Zamki na Piasku Zamki na Piasku
2335
BLOG

Kochajmy się jak bracia a liczmy się jak Żydzi

Zamki na Piasku Zamki na Piasku Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 59

W toczącej się dyskusji na temat reparacji wojennych nie brak zdań w których nie stawia się kropki nad i. Nie brak też paradoksów, choć trochę brak tych, którzy je artykułują. 

Jest mocny paradoks strachu. Jeżeli my będziemy zajmować twarde stanowisko w sprawie reparacji od Niemiec to Niemcy w końcu zażądają od nas zwrotu Ziem Odzyskanych. Lepiej jest zatem siedzieć cicho. Ale w tej postawie siedzenia cicho pod miedzą jest właśnie ten brak kropki na i. Albowiem skoro oni mogą od nas zażądać i to jeszcze zażądać skutecznie Ziem Odzyskanych to znaczy, że widzimy naszych dobroczyńców nadal w strojach Wermachtu z epoki A. Hitlera: gotowych do wywołania wojny, wkroczenia militarnie na terytorium obcego państwa. Wprawdzie Naziści wyemigrowali z Niemiec, ale jakiś spadek duchowy pozostał.

Mocny jest też paradoks konsekwencji: jeżeli my będziemy żądać reparacji to oni będą żądać Ziem Odzyskanych. Brak w tym kolejnej kropki nad i, która mogła by brzmieć tak: nie byłoby tego problemu, gdyby Wasi Naziści, których przyjęliście gościnnie do swojego kraju nie doprowadzili do koszmaru II wojny światowej. Nie bylibyśmy państwem niesuwerennym i zniszczonym, gdyby nie niemieckie szaleństwo. To, co my straciliśmy i to, co Wy straciliście to są konsekwencje. Ale nie można w skutkach konsekwencji równo obciążać i kata i ofiary. My oczywiście rozumiemy, że Naziści wyemigrowali, ale trochę zrabowanych dzieł sztuki zostawili jednak w Niemczech. Trochę a nawet więcej niż trochę tego szabrowanego dziedzictwa pozostało w rodzinnych stronach Helmuta i Helgi. 

Jeżeli jest inaczej to wskażcie nam drogę do Nazilandu. 

Bardziej już poważnie: tak jak w Polsce nie było dekomunizacji tak i w Niemczech nigdy nie było denazyfikacji. Był proces w Norymberdze i to w zasadzie jest koniec denazyfikacji. Reszta to mit. 

Może najlepiej ten mit opisał dziennikarz GW Wojciech Orliński i jemu oddaję głos: "Polska prawica od kilkunastu lat karmi się mitem denazyfikacji – tezą, że gdyby w Niemczech nie przeprowadzono w 1945 roku denazyfikacji, władzę w polityce i gospodarce przejęliby spadkobiercy nazistów. Teza ta jest o tyle niemądra, że wkrótce po wojnie eks-naziści faktycznie objęli władzę w polityce i gospodarce a sama denazyfikacja była kompletną fikcją. (…) Mój ulubiony przykład tego mitu to prezydent RFN Heinrich Lubke, który zaprojektował standardowy barak obozów koncentracyjnych oraz oczywiście Hans Martin Schleyer – członek Hitlerjugend od 1931 i SS od 1933 roku, po wojnie zaś członka zarządu Daimler-Benz i szefa niemieckiego związku pracodawców".

A Hans Globke? Robił karierę w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych III Rzeszy i jako prawnik był autorem komentarza do Norymberskich Ustaw Rasowych. Pomimo tak ewidentnej działalności, nic nie stało na przeszkodzie, by – w swoim czasie -  został on zaufanym człowiekiem kanclerza Konrada Adenauera.

Ów mit denazyfikacji potwierdza to w jednym ze swoich wywiadów niemiecka historyk Kathrin Kompisch burząc przy okazji inny mit: mit niewinnych niemieckich kobiet: "Po wojnie w Niemczech z kobiet zrobiono święte. Niemcy bardzo chcieli mieć chociaż jedną część społeczeństwa, która zachowałaby czystość i niewinność. Padło na kobiety, które zgodnie z wszechobecnym stereotypem zajmowały się domem i nie uczestniczyły w życiu publicznym. Historie kilku wyjątkowo bezwzględnych sadystek stały się wyjątkami potwierdzającymi regułę. Nikt nie chciał przyznać, że była to tylko część szerszego problemu współodpowiedzialności kobiet za nazizm" Prawda jest zaś taka, że w organizacjach takich jak Narodowosocjalistyczny Związek Kobiet, Służba Pracy Kobiet, Niemiecki Czyn Kobiet, działający na wsi Stan Żywicieli Rzeszy, sportowa organizacja Siła przez Radość, przeznaczony dla nastolatek Związek Niemieckich Dziewcząt i wiele innych podobnych było zrzeszone "kilkanaście milionów Niemek".

Aby uzmysłowić sobie skalę powszechności w zafascynowaniu ideami Hitlera do tych Niemek należy dodać ponad 7 milionów chłopców i dziewcząt w Hitlerjugend i 7,5 milionów członków w NSDAP. 

Wchodząc głębiej w meandry mitu denazyfikacji należy powiedzieć, że to poczucie winy politycznej i moralnej narodu niemieckiego, które było autentyczne i bliskie takim intelektualistom jak Karl Jaspers nie było powszechne. Natomiast powszechnie – po zakończeniu II wojny światowej - zostało odrzucone. Niemcy, przede wszystkim i wbrew wszystkiemu, czuli się ofiarą - mieli gorzkie poczucie upokorzenia bezwarunkową kapitulacją, przymusowymi wysiedleniami z obszarów wschodnich, okupowaniem kraju przez cztery zwycięskie mocarstwa. Ale nie tylko o to chodzi: jak mówi prof. Anna Wolff-Powęska: "Rozmiary uczestnictwa w nazistowskim państwie były tak duże, że ukaranie winnych doprowadziłoby do paraliżu państwa". Do paraliżu w dosłownym tego słowa znaczeniu - bo odsunięcie Niemców zaangażowanych w nazizm od jakiegokolwiek uczestnictwa w życiu politycznym, naukowym, publicznym spowodowałoby pogrążenie się na lata w gospodarczym chaosie. Tony Judt w swojej książce „Powojnie” („Powojnie. Historia Europy od roku 1945”, Poznań 2008, s. 74) napisał: „8 maja 1945 r., gdy zakończyła się wojna w Europie, w Niemczech było 8 milionów nazistów. W Bonn 102 na 112 lekarzy było wówczas lub wcześniej członkami NSDAP. W zniszczonej Kolonii z 21 specjalistów od miejskich wodociągów i kanalizacji – których umiejętności miały fundamentalne znaczenie dla ich odbudowy oraz zapobiegania szerzeniu się chorób – 18 było nazistami. (...) Nie było mowy, żeby ich po prostu usunąć z życia publicznego”. 

Co jest dla mnie w Niemcach jako narodzie przerażające: niemiecka praworządność. W procesach norymberskich zasadniczą linią obrony oskarżonych było twierdzenie, że winni są inni a oni tylko byli posłuszni rozkazom. To się nie zmieniło. Mogą się zmienić rozkazy, ale duch bezmyślnego i bezdusznego posłuszeństwa dla rozkazów pozostał (vide: sprawa nielegalnych imigrantów). 

Nie ma co się oszukiwać: bycie nazistą w Niemczech nie przeszkadzało w zrobieniu jakiejkolwiek kariery po upadku III Rzeszy. Podróżowali Państwo kiedykolwiek z agencją turystyczną Neckermann? A zatem kilka słów o karierze Josefa Neckermanna. W początkach lat 30. był urzędnikiem bankowym. Po uchwaleniu ustaw rasowych młody Neckermann zaczął skupować żydowskie przedsiębiorstwa za bezcen. Korzystając na aryzacji gospodarki, przejął on kilka firm z branży tekstylnej, budując tym samym podwaliny swej późniejszej potęgi. W czasie wojny zajmował się produkcją odzieży dla robotników przymusowych i pracowników zbrojeniówki. Poza tym, jako dyrektor Centralnej Wspólnoty Pracy dla Odzieży, pilnował dostaw mundurów dla Wehrmachtu. Po wojnie próbował wskrzesić swoją firmę, ale został aresztowany. W 1948 r. został zakwalifikowany jako "sympatyk" NSDAP i nałożono na niego grzywnę. Jeszcze w tym samym roku założył firmę włókienniczą, która już kilka lat później rozrosła się do sieci domów towarowych sprzedających już nie tylko odzież, ale i cały szereg innych towarów. W latach 60. doszło do tego biuro podróży. Dzięki swoim sukcesom Neckermann stał się jednym z symboli cudu gospodarczego RFN. Neckermann startował również w zawodach jeździeckich. Kilka razy został mistrzem świata w ujeżdżeniu, a w latach 1964 i 1968 zdobył złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w konkursie drużynowym.

Harald Quandt Holding GmbH, której majątek jest wyceniany na 6 mld USD (obecnie rodzina Quandtów kontroluje 47% akcji BMW)? Historyk Joachim Scholtyseck opublikował w 2011 roku badania, z których wynika, że przemysłowe imperium Quandtów powstało dzięki pracy przymusowej dziesiątek tysięcy jeńców i przejęciu fabryk wcześniej należących do Żydów.

Ile można by takich historii opowiedzieć? 

Więc w gruncie rzeczy: z czego i przed kim oraz kiedy tak naprawdę Niemcy się rozliczyli? 

Warto sprawę postawić na ostrzu noża: tu nie chodzi tylko o wgląd w historię, ale poprzez historię w teraźniejszość. Historycy niemieccy (Frank Boesch i jego zespół naukowców z Centrum Badań Historii Najnowszej w Poczdamie ) odkrywali z przerażeniem, że ponad 50% kadry niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w roku 1970 należało do NSDAP (w roku 1961 - 66%). W 2005 roku ówczesny szef resortu spraw wewnętrznych, Otto Schily (SPD), twierdził bezczelnie, że w jego ministerstwie nie ma żadnej narodowo-socjalistycznej przeszłości, która wymagałaby zbadania. Przed takimi badaniami wzbraniał się także Thomas de Maizière a przecież był on szefem MSW całkiem niedawno, bo w latach 2009 - 2011. 

To jest niemieckie dziedzictwo – rzeczywista niechęć do spojrzenia prawdzie w oczy i piękne słowa pod publiczkę: poczuwamy się do odpowiedzialności, ale tak jakoś bezobjawowo. I to wychodzi najtaniej. 

Kto zna choć trochę historię, ten doskonale wie, że Niemcy nie tylko nie zrealizowały nałożonego nań obowiązku reparacyjnego w kwocie 26 mld USD (konferencje w Jałcie i Poczdamie), ale dostały bonus w kwocie 1,5 mld USD w ramach Planu Marshalla. Z badań niemieckiego historyka prof. Götza Aly’ego przedstawionych w książce „Państwo Hitlera" wynika, że w latach 1939-1945 Rzesza uzyskała minimum 2 biliony euro z grabieży krajów okupowanych. Minimum. 2 biliony euro. Wyżej wspomniany historyk mówi jasno: „Wszyscy Niemcy wzbogacili się na Holokauście. To samo dotyczy również majątku ludzi innych narodowości uznanych za wrogów politycznych albo Polaków wysiedlonych z terenów przyłączonych do Rzeszy” po czym dodaje: „Niemcy gospodarki okupowanych krajów doprowadzali do ruiny. W 1942 r. w Generalnym Gubernatorstwie oszacowali liczebność swoich oddziałów na 400 tys., choć w rzeczywistości stacjonowało tam 80 tys. żołnierzy. Pięciokrotne zawyżenie tej liczby pozwoliło narzucać pięciokrotnie wyższe świadczenia”. Wszystko było przemyślane przez niemieckich ekonomistów– nie wiem czy zauważyli Państwo, że w krajach podbitych przez Niemców utrzymywano walutę krajową? Bo jak mówi prof. Götz Aly: „to umożliwiało prowadzenie rabunkowej polityki. Niemcy utrzymywali w okupowanych krajach banki centralne i emisyjne, do których wprowadzali swoich urzędników. Pozwalało im to na różne manipulacje. Na przykład sztucznie zaniżali kursy obcych walut. Rzesza sprowadzała z podbitych państw bardzo dużo towarów, żywności i surowców, więc dzięki sztucznie obniżonym kursom franka, złotówki czy rubla import był tańszy”.

Bądźmy poważni i niesentymentalni: II wojnę światową przegrało niemieckie państwo, ale nie niemiecka gospodarka. Rzesza toczyła bowiem wojnę na koszt podbitych krajów, a jej prawny sukcesor nie rozliczył się z tego rzetelnie do dziś. 

W tej sprawie nie może być żadnych ustępstw ze strony polskiego rządu – mówiąc inaczej: kochajmy się jak bracia a liczmy się jak Żydzi. Gdy już się rozliczymy wówczas się może będziemy pojednani a może i nie, ale nigdy wcześniej. To nie jest tylko rachunek za Warszawę. To rachunek za wszystkie zniszczenia – krok po kroku: od Warszawy aż do portu w Gdyni, który został przez Polaków wybudowany za ok. 5 mld zł (aktualnych) a wskutek wojny wywołanej przez Niemcy stał się pobojowiskiem. 

Tak zbrodniczego narodu bowiem jak Niemcy nie ma w historii świata: ten naród nie tylko zabijał ludzi na masowa skalę, niszczył i wyzyskiwał, rabował dobra kultury – to także naród rabusi ludzi. 

Kończąc: ze zdziwieniem, przy okazji wizyty w Zwierzyńcu, który bardzo lubię,  przeczytałem, że Niemcy ukradli nawet stado 40 sztuk koników polskich z Puszczy Białowieskiej. 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka