Alkohol i zadymy. W tych dwóch słowach można określić całość działalności opozycyjnej Donalda Tuska. Nie licząc współuczestnictwa w zespole redakcyjnym wydawanego raz na pół roku „Przeglądu Politycznego”, na który pracowało wielu wybitnych gdańskich opozycjonistów. Przeczytałem właśnie autobiografię Tuska w książce „Teczki Liberałów” z 1993 r. i … nie jestem zaskoczony. Zadymy były esencją jego działalności opozycyjnej. Nigdy nie należał do Solidarności, nie był internowany. Nie interesowała go związkowość. Ta tematyka była mu obca, nie interesowała go dlatego, że oni byli robotnikami, a on był „inteligentem”. Był sceptyczny w stosunku do Solidarności. Dlaczego więc uważa się za spadkobiercę solidarnościowych ideałów?
Najbardziej podobał mi się opis sytuacji, kiedy 14 grudnia 1981 roku przebywał na terenie stoczni, a następnie uciekł przed szturmem milicji na strajkujących. Potem przez kilka dni się ukrywał, choć nikt go nie szukał:)
Zamiłowanie do zadymy zostało mu do dziś. Swoją starą pasję uprawiał z zamiłowaniem w latach 2005-2007 r. przy aplauzie usłużnych dziennikarzy i niektórych mediów. Demonstracje, wzywanie do obywatelskiego nieposłuszeństwa, ataki werbalne na demokratycznie wybrany rząd i prezydenta – to był jego żywioł. Czuł się wtedy zapewne jak w latach 80-tych. Taka mała powtórka z rozrywki. Do walk ulicznych, burd i zadym jest bowiem idealny. Ale nie przewidział jednego, że naród mu uwierzy i powierzy władzę. Skoro krytykujesz masz, zrób to lepiej – zdawał się mówić. I teraz męczy się biedak z tą władzą, nie bardzo wiedząc co ma z nią począć…
Dla zainteresowanych przytaczam kilka ciekawych cytatów z Tuska, który w dość szczególny sposób opisuje motywy, jakie go pchnęły do „opozycyjnej” działalności.
Uznaliśmy, że taka paka, która się jakoś zawiązała przez te parę lat studiów i przez NZS, nie powinna się rozpaść. Byliśmy towarzysko i „wódczanie” bardzo związani. Postanowiliśmy, że koniecznie musimy zrobić coś razem.
W tym czasie, to jest w grudniu 1981 roku, przestałem pracować w Wydawnictwie Morskim. Zrezygnowałem z pracy, bo mieli mnie wziąć do wojska. Nawet chciałem iść do armii. Kiedy dostałem bilet ucieszyłem się, że zrobię im taką zadymę, że głowa boli. Niestety, w dniu kiedy miałem wyjechać, odebrano mi bilet.
Mimo ogromnej pracy Bądkowskiego nie udało mu się jednak wyplenić ze mnie zamiłowania do zadymy. Wszystkie kryzysy 1981 r. były dla mnie źródłem nadziei, że przyjdzie taki moment, kiedy damy czadu.
13 grudnia, niedziela, około 11 rano włączyłem radio, potem telewizję. Nic nie grało. Przyszła sąsiadka z dołu i mówi, żebym się gdzieś zakopał pod ziemię, bo jest stan wojenny. W pierwszym momencie ucieszyłem się: teraz dopiero zawalczymy!
Ja do tamtych czasów strasznie dziś tęsknię. Wtedy była nieustanna biesiada towarzysko-alkoholowo-intelektualna.
W tamtych czasach były dwa miejsca w Polsce, gdzie można było liczyć, że co tydzień, niezależnie od koniunktury podziemnej, będzie zadyma. Pierwszym był stadion Lechii, drugim kościół świętej Brygidy.
Jego żona podobno poderwała go na tekst, że ma profil jak rzymski cesarz Hadrian. Po latach mówił w wywiadzie, że to od niej nauczył się sztuki uwodzenia elektoratu. Powiedział mu, że będą młodymi, wykształconymi z dużych miast jeśli zagłosują na PO, a oni, naiwni, mu uwierzyli… Podobnie jak Tusk swojej żonie.
Zapraszam do dyskusji na poruszane tematy. Zastrzegam sobie prawo do usuwania obraźliwych komentarzy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka