszczenia sobie w trumnie”. Po ostatecznym zejściu PJ ze sceny komentuje Rejmer: „Otarłam ostatnie łzy i, jak to się zdarza w najlepszych piaskownicach, wyszłam z koncertu totalnie uśmodruchana na twarzy i bardzo szczęśliwa. Jeszcze idąc po paltocik napotkałam kolegę, który w komentarzach reprezentował umiar, ocenę faktograficzną i utyskiwania na krótkotrwałość, jest to jednak osoba, która po serii dramatycznych śmierci jednego chomika za drugim kupiła sobie teraz trzeciego, czyli ma dużą pojemność na bodźce”. I jeszcze mocny ostatni akapit relacji Rejmer, z którego dowiemy się, że w istocie papież jest Polakiem i nazywa się... PJ Harvey. Niby więc ta czerwcowa „Lampa” taka zwykła i powszednia, a proszę tylko spojrzeć ile w niej szaleństw i niezwykłości. 

[Tekst w wersji skróconej do przeczytania na www.witryna.czasopism.pl]

Publikacje m.in.: Dziennik, Rzeczpospolita, Ha!art, Studium, Arte, Witryna Czasopism, ARTpapier, Portret, [fo:pa], Literacje. Stale współpracuje z Witryną Czasopism, ARTpapier.pl, Studium i Wirtualną Polską.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura