I choćby, dlatego, że mamy te same imiona, powinienem go wspierać, niestety nie do końca tak jest – Mariusz Max Kolonko, człowiek, który chce przeżyć.
Pozuje na drapieżnika, niestety nie jest nim, zwłaszcza tam, gdzie uznał, że zapuści korzenie. W Polsce osiągnął wiele, być może wielkim kosztem, jednak był w ścisłej czołówce, pomimo złego akcentu i zawodzenia w stylu bardziej amerykańskim, niż Amerykanin. Niestety, jest Polakiem – cwaniakiem i takim pozostanie, nawet teraz, kiedy wciska do głów to, że „mówi jak jest”.
A może mówi wyłącznie „pod publiczkę”, aby zbić kapitał medialny, którego go pozbawiono, a teraz wykorzystując socjotechniczne sztuczki wraca do świadomości widza poprzez narzędzie, które daje jedyna szansę i to każdemu poprzez – Internet? Bez wątpienia tak jest, chociaż tematyka, którą porusza jednocześnie tłumacząc jej mechanizmy, zwłaszcza tym, którzy nie potrafią zrozumieć treści polskich programów informacyjnych, jest nudna i przewidywalna. Trafił we właściwą niszę informacyjną i mówi, mówi, mówi, ilustrując swoje treści dobrym obrazem. Bez wątpienia ma wyczucie, jest to coś, czego nigdy mieć nie będą Tomek Lis, wnuk Wincentego Kraśki, czy „Potwór” – Monika.
Max bez wątpienia ma rację, mówiąc o wzajemnych zależnościach pomiędzy dziennikarzami, a ich pracodawcami, kontaktami towarzyskimi, jednak nazywanie ich „dupkami” jest w złym tonie, nie przystoi komuś, kto być może powtórnie wdrapie się na szczyt. To tak, jakby Jerzego Waldorffa nazwać trybunem ludowym, który pod pozorem zbiórki pieniędzy na uratowanie Powązek w rzeczywistości kupował za nie jedzenie dla Puzona. Przecież to niedorzeczność! Obecnie wszelkie granice norm nagminnie łamie się, nazywając pospolite szalbierstwo,,, zasługą. Jednak w tym procederze monopolistami w dalszym ciągu pozostają ludzie, którym wydaje się, że są politykami z woli ciemnego ludu.
Jestem szczęśliwy, że Kolonko powstrzymał się od mocniejszych epitetów i nie podsumował swoich byłych kolegów i koleżanek mianem tych, które zarabiają na życie przy drogach.
Jest jasnym, że dawna popularność dzięki polskim mediom przeminęła, czy teraz po latach depresja dała o sobie znać tak dalece, że szkalowanie ich ma stać się sposobem powrotu do nich?
Na tak dzikim rynku jest to niestety możliwe, jednak nie wcześniej, niż z chwilą, kiedy z Krajowej Rady znikną obecni władcy. Nikt nie zaryzykuje wpuszczenia Kolonki na antenę teraz, kiedy postanowił zjeść na deser „Polonię”, marząc o tym, że być może będzie decydował o losach tej stacji.
W stronę tej konkretnej telewizji popłynęła wielka fala krytyki. Kolonko stara się wywołać w jej stronę tsunami i to teraz, być może z pomocą HAARPA, którego zasady działania tak ochoczo tłumaczy, nie mając o tym „zielonego pojęcia”…, jak każdy dziennikarz.
Postulując zmianę formuły telewizji „Polonia” robi przysługę wszystkim tym, którzy traktuję tę stację jak zło konieczne, a Polaków po tamtej strony granicy jak idiotów, którzy tkwią pomiędzy Szczepciem, Tońciem, Krukowskim, a zmywakiem w lokalnej knajpie.
I naturalnym wydaje się okrzyk klasyka: „nie idźcie tą drogą!”, Max mówi coś innego: dajcie mi pieniądze, a zrobię z tego bombonierkę. I rzeczywiście może to zrobić! Tylko…, czy ta telewizja, pełniąca specyficzną rolę łącznika, pomiędzy starym krajem, a Polakiem na obczyźnie, nie zniży się do formuły Superstacji, z którą już dzisiaj dziennikarz współpracuje? Kolejnego klona „Faktu”, chyba nam już nie potrzeba, a tym bardziej powielania treści pod wspólnym tytułem Axel Springer i reszta.
Kolonko nie prowokuje, raczej wydaje z siebie zakamuflowany krzyk rozpaczy – dajcie mi szansę, chcę wrócić na antenę za godziwe wynagrodzenie. Jestem prawie pewien tego, że dla takiej możliwości, byłby wstanie pójść na piwo nawet z Lisem.
On mówi „jak jest”, ja mówię, jakim będzie.
mrf.
Inne tematy w dziale Kultura