niktt niktt
517
BLOG

Spacerując po Sardynii

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Postanowiliśmy obejrzeć te nuragi, które ominęliśmy wracając z Nuoro. Zaczęliśmy jednak od odwiedzenia reklamowanej groty Ispaniolli, odległej od Orosei o kilkanaście kilometrów.

Przyjechaliśmy tam punktualnie o godzinie 11.00 i udało się nam załapać jeszcze z grupą wpuszczaną do groty o tej właśnie porze.

Wejście po 7 E od osoby. Schodzi się, jak to w grocie, w dół. W tym wypadku gdzieś około 40 m. Nasza grupa składała się oczywiście z samych tylko Włochów. Włoszką też była przewodniczka.

W końcu, plątaniną schodów zeszliśmy  na samo grocie dno. Znaleźliśmy się oto na małym placyku, z którego środka wyrastała kolumna stalaktytu czy stalagmitu - a może jedno i drugie.

W każdym razie wyrastało coś takiego co było bardzo piękne i spotykało się pośrodku.

Było to też wspaniale oświetlone. No, po prostu był to najważniejszy i najpięknieszy obiekt tej jaskini. Przewodniczka trajkotała jak najęta pokazując coś dłonią, a wszyscy w skupieniu wpatrywali się to w kolumnę, to w przewodniczkę i w ciszy słuchali.

I wtedy nagle i niespodziewanie moja żona oparła swój sandałek o ten prześwietny okaz i poczęła z potwornym zgrzytem odrywać sandałkowe rzepy.

Przewodniczkę zamurowało!

Przerwała wykład, spojrzała na Grażynkę wzrokiem bazyliszka i zawyła:  Signora!!!

A Grażynka nic, jakby jej nie słyszała - dalej spokojnie grzebie przy sandałku opartym o ten najważniejszy eksponat jaskini i zgrzyta rzepami.

Przewodniczka rozpaczliwie wrzeszczy:  Signora! Basta!!! Basta!!!

Ja udaję, że ta pani nie jest ze mną.

Po prostu obca kobieta.

W końcu Grażynka domyśliła się, że to o nią chodzi, zdjęła nóżkę z eksponatu i skruszona, z niewinną minką, szepnęła :  Oh, sorry.

Oburzona przewodniczka zawarczała:  Profanata!

Przytaknąłem skwapliwie:  Si, Si - Maxima profanata!

Grażynka poczuła się jak zbity pies i dalszy pobyt w tej jaskini nie sprawił jej już żadnej przyjemności.

Z groty pojechaliśmy w kierunku Dorgali.

Po kilkunastu kilometrach skręciliśmy w prawo, w drogę gdzie wedle mapy powinny być stanowiska nurag. Rzeczywiście, trafiliśmy na nie bez trudu, bo tu wszystko jest bardzo dobrze oznakowane. Przy wejściu dostaliśmy maleńką mapkę, zapłaciliśmy 10 E ( po 5 E od osoby) i kamienistą drogą, wzdłuż murku udaliśmy się do tej nuragicznej wioski.

Trudno taką nuragiczną wioskę opisać.

To przede wszystkim kamienne wieże w kształcie odwróconych wiader. Ale nie tylko. To także rozsypane kamienne kręgi, kamienne ulice. Lecz zupełnie inne aniżeli w Mykenach czy Tirynsie. Inne niż pozostałości po kreteńskich pałacach.

Kamienie są niekiedy tak wielkie, że wydaje się absolutnie niemożliwym aby przesuwano je bez pomocy urządzeń inżynierskich.

Na ogół nie są obrabiane, choć nieliczne ślady obróbki zauważyliśmy.

To coś takiego, co w drodze cywilizacyjnej poprzedziło greckie mury cyklopie. Bo kamienie nie są tu bynajmniej bezładnie porozrzucane. O nie!

Z wysoka doskonale jest widoczna precyzyjna myśl planistyczna. Nie sposób jednak ustalić jakim celom te budowle miały służyć - czy tylko obronnym, czy może też religijnym?

A może mieszkali tutaj zwykli ludzie?

Wypiliśmy małą kawę w kawiarence przy wejściu, by następnie ruszyć przed siebie, w kierunku odległego o 6 km grobu giganta. Tam wstęp był bezpłatny.

Teren ogrodzony, brama otwarta, łąka porośnięta skąpą roślinnością i ścieżka.

Brak w ogóle ludzi. Ale jest tablica informacyjna z żółtym napisem: Tomba giganti! Proste.

Idziemy!

Po około 300 m dochodzimy do miejsca, gdzie stoi duży płaski kamień z wyżłobionym dookoła brzegu "rantem" i trójkątnym otworem u nasady.

Wokół półokrąg utworzony z innych, płaskich i żółtych, lecz nieco mniejszych, kamieni.

Cisza!

W nagrzanym powietrzu słychać śpiew cykad i czuć intensywny zapach ziół.

Jesteśmy zafascynowani - to robi wrażenie.

I wielkością, chociaż nie jest to jakieś ogromniaste, i formą, no a przede wszystkim tym, że na tym wielkim kamieniu pozostał ślad ludzkiej ręki! Z tyłu Grażynka odkrywa kamienną kryptę rozmiarów większej piwniczki - swobodnie więc wchodzi do środka. Jest dobrze widoczna poprzez trójkątny otwór w kamieniu frontowym. Robimy zdjęcia.

Następnie mkniemy do Fonii - najwyżej położonej wioski na Sardynii - 1000 m n.p.m. Wspinamy się krętymi, lecz doskonale utrzymanymi drogami.

Temperatura +33 C, ale szybko spada. Im wyżej wjeżdżamy, tym staje się niższa.

Kiedy wreszcie docieramy do samej Fonii temperatura wynosi już tylko + 19 C.

Jest więc lekko chłodno i wieje nieprzyjemny wiatr.

Wieś wygląda jak wymarła i rozłożona jest na szczycie góry.

Oczywiście Grażyna zarządziła wejście na szczyt wzgórza, gdzie przy małym placyku zeszło się dziewięć, dosyć brzydkich uliczek i sterczał nieciekawy kościół. A przy kościele, na ścianie przeciwległego domu, wypichcono krzyczące malowidło przedstawiające procesję, z księdzem w punkcie centralnym w otoczeniu miejscowych notabli.

Malowidło strasznie dęte, ale namalowane dość sprawnie.

Zafrasowane twarze postaci to oczywiście portrety tutejszych ważniaków. Chociaż ustylizowano je na czasy zamierzchłe, to jednak kilka sportretowanych jest w, jak najbardziej współczesnych, okularach.

To malowidło z Fonii jest kompletnym zaprzeczeniem murales z Orgosolo.

Tamte były niemym protestem wobec zastanego porządku.

Porządku na wyspie i porządku na świecie.

Tutaj natomiast, wykorzystując skradzioną mieszkańcom Orgosolo formułę, stworzono coś zupełnie przeciwnego - afirmowano istniejący porządek.

Fonii - to wioska konformistów.

Może dlatego nie ma żadnego charakteru - jest obskurna i bez atmosfery.

 


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Rozmaitości