Pogodny Pogodny
1262
BLOG

"Na melinę", czyli prawda przeciw prawdzie

Pogodny Pogodny Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 37

Filmy wojenne kojarzą nam się z reguły nie tyle ze smutkiem, śmiercią i związanym z nią cierpieniem, ile bardziej z męską przygodą, kuźnią charakterów i postaw. Bohaterowie takich filmów, szczególnie w kinie amerykańskim nigdy nie bywają specjalnie problemami zmęczeni, zawsze są stanowczy i kryształowo czyści. Tak przedstawiony obraz bardzo nam się oczywiście podoba, dlatego przyjmujemy go w ciemno  nie stawiając trudnych pytań. Kiedy więc dochodzi na ekranie do ostatecznej rozgrywki pomiędzy dobrem a złem murem stajemy zawsze po stronie dobra mając dodatkowo w sercu mściwą satysfakcję, że wspomniane zło w osobie filmowego czarnego charakteru zostanie wreszcie unicestwione. Najlepiej w męczarniach mu należnych.

Przez lata temat Armii Krajowej był wyszydzany i sprowadzany przez komunistów do poziomu brukowego. Miał utwierdzić polskiego widza w przeświadczeniu, że Armia Krajowa nie była armią tylko zwykłą bandeterką. Proszę zwócić uwagę na fakt od lat niezmienne są reakcje na dźwięk pseudonimu "Ogień" czy "Bury". Nawet dzisiaj także pośród polityków nie brakuje w Polsce osób, które będąc  głęboko o tym przekonane,  za wzór usiłują na nowo postawić Polakom utytłaną w sowieckim poddaństwie i kolaboracji Armię Ludową jako etos i symbol Rzeczpospolitej. Czy nie z tego powodu też zniesmaczony Wajda uśmiercił swoich bohaterów w kanale i na śmietniku? Ja wiem, bywało wtedy różnie, ale wtrącanie jednych i drugich do tego samego dołu lub celowe wymazywanie z rzeczywistości historycznej nazwisk niewinnych bohaterów jest wyrazem wycyzelowanej antypolskiej podłości i politycznej krótkowzroczności.

Martin Ritt w tytule wyreżyserowanego przez siebie westernu "Prawda przeciw prawdzie" (1964) zamieścił przekaz opowiadający o tym, że każda prawda posiada nie tylko własne słońce, ale i swój konkretny cień. Ocenę zostawiam innym.

W połowie lat sześćdziesiątych Zespół Filmowy Iluzjon wyprodukował cykl nowel ukrytych pod wspólnym tytułem "Dzień ostatni, dzień pierwszy". Jedną z nich - chociaż fabuła każdej z nich splata się dość z ludzkim sumieniem - jest dość problematyczna "Na melinę" w reżyserii Stanisława Różewicza, a nakręcona w/g scenariusza i opowiadania "Wszarz" Jana Józefa Szczepańskiego, którego to opowiadanie miałem okazję kiedyś przeczytać.

Jest połowa listopada 1944. Kieleckie. W chłopskiej zagrodzie, gdzie na budynku mieszkalnym rozwieszono prześcieradło fotografują się partyzanci. Fotografie zostaną wykorzystane do stworzenia nowych kennkart, gdyż kompania "Akacja" niezadługo rozejdzie się w okresie zimowym na tzw. melinę. Humor fotografowanym psuje jednak siedzący pod wiejską kapliczką odziany w łachmany dziad (Kazimierz Opaliński), dość bacznie obserwujący fotografujących się na podwórzu partyznatów. Zauważa to wartownik (Wojciech Pokora) i melduje o tym dowódcy grupy sierżantowi "Skrzetuskiemu" (Janusz Paluszkiewicz), ten zaś pyta o żebraka miejscowego chłopa. Chłop kręci głową i odpowiada że dziad musi być dziadem wędrownym, bo on go nie zna.  

Partyzanci zbierają się powoli do odejścia. Ostatnia grupa fotografujących ma przybyć na podwórko po południu. Żołnierze nawołują się, opuszczają podwórze, po czym przechodzą w milczeniu obok siedzącego pod kapliczką żebraka. Ten zaś wyciaga ku nim "czereśniakowy" kapelusz z prośbą o datek.

Sytuacja mocno się jednak zagęszcza, kiedy to po przybyciu na miejsce postoju sierżant "Skrzetuski" składa meldunek o podejrzanym żebraku dowódcy kompanii "Akacja", porucznikowi (Stanisław Mikulski) a do ziemianki dowództwa kompanii przybywa szef miejscowej placówki leśniczy "Szarak" (Kazimierz Dejunowicz). W tym miejscu domyślamy się, że oglądani przez nas partyzanci to akowcy, chociaż reżyser nie mówi o tym wprost. "Szarak" również potwierdza obawy sierż. "Skrzetuskiego" i przestrzega przed tajemniczym dziadem, który szpieguje partyzantów po lesie, na co on sam ma ku temu niezbite dowody. Jednocześnie szef palcówki informuje, że do okolicznego miasteczka przybył batalion żandarmerii. Niemcy coś szykują. Podjęty zostaje więc chytry plan. Kilku partyznatów przbierze się w niemieckie mundury żandarmów zdobyte we Włoszczowej i wybada wspomnianego dziada kim jest.

Dziad widząc "Niemców" od razu do nich podbiegł i palcem wskazał miejsce gdzie "bandyci" się fotografują. Jednocześnie napominał, że mają oni ciepłe fest buty i kożuchy, i że mieszkają w lesie za bagnem w wykopanych w ziemi jamach w których gotują, bo widać dym. Jednak na rozkaz fałszywego Niemca aby poszedł z nim i wskazał dokładnie to miejsce dziad nie chce iść. Dopiero pokazany mu na zachętę zegrek szwajcarski skusza go wreszcie do wskazania miejsca postoju kompanii. Po wyprowadzeniu żebraka do lasu, udawani Niemcy przyprowadzają do niego po oddaniu wcześniej kilku strzałów w nieodległym zagajniku paru niby jeńców. Dziad się wyraźnie cieszy, oto będzie miał wreszcie dobre buty, kożuch a nawet zegarek, ale nie ma nic za darmo. "Niemcy" każą mu przedtem zastrzelić osobiście jednego z pojmanych. Dziad bierze dany mu do ręki karabin i bez długiego namysłu strzela do jeńca, ale słychać jedynie szczęk zamka, komora jest pusta, gdyż została wcześniej celowo rozładowana przez plutonowego "Głośnego" (Jerzy Kaczmarek). To wystarcza, partyzanci każą dziadowi kopać grób. Dziad jest tym faktem mocno zaskoczony, ale kopie. Idzie mu niestety topornie. Zastępuje go więc w kopaniu partyzant, który po jakimś czasie stwierdza podchodzącą wodę. Dziad tymczasem zbiera listopadowe liście i patyczki, wrzuca je do własnego grobu, bo jak zauważa nie chce leżeć w mokrym. Nastaje chwila niezręcznego milczenia, którą przerywa sierżant "Skrzetuski" pytając żebraka o ostatnie życzenie. Ten daje mu do zrozumienia że chciałby zapalić. Podają więc skazańcowi tytoń, ale za bibułkę musi posłużyć papierowa złotówka. Dziad widząc złotówkę odchodzi natychmiast od pomysłu zapalenia skręta i chowa z czcią pieniądz za pazuchą. W chwilę później kapral "Zbirek" (Marian Kociniak) wykona na nim wyrok śmierci oddając dwa strzały. Po wykonaniu wyroku porucznik sporzadza raport do Komendy Okręgu informując, że w dniu 18 listopada 1944 zlikwidowano konfidenta żandarmerii, ale kiedy przechodzi do dowodu winy zawiesza głos, bo klarownego dowodu winy tak naprawdę nie ma...

Jedyne do czego mógłbym się przyczepić w noweli "Na melinę" to muzyka Tadeusza Bairda, który zbytnio się nie wysilając na bezczelnego skopiował własną muzykę z "Ogniomistrza Kalenia".

Idźmy więc dalej w ten ponury wojenny las.

"Do piachu"  Tadeusza Różewicza to z punktu widzenia żołnierzy wyklętych sztuka na wskroś nieprawomyślna i obrażająca, dotykająca wprawdzie leśnego życia takim jakim ono było w istocie, ale jednoczesnie podważająca w stopniu najwyższym nie tylko sens partyzanckiej walki z okupantem, ale też w sposób brutalny niszcząca honor żołnierza największej armii podziemnej Europy. Powiada się, że dzięki tej sztuce Tadeusz Różewicz nie otrzymał literackiego Nobla.

Sztuka za swoją bezkompromisowość długo nie mogła ukazać się drukiem, a kiedy wreszcie pokazano ją w teatrze wybuchły gwałtowne protesty kombatantów AK. Spektakl telewizyjny pod tym samym tytułem w reżyserii Kazimierza Kutza również nie miał prostej drogi do emisji. Trudno się zresztą dziwić, już pierwsza scena ukazuje kwaterę żołnierzy leśnego oddziału w formule jakiejś ohydnej spelunki. Widz widzi więc na stole resztki jedzenia, wódkę, a samych partyzantów jako brudnych, odrażających, a przy tym pijanych osobników.

Obraz  jest zaskoczeniem i robi od razu niesmaczne wrażenie na przywyczajonym do innego, układnego wyobrażenia o leśnym wojsku widzu, tym bardziej że scenę mówioną otwiera przybyły na kwaterę rotmistrz "Marek" (Jan Nowicki), który z pistoletem uwiązanym na szyi, po pijanemu opowiada zebranym żołnierzom o tym jak to właśnie "AK go załatwiła". Tutaj, chwiejąc się na nogach, opowiada dalej że dostał rozkaz zastrzelenia miejscowej dziwki zadającej się z żandarmami. Kiedy ją jednak zobaczył, kiedy ujrzał jak w akcie rozpaczy klęknęła przed nim i modliła się do niego aby nie zabijał, to uległ prośbie i w akcie łaski darował jej winę. Przespał się z nią nawet i dopiero później... zastrzelił. lecz teraz ma w związku z tym poważny problem. Kobieta okazała się być zarażoną chorobą weneryczną. Więc coż on ma teraz robić? Gdzie się ma leczyć? Namawia więc kolegów do niesubordynacji twierdząc, że panom oficerom mimo że on sam szlachcic ufać nie można.

"Do piachu"  w sposób realistyczny, bez żadnych upiększeń ukazuje powszedni partyznancki dzień, wzajemne stosunki prostych żołnierzy oraz relacje pomiędzy ich przełożonymi. Sztuka kładzie mocny nacisk na problemy wynikające ze wspólnego obozowania. Jest też również "Do piachu" smutną opowieścią o prostym szeregowcu "Walusiu", który wraz z oddziałową kanalią, wspomnianym rotmistrzem "Markiem" i niejakim "Burym" idzie na rozbój, czyli napadają na plebanię. Gwałcą gospodynię i kradną żywność. "Walusia" zdążą aresztować własni koledzy. Zarażony chorobą weneryczną rotmistrz "Marek" wraz z  "Burym" zdołają zbiec. "Waluś" czeka więc na wyrok w partyzanckim obozowisku. Ogląda przez szpary szałasu więzienia codzienne życie partyzanckie i konsekwentnie wypiera się dokonanego przez siebie czynu. Z tego powodu można w osobie szeregowego "Walusia" odnaleźć echo cynizmu oraz chciwości wioskowego wędrownego dziada z noweli "Na melinę". Tymczasem niezwykle bogobojny "Waluś" wierzy święcie, że jest niewinny, wierzy podobnie jak wspomniany dziad, że przecież nie uczynił nic złego pokazując Niemcom drogę do obozu. Przecież za dotknięcie palcem gospodyni nie można stracić życia, co podkreśla ustawicznie od początku ciągnięty wczesniej na sznurze przez swoich kolegów z oddziału niczym wół na zarżnięcie "Waluś". Nie bierze pod uwagę, że uczestniczył przecież w napadzie rabunkowym, za który w wojsku w czasie wojny jest tylko jedna, najwyższa kara. Nawet wtedy, kiedy obiecują mu że puszczą go wolno, wierzy w to głęboko, wierzy niezachwianie podobnie jak ten wędrowny dziad. Tamten widział swój lepszy los w zapłacie, zegarku, butach i kożuchu zdartych za cenę morderstwa z bezbronnego człowieka...a "Waluś" w spokojnym, niezakłóconym powrocie do domu, dla którego marzył kiedyś odejść z oddziału. Zbiera więc w radosnym pośpiechu prywatne rzeczy w celi szałasowej, opycha się darowaną mu przez kwatermistrza na ostatnią drogę kiełbasą i jest niezmiernie zaskoczony, że kiedy dochodzi do miejsca skąd mógłby wreszcie pójść wolnym do rodzinnej chałupy zostaje brutalnie zatrzymany aby stracić życie. Grany genialnie przez Piotra Cyrwusa szeregowy "Waluś" nabiera przez to zadziwiających, skłaniających do głębokiej refleksji realnych, tragicznych ludzkich kształtów. O takich jak on bohaterach mówi się dzisiaj potocznie, że "bąk się przebije a mucha uwięźnie"

Konrad Swinarski po przeczytaniu sztuki Różewicza stwierdził krótko: "To niesamowita sztuka, ale kto miałby to grać?" "Rzeczpospolita dodawała: "To spektakl okrutny i wspaniały, piękny i ohydny, chamski i subtelny" . Natomiast twórca opowiadania "Na melinę"  podsumował: "Tej historii nie da się opowiedzieć językiem wykwintnym. Aby skłonić widza do humanistycznej refleksji, Różewicz i Kutz posłużyli się prawdziwym językiem wojny. W moim przekonaniu dokonali trafnego wyboru".



Pogodny
O mnie Pogodny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura