Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
152
BLOG

Wdowa z czwórką dzieci

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Społeczeństwo Obserwuj notkę 3

Dlaczego wdowa i to z licznym potomstwem (nazwijmy ją skrótowo: wz4d)? Dlatego, że symbolizuje ludzi w potrzebie, potraktowanych surowo przez los i potrzebujących wsparcia. Takie wyjaśnienie powinno naprowadzić na trop tematu, o którym chcę napisać: pomoc potrzebującym. We współczesnym świecie jednym z określeń równoważnych jest inne słowo, bardzo rozpowszechnione i absorbujące powszechną uwagę: socjal.

Dlaczego dochodzę do tego mało oryginalnego tematu tak okrężną drogą? Otóż sprowokowało mnie takie właśnie ujęcie problemu przez mojego przyjaciela, z którym rozmawialiśmy o podatkach. Podziela on moją opinię, że podatki powinny być niskie i że obecność instytucji państwa jest w naszym życiu zdecydowanie nadmierna. Zgadzamy się również zasadniczo w kwestii wspomnianego socjalu: jest go za dużo. Zgadzamy się, ale nie do końca – i tu pojawia się właśnie tytułowa wdowa. Kolega ujął to mniej więcej tak: fajnie, że jesteśmy za niskimi podatkami i że ortodoksyjnie bronisz nas przed rozpasanym fiskalizmem, gdzieś jednak musi być granica takiego podejścia do sprawy. W jakimś momencie trzeba odrzucić abstrakcyjne filozofowanie i spojrzeć realnie. Zdrowy rozsądek nakazuje by zauważyć i pochylić się nad losem przysłowiowej wdowy z czwórką dzieci. My, cywilizowane społeczeństwo, musimy zdobyć się na zbudowanie systemu wsparcia, który zapewni owym wdowom godne bytowanie i zabezpieczenie przed nędzą, więc niestety jakieś podatki trzeba na to płacić i ja się na nie godzę, bo bezduszne pozostawienie bez wsparcia ludzi w potrzebie jest niegodziwe.

Ot i zagwozdka. Rzecz bowiem w tym, że ja się zasadniczo zgadzam z takim opisem problemu. Bardzo dobrze go zauważam, boleję nad  losem skrzywdzonych i naprawdę chciałbym przysłużyć się jego poprawie. Mówiąc szczerze, trochę czuję się wręcz urażony, gdy słyszę tego typu argumentację, bo zauważam w niej ton pewnej wyższości już to moralnej, już to intelektualnej. Wynika z niej bowiem, że okazuję się być mało wrażliwym egoistą, a na dodatek szwankuje u mnie zdrowy rozsądek i brak mi realnego oglądu rzeczywistości. Tak się składa, że zawsze rozmawiając o socjalu i podatkach spotykam taki argument: tobie się wydaje, że jak zostawisz wszystko na żywioł to się samo zrobi dobrze. Nie wiesz jak wygląda świat, jesteś niepoprawnym optymistą (naiwniakiem, durniem, gruboskórnym cynikiem, brak ci realizmu). Trzeba stworzyć państwowy (czyli przymusowy, bo jakiż inny) system pomocy biednym i pokrzywdzonym. Zrozum to!

Chciałbym się jakoś bronić, uzasadnić, że brak akceptacji takiego systemu nie jest przejawem mojej moralnej gruboskórności. Podkreślę więc, że istota sporu zawiera się w  tym jednym słowie: państwowy. Ja się buntuję nie przeciwko instytucjom pomagającym, lecz przeciwko pomaganiu przez system państwowy, czyli realizowany przemocą/przymusem.

Świat jest pełen biedy, krzywdy, przeróżnych nieszczęść. Ludzie popadają w dramatyczne sytuacje materialne bez swojej winy i nie mają realnej szansy by się z nich o własnych siłach podźwignąć. Moja wrażliwość jest wystarczająca, by to zauważyć. Ba, jestem nawet gotów zaakceptować opodatkowanie się na rzecz skrzywdzonych i podzielić się z nimi swym dobrobytem, chciałbym tylko mieć zauważalną szansę na to, że mój akt dobroczynny nie zostanie zmarnowany. Szukając zaś rozwiązania w działaniu państwowym słyszę w sobie głos protestu i widzę moc problemów z którymi instytucja państwa rażąco sobie nie radzi. Istota tych zastrzeżeń tkwi już u źródeł i jest natury pryncypialnej. Ot, choćby brak dobrowolności systemu, co zniechęca mnie ideowo i odbiera (bardzo ważne) możność wyboru sposobu pomocy. Pytania biorą się też z oglądu rzeczywistości i namysłu nad nią, co dodatkowo wspieram lekturami i opiniami o działaniu państwowych instytucji, o ich wielkości i skuteczności. I, ośmielę się uznać, że to jest właśnie podejście zdroworozsądkowe. To tu realistyczne spostrzeżenia prowadzą mnie do innych wniosków niż zwolenników biurokracji państwowej. Uważam, że hasło „trzeba coś z tym zrobić” w rozumieniu „państwo musi coś z tym zrobić” to wyświechtany wykręt powtarzany do znudzenia i, jak to często z hasłami bywa, pozbawiony solidnej argumentacji. Ani państwo, ani musi. Jestem przekonany, że upaństwowienie dobroczynności, czyli podatkowe odbieranie bogatym i dawanie biednym nie prowadzi do tak pożądanego stanu niwelowania nieszczęść.

Dla uzasadnienia tego wróćmy do tytułowej wz4d. Przede wszystkim: jak ją zdefiniować? Kto ma się kwalifikować do pomocy? Kto zasiądzie w rozstrzygającej to instytucji? Jakie przyjąć kryteria? Bo chyba nie dosłowne – taka np. pani Grażyna Kulczyk jest wdową z dziećmi, ale raczej nie przychodzi nam do głowy by ją wspomagać? Wsparcia natomiast wymaga bezdzietne małżeństwo w średnim wieku, on inwalida, a ona chora na alzheimera, bez źródeł utrzymania i bliskiej rodziny. Nie znajdą pracy, nie mają emerytury i bardzo potrzebują pomocy. Przykłady można mnożyć bez końca, oczywiste jest bowiem, że łatwo znaleźć ludzi w trudnej albo wręcz dramatycznej sytuacji życiowej. Nawet w bogatych, sytych społeczeństwach – w społeczeństwach biednych tym bardziej. Mój zdrowy rozsądek mówi jednak, że nie jest rozwiązaniem problemu niedostatku materialnego na świecie (bo wszak o takim mówimy – system społecznej pomocy państwowej jest materialny, finansowy) przyłożenie całemu społeczeństwu podatku, by z niego fundować pomoc naprawdę potrzebującym. Bo tego „naprawdę” taki system – żaden ludzki system – nie potrafi rozpoznać. Bo do szukania „prawdziwej potrzeby” trzeba stworzyć system obarczony taką ilością słabych punktów, że od samego początku, jest najzwyczajniej niesprawiedliwy i generuje krzywdę, zubaża, staje się błędnym kołem „błędów i wypaczeń”. Od samego początku. Jest jak socjalizm – bo elementem jego z istoty jest: walczy z mnożącymi się problemami, które sam tworzy. I to jest opis rzeczywistości jaką znamy, takiej gdzie do ogromnej kasy pobranej od milionów ludzi (w tym od tych, którzy mają być wspomagani) dobiera się bardzo wrażliwy urzędnik i następnie realizuje procedurę rozpoznawania, weryfikowania i przyznawania pieniędzy dla wz4d  (pieniędzy – bo czegóż by innego? Miłości, współczucia?). Otóż, gdy zdrowy rozsądek stawia się jako argument, to, jak dla mnie, wystarczy się rozejrzeć wokół (i sięgnąć do niedawnej historii), by zauważyć dokąd prowadzą systemy wrażliwości społecznej. Jakaż to sprawiedliwość jest lub była czyniona z ich pomocą?

Lista patologii i zła generowanych przez wciąż rosnące i nigdy nie zaspokojone w swych potrzebach systemy socjalne jest ogromna, rozpoznana i opisana. Wciąż trzeba je solidnie karmić, pojawiają się (są „odkrywane”) nowe potrzeby i nowe „krzywdy” – i oczywiście rosną zastępy pracowników te systemy obsługujących. Urzędnicy, prawnicy, księgowi, pracownicy terenowi, analitycy ale i policjanci do ścigania oszustów i krnąbrnych „dawców kasy” – bez końca. Rosną systemy fiskalne konieczne do pobierania podatków, rozdymane są metody kontroli, akty prawne goniące skomplikowaną rzeczywistość. Morze problemów. Morze wydawanych pieniędzy, gdzie udział tych przeznaczanych na wz4d staje się coraz mniejszy i mniejszy i gdzie często wz4d znika na końcu łańcucha pokarmowego tak samo biedna jak była. Albo biedniejsza, bo pozbawiona pomocy tych, którzy pomogliby jej gdyby sami nie zostali zubożeni systemem podatkowym i/lub czują się zwolnieni z dobroczynności „bo państwo się przecież tym zajmuje”. To jest zdrowy rozsądek pochodzący wprost z nagiej rzeczywistości.

Dobro może zaistnieć, gdy ludziom zostawia się uczciwie zarobione przez nich pieniądze przez co zyskują szansę na wykazanie się współczuciem. Społeczeństwo bogaci się gdy bogacą się ludzie, bo społeczeństwo to zbiór pojedynczych ludzi. Część tych ludzi z CAŁKOWITĄ PEWNOŚCIĄ ma dostateczne pokłady dobra (większego niż domniemana „dobroć” urzędów aparatu socjalnego) by na tysiąc sposobów pochylić się nad potrzebującymi. Od Czerwonego Krzyża po Jurka Owsiaka, od sąsiedzkiej pomocy do różnych dobroczynnych paczek, od nie żerującej na socjalu, niezdemoralizowanej rodziny do koncertów charytatywnych – aktywność ludzka jest w tym obszarze, tak jak w każdym innym, niezgłębiona. I dobrowolnie pomocni ludzie najskuteczniej rozpoznają tych „prawdziwie potrzebujących”, a jak rozpoznają źle, to stracą pieniądze swoje, a nie czyjeś i wyciągną wnioski nie kontynuując „sponsorowania” darmozjadów czy oszustów – bo będą mieli taką możliwość.

W każdym społeczeństwie jest margines biedy i nieszczęścia. Najmniej prawdziwej biedy, tej nie wynikającej z lenistwa czy podobnych przywar, jest w społeczeństwach bogatych. Nie w feudalnych, nie w niewolniczych i na pewno nie w socjalistycznych. Jest w tych, gdzie owoce uczciwej pracy pozostają przy tym kto je wypracował, bez odbierania ich przemocą w imię dowolnie szczytnych celów. Tak się wzbogaciły społeczeństwa zachodnie i potem zaczęły mylnie być „miłosierne” oddając w gestię swych państw ową dobroczynność, co jest tym bardziej paradoksalne, że biedy miały już u siebie marginalnie mało, a teraz na socjal dają (sobie zabrać) połowę swego dorobku.
Skutki uboczne socjalnego państwa wciąż rosną. To demoralizacja, zanik więzi rodzinnych i społecznych, czy rozrost gigantycznych instytucji. Również rzesze cwaniaków, leni, oszustów, ale i ludzi słabych w ten sposób, że ulegają pokusie (albo wręcz presji), by, zamiast pracować, dostać coś bez wysiłku,. Najmniej zyskują na tym wz4d i samotne staruszki pozbawione środków do życia (i siły przebicia). To jest skutek „pochylania się” nad losem wdów. To jest ten „zdrowy rozsądek”.

Aparat państwa prawie zawsze jest mniej wydolny niż aparat nie-państwa. Znana mi bardzo dobrze pewna zacna pani z Holandii przez większość swego życia zajmowała się działalnością charytatywną. Woziła do Polski prywatnym samochodem paczki z odzieżą, udzielała się w wielu instytucjach i domach dziecka, szukała sponsorów i namawiała innych do dołożenia swojej cegiełki. Zawsze towarzyszyło mi przekonanie, że zrobiła więcej dobrego niż całe departamenty biurokratów. Mogła to osiągnąć, bo czerpała z zasobów i dobrej woli bogatego społeczeństwa, które wzbogaciło się przecież w „krwawym” kapitalizmie. Takich osób jest w Holandii, Szwecji, Niemczech czy Szwajcarii (ale i w Polsce przecież) legion i wz4d będzie się miała zawsze lepiej w bogatej, przedsocjalistycznej Holandii niż w socjalistycznej, gdzie zwycięży idea sprawiedliwości społecznej i społeczeństwo zostanie sparaliżowane, zdemoralizowane i zubożone w imię tejże.

Tak, jestem przeciwny przymusowemu, państwowemu systemowi opieki społecznej. Nawet najmniejszemu. Nawet takiemu, który pomoże jednej wdowie z czwórką dzieci. Tak, uważam, że instytucja państwowa jest niepotrzebna, wyrządza więcej szkody niż pożytku i zabiera miejsce innym formom wspomagania. Jeśli instytucja państwowa miałaby być małą i ograniczoną (widział kto kiedy taką?) do „naprawdę” ważnych przypadków, tzn. że równie dobrze obsłużyć je mogą instytucje dobroczynności dobrowolnej. Bogaty świat zachodni (i nie tylko on) jest ich pełen. Nie ma więc potrzeby tworzenia takiej małej, państwowej instytucji. Jeśli ma być duża to będzie generowała dużo patologii - z takimi instytucjami mamy do czynienia dziś. Są wielkie i rosną. Duża instytucja sugeruje, że obsłużyć ma dużą ilość przypadków, a to oznacza, że mówilibyśmy o kraju biednym, czyli z definicji takim, którego nie stać na fundowanie sobie takiego rarytasu. Koło się zamyka. Bogaci nie potrzebują dużych systemów socjalnych bo do wspomożenia kwalifikuje się margines populacji, biednych nie stać na nie, bo im brak środków na ich tworzenie. Dla nich receptą jest bogacenie się – z próżnego… - wiadomo. Do bogacenia się (wiem, wiem bogacenie się jest podejrzane, jednak nawet socjaliści obiecują bogactwo i to powszechne) dobrze służy okropny kapitalizm. Kapitalizm jak już zrobi swoje i społeczeństwo jest bogate, to go stać na rozdawnictwo, tyle, że wtedy nieuchronnie się degeneruje i popada w socjalizm. Socjalizm go zuboży, do tego jest stworzony i w tym jest doskonały. Socjalizm – i to jest opinia realistyczna i oparta na twardych faktach – NIGDY nie prowadzi do zamożności i dobrobytu. Może do równości - ale w biedzie, poniżeniu i braku perspektyw. Jest starą marksistowską brednią, która już tyle razy zaprowadziła miliony ludzi do piekła realnego „szczęścia i równości”.

Dlatego potrzebujemy „żadnej” instytucji państwowej - co nie oznacza, że wdowa jest skazana na nędzę i głód. Jest tak tylko tam gdzie zwycięży idea socjalnej sprawiedliwości. Jej rozwój może się zacząć od „malutkiego ministerstwa socjalnej pomocy” – gwarantuję, że będzie rosło jak na drożdżach…


Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo