Najlepiej określił chyba Nowy Jork francuski pisarz Céline w „Podróży do kresu nocy”. Mówił o nim lapidarnie: „une ville debout”. Po polsku, jak to często bywa, trzeba więcej słów, żeby powiedzieć to samo: „miasto, które żyje stojąc”, ale i nawet to nie brzmi najlepiej. Francuski oryginał oznacza zarówno pozycję pionową, wiadomo dlaczego, jak i pewną dumę i splendor. Może warto sprawdzić, jak to zostało przetłumaczone w polskim wydaniu „Podróży”.
No i w tym mieście debout, już trzy razy w ciągu dwóch dni byłem nagabywany na ulicy przez młodych ludzi prowadzących kampanię na rzecz Baracka Obamy. Przekonywanie kończyło się szybko, gdy informowałem, że z oczywistych względów nie mogę głosować na ich ulubieńca. Dziwne, ale na ulicy nie widziałem podobnych działań republikanów. Może uznali, że Nowy Jork to miasto z góry stracone dla ich kandydata?
Poza tym widziałem zabawną rzecz na prospekcie zachęcającym do obejrzenia pewnego komediowego przestawienia w okolicach Broadwayu. Coś w rodzaju powszechnych tu ostrzeżeń widzianych na przykład na kubku z kawą i przypominających, że kawa ta może być gorąca (dzięki za informację, nigdy bym nie pomyślał). Sztuka, o której mowa, jest – jak piszą w ulotce – bardzo śmieszna. I jest o tym mowa nie tylko w części reklamowej prospektu. W małym okienku poświęconym zastrzeżeniom prawnym można znaleźć dwie następujące informacje: „Appropriate for all audiences” oraz mniejszymi literami: „May cause uncontrollable laughter”. To ostatnie to widocznie kruczek prawny pozwalający na uniknięcie procesu w razie śmierci widza wykończonego takim właśnie atakiem niekontrolowanego śmiechu.
Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura