Money makes the world go around...

Kilka dni temu napisałem parę słów na temat roli pieniędzy w amerykańskiej kampanii prezydenckiej i o tym, że ich wszechobecność w tej kampanii w jakimś stopniu podważa zasadę równości wpływu wszystkich obywateli na ostateczny wybór szefa państwa.

Marcin Gadziński w swoim interesującym blogu ustosunkował się do tych uwag tu:

http://bialydomek.blox.pl/2008/01/Na-blogach-o-kampanii.html

pisząc między innymi, że jest to opinia często pojawiająca się, ale tylko poza Ameryką. A potem w nieco wzniosłym stylu dodał parę zdań o setkach tysięcy ludzi przeznaczających własne, ciężko zarobione pieniądze na swojego kandydata, o tysiącach wolontariuszy pracujących dla kandydatów, o mieszkańcach stanu Iowa brnących w śniegu, by udać się na zebranie przedwyborcze – choć to wszystko nie ma nic wspólnego z problemem pieniędzy. Warto zresztą było wspomnieć również o dziesiątkach milionów Amerykanów, którzy nawet nie chcą głosować.

Coś chyba jednak jest na rzeczy z tymi pieniędzmi w kampanii wyborczej, bo parę dni później Marcin Gadziński umieścił w swoim blogu tekst zatytułowany „Giuliani bez kasy?”. Ten wpis można przeczytać tu:

http://bialydomek.blox.pl/2008/01/Giuliani-bez-kasy.html

 I Marcin Gadziński stwierdził bez ogródek, że Giuliani jest bez szans, bo skończyły mu się pieniądze. A pieniądze są konieczne, bo reklamówki telewizyjne kosztują drogo.

Właśnie o to chodziło. Jeśli ktoś jest bez szans, bo nie ma pieniędzy, a nie z powodu swojej osobowości lub programu, to chyba można dojrzeć w tym jakiś problem, prawda?

Każdy może dawać pieniądze na kampanię swojego kandydata. Nie każdy dający pieniądze ma jednak takie same możliwości finansowe. Sprawia to, że wpływ ludzi zamożniejszych na kampanię jest większy niż wpływ ludzi uboższych. A to, jak mówiłem, zaprzecza zasadzie równości wszystkich wyborców.