"...zapraszam do komentowania. Może dzięki komentarzom rozwinięcie tego tematu będzie nawet inne, niż planuję..."
Tak napisałem, kończąc pierwszą notkę, a zapowiadając jej ciąg dalszy, nie myślałem, że "wykraczę sobie" to inne rozwinięcie. Oto kontynuacja tematu mojego avatara, ale kilka komentarzy (za które dziękuję), oraz moja gotowość do słusznej korekty (nie mam problemu, by się do błędu przyznać/coś poprawić), spowodowała, że dokonałem zmiany avatara (zdjęcia profilowego), a teraz opiszę jego znaczenie:
Dodałem, aby nie było wątpliwości, że chodzi mi o złą religijność, słowo "martwa": Nie martwa religia; a dawne słowo "relacja", zastąpiłem zwrotem, który zaczętą myśl kończy słowami: ale żywa WIĘŹ
A teraz, proszę mi pozwolić krótko wytłumaczyć, o co mi chodziło od początku, ale do czego może trochę niedokładnie się zabrałem, gdyż opierałem się więcej na swoim tego tematu odczuciu, niż na trzymaniu się definicji słów, jakich użyłem (one są dość bliskoznaczne, stąd łatwo o niezrozumienie intencji).
Otóż gdy mówię, że w życiu chrześcijanina (takie życie opisuję, choć może to też dotyczyć każdej innej duchowości, bo schematy się powtarzają) nie chodzi o martwą religię, to mam na myśli to, że źle jest, gdy życie duchowe wyznawcy Chrystusa polega tylko na bezrefleksyjnym wypełnianiu zaleconych odgórnie praktyk religijnych. Mechaniczne powtarzanie czegoś tylko dlatego, że "tak trzeba", nie jest szczytem możliwości osoby wierzącej... A już traktowanie takich czy innych praktyk, jako sposobu na zbawienie, jest wręcz naganne i nie doprowadzi do zamierzonego celu, gdyż Pan Bóg inny plan zbawienie przygotował (on się koncentruje na osobie Jezusa; ale więcej o tym to innym razem).
Jako ludzie rodzimy się duchowo martwi, i w tym stanie nie możemy mieć żywej więzi z Bogiem, co najwyżej możemy praktykować (by nie powiedzieć mocniej: uprawiać) martwą religię; dlatego na avatarze mam słowa: Nie martwa religia. Tego typu religijność jest praktykowana na sposób cielesny, czyli wg tego, co nieodrodzony duchowo człowiek (czyli duchowo martwy), jest zdolny robić, ale na wyższy poziom, gdzie ma miejsce żywa więź między nim z Bogiem, można wejść dopiero po tym, co Jezus nazwał nowonarodzeniem (rozmowa z Nikodemem: Ewang. Jana 3 rozdział; to też dobry temat na przyszłość).
Zaznaczyłem w avatarze: ale żywa WIĘŹ, by uwypuklić to, że chodzi o coś żywego, a po drugie, że to ma być coś bliskiego - dlatego "więź" jest wielką literą nawet zapisana, aby podkreślić ważność tak bliskiej relacji (ja sam się jej uczę! Proszę nie myśleć, że piszę tu jako znawca i bezbłędny wykonawca tego, co opisuję; nie! - piszę to w pierwszej kolejności do siebie, wiedząc, że tak ma być, a że nie jest to doskonałe, to znak, że warto wciąż się uczyć tej żywej więzi z żywym Bogiem).
Bóg jest Duchem (Ew. Jana 4,24), więc potrzeba z Nim mieć wieź, relację, społeczność na poziomie duchowym, a nie cielesnym. Martwa religia działa na poziomie cielesnym, a żywa więź na poziomie duchowym... A ponieważ ten drugi stan ma znaczenie, to dlatego dałem temu wyraz w moim avatarze; ponadto poprzez zapis 24/7 zaznaczam, że to ma być coś stałego (24 godziny przez 7 dni w tygodniu), a nie okazjonalnego.
Jestem otwarty na rozmowę o tym; nie pisze wiele, bo wiem, że czytanie długiego tekstu może być nużące, dlatego tak trochę hasłowo temat traktuję, a jest on na tyle ważny, że - jeśli mnie stąd nie wyrzucą - to w kolejnych notkach jakoś do niego będę nawiązywał, bo to dotyczy w moim pojęciu sprawy nader ważnej, jaką jest zbawienie. Piszę to w dziale "Religia", a więc zakładam, że tu osoby zainteresowane życiem duchowym zaglądają, więc myślę, że i Wam, Drodzy, temat zbawienia/ratunku nie jest ani obcy, ani niechciany...
Pozdrawiam serdecznie :)
- Powyższa notka jest rozwinięciem i uzupełnieniem TEJ TREŚCI