Obywatele Malezji ewakuowanie z Wuhan w Chinach. Fot. PAP/EPA/PAP/EPA/MUZZAFAR KASIM
Obywatele Malezji ewakuowanie z Wuhan w Chinach. Fot. PAP/EPA/PAP/EPA/MUZZAFAR KASIM

Ekspert: Wydaje się, że epidemia wywołana wirusem z Wuhan jest poważna

Redakcja Redakcja Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 64

Nie byłoby takiego zdenerwowania służb sanitarnych, gdyby sytuacja epidemiologiczna nie była poważna. Wirus Wuhan jest bardzo zakaźny, szybko się przenosi, a przebieg choroby u prawdopodobnie co czwartego pacjenta jest bardzo ciężki – mówi prof. Adam Antczak z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. 

W Chinach kontynentalnych potwierdzono już ponad 20 tys. zakażeń koronawirusem z Wuhan, a 425 osób zmarło. U kolejnych ponad 23 tys. osób podejrzewa się zakażenie, a ponad 171 tys. jest pod obserwacją.

Poza Chinami kontynentalnymi odnotowano dotąd dwa zgony, za które odpowiada koronawirus – na Filipinach i w Hongkongu.

Prof. Adam Antczak jest kierownikiem Kliniki Pulmonologii Ogólnej i Onkologicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz przewodniczącym Rady Naukowej Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Grypy. Wyjaśnia, że użyto dwa leki antyretrowirusowe stosowane w leczeniu wirusa HIV, czyli lobinavir i rytonawir, oraz inhibitor neuraminidazy, czyli oseltanmiwir, klasyczny lek przeciwgrypowy.

Pocieszające jest jego zdaniem, że lekarze w Tajlandii u kilku pacjentów z ciężkim zapaleniem płuc, zakażonych koronawirusem Wuhan 2019-nCoV, z powodzeniem zastosowali leki przeciwwirusowe, wykorzystywane dotąd w zwalczaniu HIV oraz wirusa grypy. Wciąż nie ma jednak pewności, czy taka terapia jest skuteczna. Łódzki specjalista ostrzega, że zapalenia płuc - obojętnie jaka jest jego przyczyna - nigdy nie należy bagatelizować.

– Oceniono, że leki te działały korzystnie, jednak zastosowano w tym przypadku wnioskowanie ex iuvantibus, czyli po efektach leczenia. Jest to przyjęta w medycynie metoda wnioskowania dotycząca leczenia po podaniu leków stosowanych poza wskazaniami. Nie mamy jednak pewności, czy pacjenci w ten sposób leczeni sami pokonali chorobę, czy też ich stan się poprawił dzięki użytym lekom. Oby tak faktycznie było, bo mielibyśmy terapię przydatną w leczeniu ciężkich przypadków tego zakażenia – powiedział specjalista. 

Jego zdaniem wiele wskazuje na to, że sytuacja epidemiologiczna w Chinach jest poważna. – Obawiam się, że tamtejsze władze nie wszystko ujawniają, przynajmniej tak było na początku wybuchu epidemii. Widoczny był wtedy duży niepokój służb sanitarnych przy stosunkowo małej umieralności chorych. A to od razu budziło podejrzenie, że sytuacja była poważniejsza, niż wskazywały na to oficjalne dane – zauważył. 

Stewardessy, koronawirus, Tajlandia
Stewardessy na lotnisku Ban Chang w Tajlandii. Fot. PAP/EPA/DIEGO AZUBEL

Początkowo władze sanitarne informowały, że śmiertelność chorych nie przekraczała 2,5 proc. – To mało, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w przypadku zapalenia płuc ogólna umieralność - czyli w całej populacji - jest znacznie wyższa i sięga 5-6 proc. Jeśli jednak uwzględnimy ludzi starszych, po 65. roku życia, to umieralność z tego powodu wynosi już co najmniej 10 proc., i to w warunkach szpitalnych. A do tego trzeba jeszcze doliczyć 9 proc. zgonów w okresie 30 dni od wystąpienia pierwszych objawów. Czyli śmiertelność osób 65 plus na skutek zapalenia płuc w ciągu miesiąca sięga około 20 proc. – wylicza prof. Antczak. 

Ostrzega on, że zapalenie płuc nie jest „nieco tylko poważniejszym przeziębieniem”. To ciężka choroba, jedna z najcięższych, będąca częstą przyczyną zgonów. – Jeśli zatem jakiś patogen wywołuje zapalenie płuc, to ryzyko zgonu osób po 50. roku życia wybitnie rośnie, a szczególnie u osób powyżej 65 lat – dodaje. 

Prof. Antczak zastrzega, że w przypadku koronawirusa 2019-nCoV dysponujmy wciąż jedynie szczątkowymi danymi. Na podstawie tego, co ujawniono w Chinach, można jednak podejrzewać, że ciężki przebieg zakażenia tym patogenem dotyczy aż do 25 proc. chorych. – Jeśli faktycznie jedna czwarta chorych doświadcza ciężkiego przebiegu, to można powiedzieć, że wirus jest wysoko patogenny, a zakażenie – niebezpieczne – podkreśla. 

Czego możemy się zatem obawiać? – Że wirus bardzo szybko się przenosi, jest bardzo zakaźny, a przebieg choroby jest często bardzo ciężki. Inaczej nie podjęto by takich przedsięwzięć zapobiegawczych. Jak była pandemia świńskiej grypy, nikt nie zamykał miast i nie zawieszał połączeń lotniczych. A ten wirus zabił wtedy 500 tys. ludzi na świecie i nie było takiego niepokoju służb sanitarnych – zwraca uwagę specjalista. 

W przypadku SARS występował inny model zakażenia. Zachorowało tylko około 8500 osób. Umieralność była na poziomie 9 proc., a zakażali – co bardzo ważne - tylko ci, którzy wykazywali objawy choroby. Poza tym to była infekcja dróg oddechowych związana z niską temperaturą, czyli sezonowa. Jak tylko się ociepliło, liczba zakażeń spadła. 

– W przypadku wirusa Wuhan mamy długi okres wylęgania, nawet ponad 14 dni, oraz zakaźność bezobjawową. Pacjent może być w okresie wylęgania zakażenia i nic się z nim nie dzieje, nie ma objawów, a już potrafi zakażać inne osoby – przypomniał prof. Antczak. 

Zdaniem eksperta trudno więc powiedzieć, jaki będzie rozwój zdarzeń. Niepokojące jest według niego, że władze chińskie postanowiły zamknąć miasta - czego nie zrobiony wtedy, gdy wybuchł SARS, nie ograniczano też komunikacji, a linie lotnicze nie rezygnowały z połączeń z Chinami. Nie budowano w 10 dni wojskowego szpitala na 1000 łóżek. A w Wuhan ma wkrótce powstać kolejny szpital, tym razem na 1600 łóżek.

KW

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości