Tam, gdzie mieszkanie przedwczorajsze: drażnił wielu swoją innością, przebrzmiałością, poczerniałymi ścianami, wiejskim nieledwie podwórkiem mało uporządkowanym, z trawą nie strzyżoną pod linijkę. Otoczony średnio wysokimi, ale jednak blokami. Ostatni fiński domek.
Ileż to razy i lat wydłużałem nieco swoją trasę, aby przejść obok. Mniej niż średnio sytuowani lokatorzy, pośledniej jakości zabawki na trawniku, jakieś sercu bliskie rupiecie poprzykrywane brezentami w kącie. Świat, któremu czas się skończył, powinien ustąpić. Nowe czasy wymagają by wjechał buldożer, jak w „Dawno temu w Ameryce”, gdy Noodles/de Niro wrócił do Nowego Jorku, postarzały, nieufny, skradający się ulicami, widzi jak za murem wielkie maszyny obracają w perzynę żydowski cmentarz, macewy na łyżce kopary.
Wszystkie wokół już poległy, przyszło nowe z prefabrykowanego betonu. On dalej odstaje.
Drewno, budulec tyleż nietrwały, co człowiekowi bliski - bliskość przez dotyk osiągalna – przygodny jak ludzkie losy, starzejący się czasem z wdziękiem, godnością wręcz, patyną pokrywający się, czasem porastający grzybami, wymagający konserwacji, troski i ochrony przed spróchnieniem, szkodnikami, skłonnością do nadmiernej powagi bytowania jak też zabiegów zapobiegania dystansowaniu się od zwykłości kruchego trwania.
Wspomnienie wnętrza innego fińskiego domku, takie gniazdo z naturalnego budulca uwite, zapach drewna, tego ze ścian i tego co palone w kominku, pół domu w torach miniaturowej kolejki, fantazyjne domki i drzewka wokół, tabor, mnóstwo taboru, jakaś transakcja, skromny park maszyn wzbogaca się o parowóz z tendrem. Noc, zima, powrót z nieznanej okolicy. Z duszą budynku gdzieś pod żebrami.
Mają duszę, jak drzewa wokół nich, ogrody. Na mały ludzki wymiar skrojone. Kofta w jednym z takich mieszkał, na Jazdów w Warszawie. Czy stamtąd pamięć o ogrodach? Podobnież stamtąd właśnie „Radość o poranku”.
Osiedle fińskich domków na Jazdów, odkrycie moje sprzed lat, jak wielkie altany z zielonością wokół w symbiozie żyjące, same z roślinnego budulca. Pod nóż pójdzie, do końca 2013 roku. Los na podobieństwo domków z „Paciorków jednego różańca”, które na wzór wiejskich chałup budowane były; trochę tylko starego Giszowca zostało, za ścianą wysokich bloków. Happy endu brak, nie będzie też filmowo: konspiracji z materiałami wybuchowymi z pobliskiej kopalni, straceńczej niemal walki do końca.
Humanitarnie będzie, ambasada Finlandii wsparła. Zagłady zupełnej się uniknie, kilka zostanie, skansenik, ziółka na uspokojenie z łaskawości ratusza. Jakieś instytucje tam osiędą, nie będzie już wszak krzątania codzienności na tym skrawku. Przecież nie dość, że to prowizorka przebrzmiała, rupiecie wymiecenia w nowy czas wymagające, to jeszcze Stalina dar. Tak, Finowie w ramach jakichś reparacji/rozejmu Krajowi Rad przekazali, ci zaś do Warszawy posłali. Komunalne toto, „po uważaniu” ludziom przydzielane. Jakże jednak odmienne od koszarowej monumentalności stalinowskiej architektury, czworobokami otaczanych podworców gdzie czujne oczy wypatrują wrogów ustroju; zdobionych gzymsów, nowych hut, julianów marchlewskich.
Deweloperka przekształci kąsek łakomy (przesiąkniętej bólem i krwawym potem powstania) warszawskiej ziemi w godne XXI stulecia kondominium, zrobi się stosowny graficzny szacher macher w komputerze, ludziska kupią przy Ujazdowskim Parku, blisko Łazienek, jak świeże bułeczki. Windą z podziemnego garażu prosto pod swoje drzwi. Będą mieli gdzie z laptopami i tabletami ławki wysiadywać, będzie do kogo wozić sushi na skuterze. A, i prestiż być musi, ambasady niedaleko, mauzealny gmach muzeum się kroi, godność stolicy wymaga.
Nie spotkam już tej drobnej starszej pani, która stanęła uspokojona pośród karłowatej wręcz, zupełnie nie wielkomiejskiej - a przy tym jakby ekspiacyjnej - zabudowy i z ulgą półgłosem powiedziała – są, stoją, fińskie domki. Nie wymienimy radosnych słów paru, błysków nadziei z ócz do ócz, kurze łapki nie wygładzą się filuternie, bo - póki stoją fińskie domki - warto żyć.
Inne tematy w dziale Gospodarka