Wojtek Kucharski Wojtek Kucharski
268
BLOG

Obowiązki? – nie ma nic gorszego!

Wojtek Kucharski Wojtek Kucharski Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

W sferze związanej z utrzymywaniem się przy życiu za pomocą posiadanych zasobów materialnych, od co najmniej stu lat, podejmowane są eksperymenty dostarczania ludziom środków „według potrzeb”. W ostatnich latach przedsięwzięcia takie, pod nazwą UBI/BIG (Universal Basic Income, Basic Income Guarantee – po polsku: Bezwarunkowy Dochód Podstawowy) są testowane w wielu krajach świata. Nie przynoszą dobrych rezultatów… 


Z kolei, od tysięcy lat (albo i od zarania ludzkości) utrzymywanie się w rodzinie, grupie społecznej, grupie wyznaniowej, w plemieniu, narodzie, jest zapewniane dzięki innej walucie – „spełnianym obowiązkom” (walucie nieprzerwanie zresztą wymienialnej na dobra materialne; wykonanie własnych obowiązków przez kogoś innego zawsze można kupić). Obowiązki, które zostały przez człowieka wypełnione dają mu immunitet. Społeczność (szersza lub węższa) toleruje go (choćby i kochała… ale nie będę teraz wchodził w gradację zjawiska, takiej czy innej, akceptacji).


Niemal każda (kto wie, czy nie bezwzględnie każda?) działalność, w szczególności taka, która przekształca świat – przede wszystkim materialny (to najłatwiej sprawdzić, zmierzyć, schronologizować)… czy też świat uczuciowy, świat intelektualny, może i świat „duchowy” (jeśli da się na taki oddziaływać) – skutkuje zaciąganiem zobowiązań. (Niektórzy wyrażają to prościej – że obowiązki są nierozerwalnie związane z przywilejami. Wolałbym jednak nie używać określenia „przywilej” na nieuchronne czynności życiowe. Rzeczywistość staje się wtedy, w zbyt oczywisty sposób, „windykacyjna”* wobec nas.)


Zwyczaj, zasada, przykazanie, przepis, prawo – zasadniczo powstają tam, gdzie instynkty i pragnienia jednostek prowadzą do konfliktów, niepewności „jutra” (w relacjach) oraz niepraktycznej destabilizacji czy braku kooperacji w grupie. Żeby ciągle nie wracać do szarpania się, cietrzewienia albo wyłączania jednostek poza grupę, powstały – odpowiednie, zarówno dla rodzajów grup, jaki i pozycji jednostek (chociaż z tymi pozycjami, w czasach „demokracji”, już nie tak różowo) – „regulaminy” postępowania. Wygląda to bardzo rozsądnie i nadaje się nawet do opiewania przez trubadurów.


Pytanie azaliż, jaka jest główna motywacja tzw. jednostki, żeby właściwe sobie regulaminy wykonywać? Twierdzę (badania nie byłyby bardzo skomplikowane, całkiem prawdopodobne, że już zostały przez kogoś przeprowadzone; ponieważ ani badań nie wykonałem ani na cudze się nie powołuję, pozostaje mi zatrzymać się na etapie postulowanej przyczyny), że tą motywacją, mniej lub bardziej uświadomioną, jest strach przed, najogólniej mówiąc, „złymi relacjami” z grupą. Strach, mimo że tak powszechny (i oswajany na wiele sposobów) jest trochę wstydliwy, zwłaszcza jeśli ktoś jest uznanym bohaterem lub zamiaruje za takiego uchodzić (nawet gdyby zaledwie bohatera „pracy i płacy”… albo bardziej poetycko – „syn, dom, drzewo”, wiadomo).


Dlatego w świecie pełnym regulaminów tworzy się oksymoroniczne połączenia: obowiązek wzięcia urlopu, obowiązkowe ubezpieczenie, obowiązkowy i odpowiedzialny… wreszcie zaszczytny obowiązek i przepisy (!), które obowiązują ludzi (tak same z siebie; autor, choćby ten deontyczny tylko [zapewne ze strachu] się ulotnił).


Czy zmierzam do anarchistycznego stwierdzenia, że prawo i stanowione, i zwyczajowe powinno być odrzucone? Nie. Wzniosę się na wyżyny protekcjonalności i powiem, że „prawo (jako instrukcja postępowania**) może w wielu sytuacjach mieć głęboki sens”.


Zdecydowanie brakuje mi tu „opcji zerowej”.


Ten, co spełnia swoje obowiązki:

- wyeliminował ryzyko uznania siebie za jednostkę, która przeciwstawiła się grupie czy społeczeństwu;

- wzrasta w samoocenie, wiedząc, że „jego nie ruszą, podczas kiedy innych mogą”;

Inni czują się z takim pewnie (wersja dumna: „ach, jaki obowiązkowy”; wersja przykra: „niespełnione obowiązki nie dałyby mu spać po nocach” – ta obsesja wyznacza mu czytelne schematy postępowania).


Ten, który świadomie występuje przeciw obowiązkom (zwyczajom, przykazaniom, przepisom, prawom):

- uznaje, że I did it my way (kojarzycie piosenkę Sinatry, znaną również w dziesiątkach aranżacji innych wykonawców?) bywa ważniejsze od tego, co narzucone;

- uważa, że obowiązki nie powinny działać na tyle uniwersalnie (np. w odniesieniu do wszystkich ludzi, wszystkich okoliczności), jak się powszechnie przyjmuje;

- zamienił walkę ze strachem przed narażeniem się społeczności, na walkę z (upierdliwymi) przedstawicielami tej społeczności (częste psychologiczne uwarunkowanie „przestępców” – lepsze napięcie podczas realnej walki niż rozmyta a wszechogarniająca groza nakazów i zakazów);

- wzrasta w samoocenie swojej praktyczności (wyeliminował czy też wyprzedził resztę frajerów).


Jak widać – można mieć całkiem dobre powody, żeby działać wbrew prawu. To się kupy trzyma… Co prawda inni rzadko kiedy czuliby się pewnie przy takim osobniku (no… od czego przyjęcie odmiennej perspektywy i zachwyt właśnie nad wymienioną praktycznością i/lub nad relacjami wewnątrz „zdeprawowanej” grupy, do której człowiek świadomie łamiący prawo należy? poza tym – zachwyt nad jego odwagą).


A jak by wyglądała opcja zerowa? Zawierałaby pewną buddyjską nutę – powstrzymanie się od działania (zaraz – czy wyłącznie buddyjską? – „trzciny nadłamanej nie złamie” [Iz 42,3 i Mt 12,20]), ale tylko od działania wynikającego ze strachu lub bezmyślności, zatem:

- nie interesują go obowiązki jako nakazy do wypełnienia; widzi w nich zaledwie sugestie przemyślanych działań plus przegląd mądrości pokoleń (może się z nimi uprzejmie zapoznać w wolnych chwilach – koncepcje tworzenia lepszych i wygodniejszych stosunków międzyludzkich są warte uwagi);

- jest gotów zarówno do działania, jak i niedziałania; działanie podejmuje wyłącznie z dobrej woli (pamiętacie, co było najcenniejszym towarem w Shawshank, wg Kinga? – „dobra wola” właśnie), nie akceptuje za to, gotów nawet umrzeć, gdyby taki był koszt tego braku akceptacji… nie akceptuje zmuszania do działania w imię obowiązków;

- widzi, że każda chwila ma swoje, trudne do przewidzenia, uwarunkowania i nie ma nic lepszego niż podążanie za instynktem/uczuciami/intuicją, podobnie – nie ma nic gorszego niż wypełnianie kanonu obowiązków, bez względu na instynkt/uczucia/intuicję czy nawet zdrowy rozsądek… a ze względu na własne podporządkowanie „przełożonym”, czyli po prostu – strach.


A może da się wypełniać obowiązki „z miłości” (jak rzekliby np. szafarze Dobrej Nowiny)? Nie. W takim stwierdzeniu ukrywa się sprzeczność. Jeśli niespełnienie obowiązku jest czymkolwiek dla nas zagrożone (i poważnie traktujemy to zagrożenie) to „miłość” staje się tu tylko makijażem naszej samooceny. (Chyba że „obowiązki” traktujemy wyłącznie jako „cenne wskazówki” pozwalające najlepiej wszystkich zadowolić… ale wtedy, dla odmiany, nazwa „obowiązki” staje się eufemizmem.)


Z punktu widzenia „stróżów prawa” oraz z punktu widzenia najbardziej napuszonych wykonawców wszystkich publicznych i prywatnych obowiązków, od kolebki po grób, osoby opowiadające się za przedstawioną opcją zerową powinny być wyeliminowane. Sieją niepokój w systemie ufundowanym na strachu i dumie, nie wiadomo więc, jak nimi kierować i czego się po nich spodziewać. Nawet, jeśli nie wyrządzili nikomu szkody, samą swoją obecnością obrażają twórców „systemu”, nie chcąc z niego skorzystać.


Żyjemy w świecie o mentalności „ze mną się nie napijesz!?”. Żyjemy w świecie permanentnego eksperymentu obdarzania ludzi prawami i obowiązkami – nikt nie jest poza tą koncepcją funkcjonowania życia na Ziemi; prawa i obowiązki należą się wszem i wobec.



---------

* Co zresztą zostało skrzętnie wykorzystane w religijnych koncepcjach „grzechu” (szczególnie tego… „pierworodnego”). O tym innym razem.

** O tym, czy również jako środek dyscyplinujący, przy innej okazji.


Postanowiłem wrzucić tu parę tekstów niefabularnych. (Fabuły zdarzało mi się już próbować i wiem, na co mnie stać.) Teraz chciałbym się zorientować, na ile strawne są dla Was moje refleksje na temat życia. Będę wdzięczny za wszelką, pozytywną i negatywną krytykę ;-) – zależy mi, żeby pisać lepiej (uniwersalnie ;-) a nie tak, że tylko wtedy, kiedy sam odczytuję swój tekst, jest on zrozumiały). Chętnie bym się dowiedział, w którym miejscu zasypiacie i co z innych blogów polecacie jako kontrprzykład.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo