Jak to się wszystko plecie na tym Bożym świecie.
Od kiedy pamiętam, oficjalna narracja w tym szczególnym czasie pozwalała nam palić światła na grobach powstańców i z ubolewaniem, by nie rzec – politowaniem, doceniać ich bohaterską walkę i tragiczną śmierć.
O samym Powstaniu jednak wyrażać się pozytywnie było „nielzia”. Powstanie było bowiem „pomyłką”, „nieporozumieniem”, by użyć tylko najłagodniejszych określeń.
Potem już można było nawet wznieść, czy raczej położyć, pomnik, Pomnik Powstańców Warszawy. Płaski, niełatwo go zauważyć, ale i on nie mógł być dedykowany samemu Powstaniu. Powstanie było pod cenzurą.
Wyjęto je spod niej na chwilę. Na niedługo. Nawet w tym czasie dla równowagi każda rocznica była doprawiana krytycznymi analizami krytycznych historyków. Ten czas zgody na czczenie Powstania domykał się jednak coraz szczelniej z roku na rok. Ostatecznie się chyba zatrzasnął wraz z uniesieniem się w niebo samolotu do Smoleńska.
Teraz już tylko zwykłe oszołomstwo może podważać klarowną logikę tych, którzy je nie tyle krytykują, co wprost potępiają. Potępiają Powstanie, potępiają tych, którzy je wywołali, którzy wydali na nie zgodę, którzy nim dowodzili, i chyba również tych, którzy w nim z własnej woli brali udział.
Teraz już można z szacunkiem wspominać tylko cywilne ofiary. Ofiary Powstania.
A ja Bogu dziękuję, że moja synowa zna i uczy dzieci tych słów: „Coś Jej winien? Winien życie.” I pójdę z nią, z synem i z wnukami zapalać świeczki, modlić się i opowiadać im, jak w ciepłe dni sierpnia serca młodych ludzi rozpaliły się tak wielkim płomieniem miłości Ojczyzny, że zgorzała od niego wraz z nimi cała Warszawa, ale dzięki temu my w niej żyjemy jako Polacy, dumni i wolni.
Inne tematy w dziale Polityka