... to Francja byłaby number one.
Nad Sekwaną od wielu tygodni, a w jeszcze większym stopniu od wczoraj, trwa swoisty seans samobiczowania pod hasłem „my byśmy się na coś takiego nie odważyli”. Chodzi oczywiście o ewentualność wyboru czarnoskórego Francuza na stanowisko prezydenta.
I słusznie przypomina się nam w mediach, że w rządzie jest tylko jedna czarna sekretarz stanu i jedna minister pochodzenia arabskiego. I że w obu izbach parlamentu jest niemal zupełnie biało.
Nie tylko we Francji zresztą to się słyszy. Bartosz Węglarczyk rzuca pół-żartem w swoim blogu wyzwanie: „Ameryka jest niesamowitym miejscem. Teraz czekam, aż Brytyjczycy czy Francuzi wybiorą czarnego prezydenta :)”
Wszystko to prawda.
Francuzi jednak sami jakoś zapominają, że półtora roku temu Francja wybrała sobie na prezydenta, jakby nie było, syna imigranta. I że było to wydarzenie wyjątkowe. Nie zauważyłem podobnego przypadku w innych krajach Europy. W USA zdarzyło się to dopiero wczoraj. Różnica jest tylko taka, że ojciec Sarkozy’ego pochodził – jak wiadomo – z Węgier, i że pochodzenia tego nie widać na twarzy.
Zresztą Sarkozy bardzo mocno podkreślał tę zbieżność tego lata, podczas wizyty Obamy w Pałacu Elizejskim. Mówił ówczesnemu kandydatowi, że skoro on, „Francuz o mieszanej krwi” został wybrany, to Obamie też na pewno to się uda. Podczas tego spotkania Sarkozy nawet nie próbował ukrywać, że zwycięstwo Obamy bardzo by mu odpowiadało. No i nie zawiódł się.
Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka