wiki3 wiki3
120
BLOG

Moi przyjaciele

wiki3 wiki3 Kultura Obserwuj notkę 32

Choroba to dobry czas do wspomnień, bo i niby co innego można wtedy robić?

Oczywiście, można czytać, wertować lekarskie księgi, doszukiwać się jeszcze większego nieszczęścia niż nas spotkało, tylko w jakim celu? Co nas ma spotkać i tak spotka, więc po jakie licho sprawę przyśpieszać. Więc ja wolę wspomnienia.

Moja pamięć zaczyna się od wieku trzech lat, a nie był to czas na zbytek posiadania czworonożnych przyjaciół, zwłaszcza jeśli mieszkało się w mieście.

Miałem rodzinę w Radzyniu Podlaskim, wujek miał tam gospodarkę, mógł mieć psa – nie miał.

Nie pozwalało mu trzymać tego stróża bezwzględne przekonanie, że jedzenie należy się jedynie tym którzy ciężko pracują. Stróż mu był zbytecznym, miał dom naprzeciwko stadionu miejskiego, basenu, więc miejsce bezpieczne, wątpię też, że ktokolwiek chciałby mieć z nim spór, wujek miał blisko 190 cm wzrostu i był silnie zbudowany, w tamtych latach to był olbrzym! Myliłby się ten, kto by myślał, że nie lubił zwierząt, jego koń po pracy bezkarnie wyprawiał co mu przyszło do głowy. Gdyby wejście do domu było większe, pewnie i tam by rozrabiał. Rytuałem było domaganie się sucharów, wchodził na ganek i jeśli nie dostał, potrafił zębami za ramię unieść znajdującą się tam osobę.

Podczas okupacji, powstania, w Warszawie psów było niezmiernie mało, a jesienią 1944r ich przyjaźń najczęściej kończyła się w garnku, choć były bardzo nieliczne przypadki, że dotrwały nieco dłużej. Tak więc moje pierwsze spotkanie oko w oko z psem miało miejsce dopiero w 1947r.

Dostałem od stryjka szczenię owczarka niemieckiego, pochodzenie jak na tamte czasy miał zgodne z nazwą, mamusia była suką pozostałą po wojsku niemieckim. Część zagubionych, pozostawionych przez Niemców psów służbowych została zaadoptowana przez miłośników tych zwierząt, część przejęła na siebie grzechy swoich byłych właścicieli, więc skończyła marnie.

I tak rozpoczęło się wspólne dorastanie chłopaka dziesięcioletniego i małego psiego szczeniaka.

Od początku byłem odpowiedzialny za jego potrzeby, więc karmienie, wspólne spacery.

Psiak był pod opieką matki jedynie jak ja byłem w szkole, po szkole chodziłem z nim po kilka, z biegiem lat kilkanaście kilometrów dziennie. Dzięki temu poznałem bardzo dobrze lasy wkoło Olsztyna, rośliny, zwierzęta. Nauczyłem się widzieć piękno przyrody i szanować ją.

Jak bardzo by takie wychowanie przydało się dzisiejszej młodzieży, pewnie byłoby mniej kotów z wydłubanymi oczami i psów wyrzucanych z samochodu.

Był wspaniałym kumplem, miał mnóstwo zalet, ale też i wad. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze, listonosz i sąsiadka w psich oczach byli największymi wrogami, na sąsiadkę jedynie warczał.

Gorsza sprawa z listonoszem, na niego czekał za drzwiami, gdy listonosz zbliżał się do naszych drzwi, otwierał je, i z strasznym wrzaskiem obaj w przyśpieszonym tempie znajdowali się na parterze, i bardzo dziwne, ale listonosz był zawsze szybszy. Zawsze zdążył zamknąć przed psim nosem drzwi wejściowe do budynku! Był to młody chłopak, 20 – 25 lat, o dziwo nie miał pretensji, po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że obaj się tym bawili. Listonosz zawsze okazywał się szybszy, pies nigdy nawet go nie zadrasnął.

Drzwi wejściowe do mieszkania z zewnątrz miały okrągłą mosiężną klamkę, wejść można było jedynie przy pomocy klucza. Jak wracałem ze szkoły pies otwierał mi drzwi, jednak jeśli nie wróciłem na czas w/g jego zegara, byłem karany! Podchodził do drzwi, warczał, drzwi pozostawały zamknięte, na nic zdawały się moje prośby o wpuszczenie do domu, musiałem czekać aż ktoś inny mnie wpuści.

Bywało, że zostawał sam w domu, wtedy pół Olsztyna wiedziało, że tylko on jest w domu.

Stawał na parapecie okna i wył, wył tak długo, aż ktoś wrócił do domu. Niby robił sobie krótkie przerwy na zerwanie wszystkich ubrań z wieszaka w przedpokoju, porwanie poduszek i wypuszczenie pierza na mieszkanie. Różnymi sposobami starał się zapewnić sobie stałą opiekę.

Czas nieubłaganie pędził do przodu, skończyłem szkołę, dostałem nakaz pracy i musiałem wyjechać z Olsztyna. Od tej pory już nigdy nie otworzył mi drzwi. Podczas urlopu zabrałem go pociągiem do Szczytna (ca 45 km), potem furmanką pojechaliśmy za Olszyny do leśniczówki.

Na drugi dzień rano psa nie było, pojechałem na dworzec w Szczytnie pytać o niego, a jakże był, tylko, że kilka godzin wcześniej. Pojechałem do Olsztyna z myślą, że może jakimś sposobem tam się dostał. Oczywiście był już w domu i przywitał mnie warczeniem. Czy pytał kolejarzy o drogę, wracał pociągiem czy na własnych łapach? Tego już nigdy się nie dowiem.

Widocznie uznał, że został zdradzony w chwili mojego wyjazdu do pracy, i ten grzech nie został mi nigdy odpuszczony. Pies wabił się Boy, tak został nazwany przez moją starszą siostrę.

Nie był to okres w moim życiu do posiadania psa, próbowałem, ale nic z tego nie wychodziło.

Miałem różne psy, dostawałem stare, na zasadzie, ty lubisz – to masz, owczarka od leśniczego z leśnictwa Zazdrość – nie nadawał się do przytrzymywania dziczka którego leśniczy zabijał nożem – miał już lepszego.

Dlaczego tak polował? Były to lasy czerwonych towarzyszy, sławny Łańsk. Mógł więc być w nagance, nie polować. A dziczyznę lubił nad wyraz, więc cichutko bez strzału zdobywał mięsko.

Potem był pudel, pointer który jak wyczuł kuropatwy, potrafił na kilka minut zamierać w stójce,

seter gordon i wspaniała suka gryfon. Gryfonica (pies myśliwski) stała na krótkim łańcuchu w chłopskim obejściu pod Siedlcami, była bardzo agresywna. Zrobiło mi się jej żal, chciałem odkupić, jednak gospodarz miał inny pomysł, odda mi ją jak sobie sam ją wezmę, spuszczę z łańcucha i zabiorę!

Przeliczył się srodze! Suka niemiała najmniejszego zamiaru mnie gryźć i spokojnie bez smyczy poszła za mną! Teraz czekało mnie „jedynie” przetransportowanie jej z Siedlec pod Olsztyn motocyklem. Zapakowałem ją w worek, łeb jej wystawał, na plecy i wkładając w to przedsięwzięcie wiele samozaparcia przez dwa dni, robiąc wiele przerw, dotarłem do Olsztyna. Krótko je miałem, jeśli ktoś miał lepsze warunki, to przechodziły w jego ręce.

Wreszcie przyszedł czas opamiętania, ożeniłem się, urodziła się córeczka, miałem stałe miejsce zamieszkania. Uznałem, że przyszedł czas na psa. Postanowiłem kupić szczeniaka w hodowli, z papierami, no i znalazłem znowu owczarka niemieckiego. Ponieważ miał wagon papierów stwierdzających jaki to on rasowy, pięć pokoleń wstecz, bardzo utytułowanych protoplastów, więc i cena była odpowiednia, mniej więcej dwie średnie pensje!

Pies wyrósł, udałem się z nim na psią wystawę w Olsztynie. Pies zaczął być oceniany przez sędziów, na wielkiej karcie wpisywali oceny za wygląd ogólny, oczy, nos, diabli wiedzą co jeszcze.

Oceny były bardzo dobre, do czasu, podszedł główny sędzia wystawy, stwierdził: „jaki ładny pies”,

następnie spytał z jakiej hodowli? Jak usłyszał z jakiej, stwierdził, że pies jest bezwartościowy, nie odpowiada wzorcowi i dlatego dalsza ocena jest zbyteczna. Po jego odejściu pani uprzednio oceniająca psa stwierdziła: pies jest bardzo dobry, niestety sędzia ma na pieńku z właścicielem hodowli, w rejonie Olsztyna i Gdańska niema żadnych szans na dobrą ocenę, proszę jechać do Poznania tam bez trudu pies uzyska ocenę doskonałą.

Nie zależało mi na tym, ale pobrałem lekcję bezstronności sędziowskiej i przyznam, że tak mało znaczący epizod kazał mi już inaczej patrzeć na wiele spraw.

Psisko było mądre, dla mnie łagodne, jednak różnie było z obcymi. Mieszkanie w którym wtedy mieszkałem miało długi korytarz, wejście było na końcu korytarza z boku. Jak ktoś wchodził zakrywał drzwiami widok psa który czekał aż gość znajdzie się w miejscu wykluczającym mu ucieczkę, następował atak. Miałem mnóstwo nieprzyjemności, całe szczęście, że nikogo nie ugryzł mocno. Fakt, że takie psie zachowanie było jedynie wtedy, gdy ktoś wchodził bez pukania.

Jednak owczarki nie są psami przewidywalnymi, tak mój pierwszy owczarek jak i drugi (Arras)potrafiły atakować ludzi bez widocznych powodów. Więc ciągle trzeba było poświęcać wiele uwagi na ich zachowanie.

Gdy odszedł postanowiłem mieć psa spokojnego, wybór padł na boksera, ponieważ zauważyłem, że psy z hodowli są zdrowotnie słabsze od innych, kupiłem szczeniaka bez papierów.

Z tym psem miałem święty spokój, żadnych awantur, w ostateczności kogoś opluł. Jednak jak się okazało i on miał wadę, był włóczykijem, zawsze potrafił się „urwać”, wracał po kilku dniach, często nieźle pokiereszowany. Dawało mu to kondycję fizyczną i doświadczenie.

Z nim też przeżyłem styk człowiek – pies. Było to w Reszlu, poszedłem z żoną, dzieckiem i psem do parku. W pewnym momencie wyszedł nobliwy pan z ryżym bokserem, jak zobaczył naszego psa stwierdził, że jego jest znacznie lepszy, spuścił swojego ze smyczy i poszczuł. Wowo jak został zaatakowany, wyrwał mi się, zaczęły się gryźć, próbowałem je rozdzielić jednak nie było jak bo właściciel rudego nie pomagał, jedynie zachęcał do dalszej walki. Bardzo szybko okazało się, że włóczykij był lepszy, wtedy wreszcie pomógł rozdzielić psy, jeszcze miał pretensję do mojego psa! Najciekawsze, że to był człowiek w wieku około 50 lat, wyglądający bardzo przyzwoicie, jak to pozory mylą.

Po kilku latach Wowo wybrał się na samotną wycieczkę z której już nigdy nie powrócił.

Wtedy znajomy z Olsztyńskiej ART (weterynaria) przywiózł mi suczkę bokserkę, miała kilka miesięcy, przez trzy miesiące była przetrzymywana w lecznicy bo poprzedni właściciel który ją oddał do leczenia, nie łaskaw był jej odebrać. Była w stanie opłakanym, wychudzona, jadła to co przynieśli studenci, widocznie zbyt mało przynosili, może zapominali?

Niestety i ona miała przypadłość bokserów – łazęgostwo, więc skończyła jak każdy włóczęga.

Miałem dość, zacząłem się rozglądać za jakąś inną rasą, padło na doga niemieckiego.

Znalazłem szczeniaka za Bartoszycami w stadninie koni Liski, w maleńkiej kawalerce stażystka zainstalowała siebie, koleżankę, i dożycę z całym miotem! Handel szedł jej bardzo opornie, miała jeszcze kilka szczeniaków czteromiesięcznych, obłęd w oczach i mieszkanko w stanie rozpaczliwym, kto hodował szczeniaki, to wie dlaczego. Więc cena była bardzo przystępna, jeszcze gdybym poczekał parę tygodni, to pewnie bym miał szczeniaka i dopłatę za zabranie!

Ten pies nie zawiódł moich oczekiwań, był spokojny, opanowany, miał swoje zdanie.

Nigdy niemiałem żadnych problemów, że kogoś zaatakował, czy ugryzł. Pełna sielanka!

Trochę sprawa uległa zmianie po urodzeniu się syna, uznał to za konkurencję której nie będzie gryzł, ale musi się jakoś jej pozbyć! Więc psisko starało się jak umiało, bokiem popychał małego w kierunku schodów usiłując go zepchnąć (zawsze, jak myślał, że nikt go nie obserwuje), więc trzeba było bardzo uważać. Moje wszystkie obserwacje na temat psów i dzieci zawsze potwierdzały, że psy nie lubią dzieci, owszem traktują je jak swoją własność i nic nadto. Wszystkie opowieści o tym jak to jakieś psy (rasy) lubią dzieci, należy włożyć między bajki, bajki opowiadane przez sprzedających szczeniaki. Nigdy małego dziecka nie zostawiłbym sam na sam z psem.

To był jedyny pies w ciągu tych kilkudziesięciu lat, któremu przypadła w udziale konieczność obrony mojej skóry. Wywiązał się z zadania lepiej niż wspaniale. Mieszkałem wtedy niedaleko Reszla, mieszkał tam też człowiek co miał ze wszystkimi na pieńku, ze mną też. Pomysły miał różne, od takich jak posypanie ziemi solą u sąsiada – żeby krowy jadły ziemię, po bardziej wyrafinowane. Natomiast żonę traktował „wyjątkowo”, musiała biegać za traktorem w polu, jeśli coś zrobiła nie tak, wtedy był w użyciu łańcuch do wiązania krów, była to całkiem normalna, przyzwoita kobieta, że też musiała to wszystko znosić.

Przechodząc obok mojego domu wpadł na wspaniały pomysł wyrwania sztachety i sprawdzenia jej na moim grzbiecie, ja z psem byłem na ganku. Zanim się ktokolwiek zorientował, pies skoczył na plecy mocującego się z opornym gwoździem, łapy oparł na jego ramionach, a pyskiem objął jego kark.

Zarówno ja jak i niedoszły agresor zamarliśmy, ja ze strachu, że pies zamknie szczęki, on instynktownie skamieniał. Jakoś udało mi się odwołać psa, ocalały z psich zębów, chwilkę jeszcze postał bez ruchu, potem bardzo spokojnie odszedł z obślinioną szyją. Od tej chwili miałem święty spokój.

Pies nazywał się Febus i był ojcem i dziadkiem następnych moich dogów, Cymbała i Atosa.

W tym czasie miałem jeszcze owczarka podhalańskiego, był to pies czteroletni całkowicie zmanierowany przez swojego poprzedniego „mądrego” pana. Gryzł systematycznie wszystkich domowników, nigdy nie ugryzł nikogo obcego. „Mądry” pan drażnił go od szczeniaka, pies niemiał chwili spokoju, ani nigdy nie wiedział co za moment może go spotkać. Podrzucono go do mnie, nowe środowisko, więc pewnie znormalnieje. Nic z tego, pies po zorientowaniu się, że to jego nowy dom zaczął tak jak poprzednio gryźć domowników, bez żadnego powodu, raz w chwili podawania jedzenia innym razem jak się go głaskało. Widocznie jego poprzednie doświadczenia niczego nie kojarzyły z przyjemnością. Musiałem go oddać dalej.

Była jeszcze dożyca Amba (matka Cymbała), Przywiózł ją do mnie rolnik z pobliskiej wsi, chciał mieć od niej szczeniaki. Planował zostawić ją na tydzień celem pokrycia przez Febusa.

Zacząłem dopytywać skąd ją ma. Okazało się, że od jakiegoś znajomego który najprawdopodobniej ją ukradł gdy była szczeniakiem. Rolnik miał ją kilka lat, bardzo ją chwalił. Suka kłusowała, musiała wykarmić siebie, pozostałe psy i opiekować się bydłem. Podobno długi czas musiał ją lać żeby nie „zajmała” bydła zbyt ostro. Nazywał ją Mucha! Faktycznie idealne dla doga który w kłębie ma około 80 cm. Wychudzona zachowaniem nie przypominała dostojnego doga.

Przyjechał furmanką po trzech tygodniach, spojrzeli sobie z psem głęboko w oczy, suka pokazała całe swoje dostojne uzębienie i usłyszałem: „niech Pan ją uwiąże i załaduje do klatki do przewozu świń, bo ja się boję!”. Ze słodką miną powiedziałem, że ja też, więc niech bierze sam!

Biedaczyna zwątpił i po głębszym namyśle doszedł do wniosku, że niech suka pozostanie u mnie, a on potem weźmie sobie szczeniaka. Nie muszę chyba mówić, że szczeniaka nie dostał.

Skończyła się era dogów, syn zapragnął boksera. Niestety, bokser w wieku 18 miesięcy został zarażony przez kleszcza, nie pomogła obroża zabezpieczająca, ani starania weterynarzy.

Teraz jest cane corso, Buli, ma dwa lata i charakter chuligana, ludzi lubi, natomiast na widok jakiegokolwiek czworonoga (nie ważne czy pies, czy koń) dostaje wytrzeszczu gałek ocznych i gdyby nie mocna smycz narobiłby wiele szkód. Gdyby był mały, ale nie, ma blisko 70 cm w kłębie i 50 kg wagi. Sam sobie szkodzi, może wychodzić jedynie na smyczy, a jakiekolwiek oduczanie go od takiego zachowania jest bezskuteczne. Podobno w tej rasie zdarzają się takie egzemplarze. Szkoda.

Dwa tygodnie wstecz pomimo obroży Bayera, kleszcz okazał się silniejszy od niego. Tym razem jednak weterynarzom udało się przywrócić go do życia. Mimo mojej choroby wstawałem rano, wkładałem go do samochodu (sam był zbyt słaby), jechałem z nim do lecznicy.

Warto opisać jak wygląda taka wizyta. Pies jest badany, pobierają mu krew, nie tak jak ludziom grubą igłą ponad 100 ccm. Igiełka jest cieniutka, krwi biorą jedynie około 3 ccm, i natychmiastowo przeprowadzana jest analiza, po 25 minutach wszystko wiadomo, stan nerek, wątroby, chyba wszystkie parametry krwi. Diagnoza postawiona – kleszcz, więc kroplówka, kilka zastrzyków i do domu. Tak przez trzy dni, potem pastylki i po dziesięciu dniach powtórka zastrzyków.

Proszę porównać teraz to z wizytą u lekarza! Czekanie w kolejce na badanie, skierowanie do pobrania krwi – znowu kolejka, na drugi dzień odbiór wyników i znowu lekarz, potem apteka. Przez ten czas usłyszymy co nieco od pielęgniarek, lekarz też dołoży swoje. A tu? Weterynarz psa uspokaja, drapie go za uchem, poklepuje po łopatce, ach pomarzyć!

Pewnie dlatego pies jest już zdrowy i w formie, a ja dalej w łóżku.

Jeśli kupować psa to z hodowli? Nigdy! Tam dla pieniędzy wybrakowane szczeniaki się operuje, leczy, nie ma znaczenie zdrowie psa jedynie wygląd zgodny z opisem rasy, to psy słabe, chorowite.

I jeszcze kilka uwag odnośnie tego jak przyjaciel już musi odejść, jak to ma zrobić. Słyszymy, że trzeba go uśpić, żeby nie cierpiał. Nic bardziej fałszywego, miałem okazję spotkać się z tym jak psy odchodziły bez naszej „pomocy” i uśpione. Dobry Bóg tak to urządził, (tym co pochodzą od małpy - niech będzie, że ewolucja) że zwierze jest spokojne i mało cierpi. Cierpi gdy jest wieziony w obce miejsce i instynktownie czuje, że zostało zdradzone przez członka stada, gdy wbijają mu igłę z trucizną.

To zafałszowanie naszego egoizmu, jak mamy dość opieki nad umierającym i sprzątania, wtedy mówimy, że trzeba skrócić jego męki, robimy mu „łaskę”. Zwalamy nasze wygodnictwo na barki odchodzącego przyjaciela, co za fałsz. Identycznie jest z ludźmi i eutanazją, czy nie jest tak, że umierający wyolbrzymia swoje cierpienia celem zwrócenia na siebie uwagi, bo kto się nim wtedy zajmuje? Pozostaje sam.

Czy to było o psach? No nie wiem.


 

 






wiki3
O mnie wiki3

zdecydowany, bezkompromisowy "Jeśli pozwolisz, by robactwo się rozmnożyło - rodzą się prawa robactwa. i rodzą się piewcy, którzy będą je wysławiać" Saint-Exupery  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (32)

Inne tematy w dziale Kultura