Tytuł jest mocny i taki ma być. Bo pewne rzeczy trzeba nazywac po imieniu, nie można przechodzić obok nich obojętnie, a delikatne i grzeczne upominanie nie przyniesie żadnego rezultatu: zadufany w sobie łajdak nie zrozumie i tak, o co chodzi.
A przeciez nie można udawac, że z tym, co pisze pan Łukasz Warzecha, można się zgodzić. Więcej - tego nie można nawet tolerować. Zło trzeba nazywac po imieniu, bo inaczej zaciera się różnica pomiędzy tym, co akceptowalne, a tym, czego nigdy żaden uczciwy człowiek akceptowac nie powinien.
Pan Warzecha pisze: "Organy państwa powinny brać pod uwagę przede wszystkim nasz interes. W naszym interesie leży zaś, aby zachować z Pekinem dobre stosunki,"
Cóż można powiedzieć na takie postawienie sprawy? Można wiele tłumaczyć, ale przecież pozujący na cynika Pan Redaktor tego nie zrozumie. Spróbujmy sobie jednak wyobrazić sytuację, w której Pan Warzecha jest glanowany w ciemnym zaułku przez dwóch osiłków. Zabierają mu portfel, on wzywa pomocy (niezbyt głośno, ale wzywa), a my to wszystko obserwujemy. Co powinniśmy zrobić? Zdaniem Pana Redaktora należy przede wszystkim brać pod uwagę nasz interes. Broń Boże nie wdawać się w jakieś dyskusje z osiłkami, nie wzywac pomocy. Poczekać aż skończą i wtedy pójść z nimi na wódkę, bo może uda się kupić portfel Pana Redaktora. Za nieduże pieniądze, bo trochę pobrudzony krwią - ale zawsze będzie to dobry interes. A przecież interesy są najważniejsze:
"Polski premier i prezydent nie powinni robić niczego, co mogłoby poważnie nasze stosunki z Chinami nadszarpnąć i np. utrudnić życie polskim przedsiębiorcom, robiącym tam interesy."
Pan Warzecha wie też o Chinach niejedno: "Warto też pamiętać, że o Chinach nie możemy myśleć w naszej europejskiej skali. Znana jest anegdota o premierze Zhou Enlaiu, którego podczas wizyty we Francji spytano, jak osądza skutki rewolucji francuskiej. Na co Zhou odpowiedział: „Za wcześnie jeszcze oceniać". Taka jest chińska skala czasu. Skala liczb jest także porażająca: 9,5 mln km kwadratowych, 1,3 mld ludności. Kraj ponad 31 razy większy od Polski i ponad 34 razy ludniejszy. Zanim opowie się o jakimkolwiek przerażającym dla nas zjawisku, trzeba mieć tę skalę w pamięci."
Jasne. Ból jednego z tych ludzi jest znacznie mniejszy, niż ból Pana Redaktora. Jeżeli Jemu ktoś włożyłby w odbyt pałkę elektryczną, to pewnie Pan Warzecha krzyczałby głośno o pomoc i odczuwał niewymowne cierpienie - ale przecież niczego takiego nie odczuwa tybetańska mniszka, bo ma świadomość, że jest jednym z 1.3 mld obywateli Chin. To działa jak morfina.
"W Chinach przesiedlenie 100 osób nie znaczy absolutnie nic. Przy budowie Zapory Trzech Przełomów przesiedlano tysiące razy więcej."
Tak jest. Gdyby Panu Redaktorowi władze kazały się w dwa dni spakowac i pojechać w Bieszczady, gdzie miałby perspektywę spędzenia 10 lat w szałasie, to oczywiście byłaby to wielka tragedia. Ale przecież nie dla Chińczyka. Skoro razem z nim przesiedlają jeszcze 100000 innych Chińczyków, to jego na pewno nie boli utrata rodzinnego domu.
Pan Warzecha jest też wielkim specjalistą od Chin:
"Chiny nigdy nie będą demokracją w europejskim znaczeniu tego słowa. Chińska tradycja i kultura polityczna po prostu nie zna tego pojęcia. Mogą jednak być krajem bardziej praworządnym niż dziś. Trzeba je wciągać do współpracy, pokazywać korzyści z niej, traktować jak partnera. Nie ma sensu wspomagać iluzorycznej chińskiej opozycji, jej praktycznie nie ma. Jest sens wspierać ludzi, walczących tam o przestrzeganie istniejącego prawa, większą wolność mediów, wyplenienie korupcji wśród partyjnych kadr. Ewolucja, nie rewolucja - to jest klucz do Chin."
Tak samo pewnie myślał Pan Samarach. Dlatego Chinom przyznano Olimpiadę. Miały się przy jej pomocy ucywilizować. I widać postęp....czy naprawdę widać? Czym różni się tłumienie obecnych protestów w Lhasie od tego, co działo się tam 20 lat temu? Tylko efektywnością. Terror jest tak samo porażający, stosowany tak samo okrutnie i jeszcze bardziej konsekwentnie. Chiny nie zmieniają się na lepsze, ale na gorsze. Są coraz silniejsze, ale nie stają się przez to bardziej cywilizowane. Chińscy przywódcy widzą, że ich postępowanie nie napotyka na zaden poważniejszy opór i idą coraz dalej.
W 1938 roku Pan Warzecha pewnie popierałby Układ Monachijski. Pisałby, że przecież nie warto dążyć do konfrontacji z Niemcami, ze Hitlera trzeba uspokoic i obłaskawić, że on się w końcu zdemokratyzuje.
Głupota? Z perspektywy dzisiejszych czasów wiemy, że tak. Brak oporu ze strony zachodnich demokracji tylko umocnił wiarę Hitlera w siebie i zachęcił go do wysuwania dalszych roszczeń. Z Chińczykami będzie tak samo. Umocnią się w Afryce, w Azji - i nagle się okaże, że są pierwszą potęgą nie tylko gospodarczą, ale i militarną. Wtedy nagle okaże sie, że dzieci Pana Warzachy doświadczą może tego, co jest teraz udziałem Tybetańczyków. Ale nie będzie już Pana Warzechy, żeby napisać o nieważnym, małym i zupełnie innym niż nasze cierpieniu tych dzieci.
Nie lubię braku wychowania. Nawet gdy kogoś obrażam, to staram się to robić grzecznie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka